Морган Райс

Królestwo Cieni


Скачать книгу

skałę. Jednak pomimo ich wysiłków, kamień ledwie drgnął.

      – Jest zbyt ciężki – stwierdził – Nie dam rady. Przykro mi.

      Nagle usłyszeli za sobą chrzęst zbroi. Duncan odwrócił się i z radością ujrzał zbliżających się Aidana, Anvina, Cassandrę i Białego. Wrócili po niego, po raz kolejny ryzykując życiem.

      Wszyscy bez wahania podbiegli do głazu, i zaczęli pchać.

      Przetoczyli go kawałek, nadal jednak za mało, by zrzucić go zupełnie.

      Duncan znów spojrzał za siebie, gdy doszły go odgłosy sapania, by zobaczyć jak Papug dobiega wreszcie spóźniony, ledwie łapiąc oddech. Dołączył do nich i także oparł się o głaz – który wreszcie zaczął się toczyć. Aktora, brzuchatego błazna najmniej spodziewał się ujrzeć, jednak to jego obecność przeważyła, by udało się zrzucić kamień ze smoczego grzbietu.

      Wystarczyła tylko chwila wysiłku i głaz wylądował na bruku z trzaskiem, podnosząc w powietrze kłąb pyłu. Smok był wolny.

      Theon natychmiast skoczył na nogi i zaryczał, stając dęba i wyciągając szpony.  Spoglądał w niebo w dzikiej furii. Zostali zauważeni przez wielkiego, purpurowego smoka, który zanurkował prosto na nich, jednak Theon bez chwili wahania skoczył w górę z otwartymi szeroko szczękami, wzleciał prosto w niebo i zacisnął zębiska na miękkim podgardlu zaskoczonej bestii.

      Chwycił tak mocno, ile tylko miał siły. Wielki potwór zawył ze złości, wytrącony z równowagi, ewidentnie nie podejrzewał, że cokolwiek grozi mu ze strony smoczego dziecka. Złączone w śmiertelnym uścisku bestie wreszcie spadły, obalając kamienny mur po przeciwległej stronie dziedzińca.

      Wszyscy spoglądali po sobie z zaskoczeniem, obserwując jak Theon szarpie się ze znacznie większym od siebie smokiem, przytrzymując go po drugiej stronie podwórza. Smoki wiły się i rzucały sapiąc wściekle, a Theon wciąż zaciskał szczęki, dopóki jego przeciwnik nie padł bez życia.

      Wreszcie mogli odetchnąć na moment.

      – Kyra! – wykrzyknął Aidan.

      Dziewczyna odwróciła wzrok od nieba i zauważyła młodszego brata, Duncanowi miło było oglądać jak radośnie padają sobie w objęcia. Kyra przytuliła chłopca w uścisku, do którego dołączył Biały, liżąc dziewczynę po rękach i podskakując wesoło.

      – Braciszku mój – Kyra zlała się łzami – Ty żyjesz!

      W jej głosie usłyszał wielką ulgę.

      Jednak oczy Aidana nagle skłoniły się smutno.

      – Brandon i Braxton nie żyją – oznajmił Kyrze.

      Dziewczyna zupełnie zbladła. Odwróciła się i spojrzała na Duncana, ten zaś skinął głową w smutnym potwierdzeniu.

      Wtem Theon podleciał w górę i wylądował przed nimi, machając skrzydłami i wskazując Kyrze, by wdrapała się na jego grzbiet. Duncan gdzieś wysoko usłyszał dzikie porykiwania, gdy zaś uniósł wzrok, zobaczył krążące wyżej bestie, gotowe do ataku.

      Ku jego zaskoczeniu Kyra gładko dosiadła swego smoka. Spoglądał na nią przez chwilę, siedzącą dumnie na grzbiecie śmiercionośnej bestii w naturalnej pozie wielkiej wojowniczki. Nie pozostało w niej wiele z małej dziewczynki, którą niegdyś była, teraz siedziała przed nim silna kobieta, zdolna poprowadzić armie do bitwy. Nigdy wcześniej nie czuł się aż tak dumny.

      – Nie mamy czasu. Chodźcie wszyscy – powiedziała – Wskakujcie za mną.

      Spojrzeli po sobie w zaskoczeniu, Duncan poczuł gulę w brzuchu na samą myśl o jeździe na smoku, szczególnie że jego rozwścieczony pysk sapał zaraz nad jego głową.

      – Szybko! – powtórzyła Kyra.

