Liane Moriarty

Wielkie kłamstewka


Скачать книгу

jakby nie mogła na to patrzeć. Ktoś krzyknął: „Przestańcie!”.

      No właśnie. Co pomyślałyby sobie wasze piękne dzieci?

      – Wezwać policję? – zastanowiła się na głos pani Ponder, ale w oddali usłyszała wycie syreny i w tej samej chwili jakaś kobieta na balkonie zaczęła wrzeszczeć.

      Gabrielle: Nie tylko matki zawiniły. Nie doszłoby do tego, gdyby nie ojcowie. Chyba od matek się zaczęło. Były głównymi rozgrywającymi, że tak powiem. Mamuśki. Nie znoszę słowa „mamuśka”. Jest beznadziejne. „Mama” lepiej brzmi. I szczuplej. Tak powinniśmy mówić. À propos, mam lekką obsesję na punkcie wagi. Kto nie ma?

      Bonnie: Doszło do strasznego nieporozumienia. Ludzie poczuli się urażeni i sytuacja wymknęła się spod kontroli. Jak to zwykle bywa. Każdy konflikt sprowadza się do zranionych uczuć, nie uważa pani? Rozwód. Wojna światowa. Proces sądowy. No, może nie każdy proces sądowy. Napije się pani ziołowej herbaty?

      Stu: Powiem pani, co się stało. Babki nie odpuszczają. Nie twierdzę, że faceci są bez winy. Ale gdyby kobitki nie miały kija w dupie… Nie żebym był uprzedzony, ale takie są fakty, niech pani spyta pierwszego z brzegu faceta, nie jakiegoś tam metroseksualnego fagasa, tylko prawdziwego faceta, to zaraz pani powie, że kobiety to mistrzynie pretensji. Powinna pani zobaczyć w akcji moją żonę. A są gorsze od niej.

      Panna Barnes: Nadopiekuńczy rodzice. Zanim przyszłam do pracy w Pirriwee Public, myślałam, że to wyolbrzymienie, te wszystkie doniesienia o rodzicach przesadnie zaangażowanych w życie swoich dzieci. Wie pani, moi rodzice mnie kochali i interesowali się mną, kiedy dorastałam w latach dziewięćdziesiątych, ale nie mieli na moim punkcie obsesji.

      Pani Lipmann: Doszło do tragedii, to rzecz godna najwyższego ubolewania i musimy się z tego otrząsnąć. Nie mam nic więcej do dodania.

      Carol: To wszystko wina Erotycznego Klubu Książki. Bynajmniej ja tak uważam.

      Jonathan: Erotyczny Klub Książki nie miał nic wspólnego z erotyką, za darmo to pani powiem.

      Jackie: Wie pani co? Moim zdaniem ta sprawa ma feministyczne podłoże.

      Harper: Jakie znowu feministyczne podłoże? Co tu jest grane? Powiem pani, od czego się zaczęło. Od drzwi otwartych w przedszkolu.

      Graeme: Ja uważam, że to rozgrywka między bezrobotnymi mamuśkami a mamuśkami pracującymi. Jak na to mówią? Wojny mamuśkowe! Moja żona się nie mieszała. Nie ma czasu na takie głupoty.

      Thea: Dziennikarzom spodobał się ten motyw z francuską nianią. Słyszałam, że ktoś wspomniał w radiu o „francuskiej pokojówce”, którą wcale nie była Juliette. Renata ma też gosposię. Niektórym to się powodzi. Ja mam czwórkę dzieci i żadnego „personelu” do pomocy! Jasne, że nie mam problemu per se z pracującymi matkami, zastanawiam się tylko, po co w ogóle rodziły dzieci.

      Melissa: A wie pani, co ich najbardziej nakręciło? Wszy. O matko, nie przypominajcie mi o wszach!

      Samantha: Wszy? A co mają do tego wszy? Kto pani tak powiedział? Założę się, że Melissa, co? Biedaczka ma stres pourazowy po tym, jak jej dzieci ciągle były zawszone. Przepraszam. To nie było zabawne. Wcale się nie śmieję.

      Detektyw sierżant Adrian Quinlan: Chciałbym się jasno wyrazić. To nie cyrk, tylko dochodzenie w sprawie morderstwa.

      Rozdział drugi

PÓŁ ROKU PRZED WIECZORKIEM INTEGRACYJNYM

      Czterdzieści. Madeline Martha Mackenzie obchodziła dziś swoje czterdzieste urodziny.

