Liane Moriarty

Wielkie kłamstewka


Скачать книгу

za późno wstaje i wiecznie się spóźnia. Celeste wspomniała, że Perry czasami „traci panowanie nad sobą”.

      Jak mieli wyznać obcej osobie, co tak naprawdę dzieje się w ich małżeństwie? Przełamać wstyd. Opowiedzieć o swym haniebnym zachowaniu. Przecież byli taką dobraną parą. Od lat im to mówiono. Wzbudzali zazdrość i powszechny podziw. Cieszyli się wszelkimi przywilejami. Zagraniczne podróże. Dom jak z obrazka.

      Obrzydliwe, że tak się zachowywali.

      „A więc przestańcie”, powiedziałaby im zapewne ta miła, gorliwa kobieta, pełna niesmaku i dezaprobaty.

      Celeste chciała, żeby terapeutka sama zgadła. Czekała na właściwe pytanie. Ale się nie doczekała.

      Wyszli tak szczęśliwi, że mają to za sobą, że mogą przestać udawać, że mimo wczesnej pory poszli do hotelowego baru, zamówili drinki i flirtowali ze sobą, dotykali się na oczach wszystkich. W połowie kieliszka Perry nagle się poderwał, chwycił ją za rękę i zaprowadził do recepcji. Wynajęli pokój. Cha, cha. Ależ to było zabawne i seksowne. Jakby terapeutka faktycznie wszystko naprawiła. No bo ile małżeństw tak robi? Potem czuła się zmięta i pełna rozpaczy.

      – A więc gdzie jest ten sklep z mundurkami? – zapytał Perry, kiedy wyszli na plac przed szkołą.

      – Nie wiem – odpowiedziała Celeste. Skąd mam wiedzieć? Skąd ja mam to wiedzieć?

      – Szukacie sklepu z mundurkami? Tam jest. – Celeste spojrzała przez ramię i zobaczyła energiczną kobietkę w okularach, którą pamiętała z drzwi otwartych. Której córka twierdziła, że Ziggy chciał ją udusić. Kędzierzawa dziewczynka była razem z nią. – Jestem Renata – powiedziała tamta. – Poznałyśmy się na drzwiach otwartych w zeszłym roku. Przyjaźnisz się z Madeline Mackenzie, prawda? Przestań, Amabello. Co ty wyprawiasz? – Uczepiona białej koszuli matki, dziewczynka chowała się nieśmiało za jej plecami. – Przywitaj się ładnie. Ci chłopcy będą z tobą w klasie. Są bliźniętami jednojajowymi. Czy to nie fascynujące! – Spojrzała na Perry’ego, który odstawił chłopców na ziemię. – Jak wy ich rozróżniacie?

      Perry wyciągnął rękę.

      – Perry. Nie rozróżniamy. Nie mamy pojęcia, który jest który.

      Renata entuzjastycznie uścisnęła jego dłoń. Zawsze wzbudzał sympatię kobiet, przez ten swój olśniewający uśmiech Toma Cruise’a oraz uwagę, jaką poświęcał rozmówcy.

      – Renata. Miło mi was poznać. Przyszliście po mundurki dla chłopców? Ależ to ekscytujące! Amabella miała przyjść z nianią, ale skończyłam wcześniej zebranie zarządu, więc postanowiłam sama ją zabrać. – Perry kiwał głową, jakby go to bardzo interesowało. Renata ściszyła głos.

      – Od czasu tego incydentu w szkole Amabella zrobiła się trochę nerwowa. Słyszałeś? Jeden z chłopców dusił ją na drzwiach otwartych. Miała siniaki na szyi. Gagatek o imieniu Ziggy. Serio braliśmy pod uwagę, czy nie zgłosić tego na policję.

      – To straszne – odpowiedział Perry. – O Jezu. Biedulka.

      – Taaaato! – Max pociągnął ojca za rękę. – No, chodź!

      – Zaraz… Przepraszam was bardzo – zreflektowała się Renata i utkwiła w Celeste bystre spojrzenie. – Nie wiem, czy nie popełniłam jakiejś gafy! Czy przypadkiem ty i Madeline nie świętowałyście urodzin z matką tego chłopca? Jane? Tak miała na imię? Bardzo młoda dziewczyna. Mylnie wzięłam ją za waszą au pair. Tak tu gadam, a wy może jesteście przyjaciółkami! Podobno piłyście szampana! Z samego rana!