      Duncanowi wystarczyło tylko rzucić okiem na opadającą na nich chmarę bestii, by wiedzieć, że nie mają wyboru, ruszył więc pierwszy. Pospieszył razem z Aidanem, Anvinem, Papugiem, Cassandrą, Septinem i Białym, wszyscy skoczyli na grzbiet smoka.

      Schwycił się twardych łusek, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie robi. To było jak sen.

      Z całej siły trzymał się, gdy bestia uniosła ich w niebo. Żołądek podszedł mu do gardła, uczucie było nieprawdopodobne. Po raz pierwszy w życiu szybował w przestworzach.

      Theon był szybszy niż jego pobratymcy, leciał niewiele wyżej jak poziom ulic, skręcając się i wijąc tak prędko, że reszta smoków nie była w stanie sięgnąć go pośród chaosu i dymu nad stolicą. Duncan spojrzał w dół, by w zadziwieniu zobaczyć miasto z góry, dachy budynków i kręte uliczki układające się pod nim niczym labirynt.

      Duncan był bardzo dumny z córki, która sterowała Theonem z wielką wprawą. W przeciągu kilku chwil byli wolni, pod otwartym niebem, poza murami miasta, szybowali ponad polami i łąkami.

      – Musimy kierować się na południe! – wykrzyknął Anvin – Ku skałom zaraz poza granicami miasta. Nasi ludzie właśnie tam nas oczekują! Tam właśnie mieli się wycofać.

      Kyra pokierowała Theonem, po chwili lecieli już w odpowiednim kierunku, w stronę skał widocznych na horyzoncie. Duncan ujrzał przed sobą setki masywnych skał, upstrzonych niewielkimi plamkami jaskiń, leżały na południe od miejskich murów.

      Gdy się zbliżali, dojrzał w pieczarach błyski zbroi i broni, ciężar spadł mu z serca na widok setek ludzi oczekujących go w umówionym miejscu.

      W końcu Kyra nakazała smokowi, by obniżył lot i wylądowali przed wejściem do ogromnej groty. Tym wyraźniej Duncan mógł dostrzec strach na twarzach ludzi poniżej, im bardziej bestia zbliżała się do nich. Żołnierze szykowali się do odparcia ataku, jednak  gdy dostrzegli wreszcie Kyrę i innych na grzbiecie jaszczura, opuścili broń, zupełnie zszokowani.

      Duncan zsiadł ze swojego wierzchowca wraz z całą resztą, i pobiegł, by przywitać się ze swoimi ludźmi, rozradowany faktem, że znów dane mu jest widzieć ich żywych. Na jego spotkanie wybiegli Kavos z Bramthosem, Seavig i Arthfael, ludzie, którzy ryzykowali dla niego życiem, których nie miał już nadziei więcej zobaczyć.

      Po chwili odwrócił się i zobaczył Kyrę, z zaskoczeniem stwierdził, że ta nie zsiadła ze smoczego grzbietu.

      – Dlaczego wciąż tam siedzisz? – spytał – Nie dołączysz do nas?

      Ale dziewczyna nie poruszyła się, wyprężona w dumnej postawie, pokręciła tylko smutno głową.

      – Nie mogę, ojcze. Mam poważne zadanie do wykonania.

      Duncan spojrzał na nią zdumiony tym, że jego córka zmieniła się w tak silną wojowniczkę.

      – Gdzie? – spytał – Gdzie czekają cię sprawy pilniejsze, niż tutaj?

      Zawahała się.

      – W Mardzie – odpowiedziała wreszcie.

      Duncana aż przeszedł dreszcz na dźwięk tego słowa.

      – W Mardzie? – westchnął z zaskoczeniem – Ty? Sama? Przecież nie powrócisz z tej wyprawy!

      Kiwnęła głową; poznał w jej oczach, że doskonale o tym wiedziała.

      – Poprzysięgłam udać się tam – odparła – więc teraz nie mogę porzucić mojej misji. Jesteście już bezpieczni, muszę teraz powrócić do swojego obowiązku. Czy nie uczyłeś mnie, ojcze, że obowiązek należy spełnić ponad wszystko?

      Duncan, usłyszawszy te słowa, poczuł jak serce rośnie mu z dumy. Postąpił ku niej, sięgnął w górę i wziął w objęcia, ściskając mocno, podczas gdy jego ludzie gromadzili się wokół.

      – Kyro, córko moja. Jesteś najpiękniejszą częścią mojej duszy.

      Zobaczył jak jej oczy wilgotnieją