      – Mam czterdzieści lat – oznajmiła na głos, prowadząc samochód. Przeciągnęła kluczowe słowo. – Czterrrrrrrrrrrdzieści.

      Podchwyciła wzrok córki w lusterku wstecznym. Chloe wykrzywiła buzię w uśmiechu i zaczęła ją przedrzeźniać.

      – Mam pięć lat. Pięęęęęęć.

      – Czterdzieści! – zaśpiewała Madeline jak śpiewaczka operowa. – Tra la la la!

      – Pięć! – zawtórowała jej Chloe.

      Madeline spróbowała zarapować, wystukując rytm na kierownicy.

      – Czterdzieści, tak, tak, czterdzieści…

      – Dosyć tego, mamusiu – ucięła stanowczo Chloe.

      – Przepraszam.

      Madeline wiozła Chloe do przedszkola na rekonesans. W sumie Chloe nie potrzebowała żadnego rekonesansu przed rozpoczęciem w styczniu nauki. O Pirriwee Public wszystko już wiedziała. Wcześniej tego ranka rozstawiała po kątach swojego brata Freda; wprawdzie był starszy o dwa lata, ale często wydawał się młodszy. „Fred, zapomniałeś włożyć plecak do koszyka! O, tak. Dobrze. Grzeczny chłopiec”. Fred posłusznie wrzucił plecak do właściwego koszyka, a następnie pognał założyć Jacksonowi nelsona. Madeline udała, że tego nie dostrzega. Jacksonowi pewnie się należało. Matka Jacksona, Renata, też nie zwróciła na to uwagi, gdyż była pochłonięta rozmową z Harper, podobnie jak ona zestresowanej edukacją swego zdolnego maleństwa. Renata i Harper chodziły na te same cotygodniowe spotkania dla rodziców szczególnie uzdolnionych dzieci. Madeline wyobraziła sobie, jak siedzą w kółeczku i załamują ręce, a w ich oczach tli się tajona duma.

      Kiedy Chloe zajmie się rozstawianiem po kątach dzieci na rekonesansie (miała niebywały talent do narzucania swojej woli, kiedyś z pewnością stanie na czele korporacji), Madeline pójdzie do kawiarni ze swoją przyjaciółką Celeste. Bliźniacy Celeste też zaczynali szkołę w przyszłym roku, więc będą dawać czadu na drzwiach otwartych. (Ich talentem był wrzask. Madeline dostawała migreny po pięciu minutach w ich obecności.) Celeste zawsze kupowała wyszukane i bardzo drogie prezenty, więc będzie miło. Potem Madeline podrzuci Chloe do teściowej i pójdzie na lunch z koleżankami, zanim wszystkie wyruszą po swoje pociechy. Świeciło słońce. Miała na nogach swoje nowe boskie szpilki od Dolce i Gabanna (kupione przez internet z trzydziestoprocentową zniżką). Zanosiło się na cudny, wspaniały dzień.

      „Ogłaszam otwarcie Święta Madeline!” oznajmił rankiem jej mąż Ed, przynosząc kawę do łóżka. Madeline słynęła z upodobania do świętowania urodzin oraz wszelkiego rodzaju okazji. Nie przepuszczała żadnej możliwości, żeby się napić szampana.

      A jednak. Czterdzieści.

      Podążając znajomą trasą do szkoły, myślała o tej nowej, wspaniałej epoce w swoim życiu. Czterdzieści. To słowo wciąż miało dla niej ten sam wydźwięk jak wówczas, kiedy miała piętnaście. Taki bezbarwny wiek. Wyalienowana w połowie życiorysu. Kiedy przekraczasz czterdziestkę, wszystko traci sens. Wszelkie odczucia bledną, bo czterdziestka jest jak poduszka powietrzna.

      „Znaleziono martwą czterdziestolatkę”. Ojej.

      „Znaleziono martwą dwudziestolatkę”. Rozpacz! Tragedia! Szukajcie mordercy!

      Madeline zmuszona była ostatnio zweryfikować nieco swoje nastawienie, kiedy usłyszała w wiadomościach o umierającej czterdziestoparoletniej kobiecie. Chwila, przecież mogło paść na mnie! To dopiero byłaby klęska! Ludzie byliby smutni, gdybym umarła! Zrozpaczeni nawet. Światem rządzi obsesja na punkcie wieku. Może i mam czterdzieści lat, ale jestem kochana.

      W sumie to chyba naturalne, że śmierć dwudziestolatki budzi większy smutek niż śmierć czterdziestolatki. Tej drugiej przypadło w udziale dwadzieścia