      – Ziggy? – Perry zmarszczył brwi. – Nie znamy żadnego dziecka o tym imieniu, prawda?

      Celeste odchrząknęła.

      – Poznałam Jane tamtego dnia – wyjaśniła. – Madeline skręciła nogę i Jane podwiozła ją do szkoły. Była… no, wydawała się bardzo miła.

      Nie chciała być kojarzona z matką łobuza, ale z drugiej strony polubiła Jane, która dosłownie zmartwiała, kiedy córka Renaty wskazała na jej syna.

      – Ta kobieta ma klapki na oczach – ucięła Renata. – Nie przyjęła do wiadomości, że jej synek tak narozrabiał. Amabella ma się trzymać od niego z daleka. Na waszym miejscu radziłabym to samo chłopcom.

      – Pewnie masz rację – przyznał Perry. – Nie chcemy, żeby od początku wpadli w złe towarzystwo. – Mówił lekkim, żartobliwym tonem, jakby traktował sytuację z przymrużeniem oka, ale – znając Perry’ego – pewnie były to jedynie pozory. Miał na tym punkcie paranoję z powodu własnych przeżyć z dzieciństwa. W parku lub na placu zabaw zachowywał się jak tajny agent, wypatrując potencjalnych chuliganów, dzikich psów albo pedofilów w przebraniu dziadków.

      Celeste rozwarła usta.

      – Uhm – wydusiła. Oni mają pięć lat. Czy to nie przesada?

      Ale Ziggy faktycznie miał w sobie coś dziwnego. Widziała go tylko w przelocie, na rekonesansie, lecz jego widok wytrącił ją z równowagi i nie wzbudził zaufania. (Ale przecież był ślicznym pięciolatkiem, jak pozostali chłopcy. Dlaczego pięciolatek budził w niej takie emocje?)

      – Mamo! Idziemy! – Josh szarpnął ją za ramię. Złapała się za wrażliwy prawy bark i krzyknęła z bólu. Był tak silny, że zalała ją fala mdłości.

      – Wszystko w porządku? – spytała Renata.

      – Celeste? – rzucił Perry. Widziała po jego skruszonych oczach, że zrozumiał. Doskonale wiedział, czemu tak zabolało. Przywiezie z Wiednia kolejną błyskotkę do jej kolekcji. Błyskotkę, której Celeste nigdy nie założy, a on nigdy nie zapyta dlaczego.

      Przez chwilę nie mogła wydobyć głosu. Wielkie, kanciaste słowa cisnęły się jej na usta. Wyobraziła sobie, jak wydostają się na wolność.

      Mąż mnie bije, Renato. Oczywiście nie w twarz. Ma na to za dużo klasy.

      Twój ciebie też?

      A jeśli tak, to powiedz mi jedną rzecz: czy mu oddajesz?

      – W porządku – odpowiedziała.

      Rozdział czternasty

      – Zaprosiłam do nas Jane i Ziggy’ego na przyszły tydzień. – Madeline zadzwoniła do Celeste, gdy tylko zakończyła rozmowę z Jane. – Koniecznie wpadnij z chłopcami. Na wypadek gdyby tematy nam się wyczerpały.

      – Aha – odpowiedziała Celeste. – Wielkie dzięki. Zapraszasz chłopca, który…

      – Tak, tak – przerwała jej Madeline. – Małego dusiciela. Ale jak wiesz, nasze dzieci też nie są święte.

      – Tak w ogóle to wczoraj, kiedy poszliśmy po mundurki, spotkałam matkę ofiary – oznajmiła Celeste. – Renatę. Zabroniła swojej córce zadawać się z Ziggym i zasugerowała, że mam zrobić to samo.

      Madeline mocniej ścisnęła słuchawkę.

      – Nie ma prawa ci tak mówić!

      – Moim zdaniem po prostu się martwi…

      – Nie można skreślać dzieciaka, zanim jeszcze zaczął szkołę!

      – Hm, czy ja wiem. Spróbuj się postawić w jej sytuacji, gdyby to spotkało Chloe, no nie wiem…

      Madeline przycisnęła słuchawkę do ucha, bo głos Celeste przycichł. Często tak robiła: rozmawiała normalnie, po czym nagle odpływała myślami.

      W ten sposób się poznały – dzięki zamyśleniu Celeste. Ich dzieci chodziły razem na lekcje pływania, kiedy były młodsze. Chloe i bliźniacy stawali na małym podeście na skraju