Nadine Dorries

Matki z Lovely Lane


Скачать книгу

      Copyright © Nadine Dorries, 2017

      First published in the UK in 2017 by Head of Zeus Ltd

      All rights reserved.

      Projekt okładki

      Madeline Meckiffe

      Zdjęcie na okładce

      © Colin Thomas and Popperfoto/Getty Images

      Redaktor prowadzący

      Magdalena Gołdanowska

      Redakcja

      Joanna Habiera

      Korekta

      Katarzyna Kusojć

      Bożena Hulewicz

      ISBN 978-83-8169-928-0

      Warszawa 2020

      Wydawca

      Prószyński Media Sp. z o.o.

      02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

      www.proszynski.pl

      Dla mojej najlepszej przyjaciółki Alison

      i dla wszystkich matek na całym świecie.

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      Rozdział 1

      Lipiec 1954 roku

      Od wydarzeń, które wstrząsnęły szpitalem St Angelus i jego pracownikami, minęły trzy tygodnie. Teddy Davenport, jeden z najpopularniejszych młodych lekarzy, a jednocześnie ukochany Dany Brogan, jednej z najpopularniejszych studentek pielęgniarstwa, omal nie stracił życia. Jechał do portu, aby odebrać Danę, która wróciła właśnie z wakacji na rodzinnej farmie w zachodniej Irlandii, gdy nagle prosto pod koła jego rozpędzonego samochodu weszła młoda kobieta w ciąży. Dana siedziała nieopodal na walizce i widziała wypadek na własne oczy.

      W trudnych chwilach Dana mogła liczyć na wsparcie najbliższych przyjaciółek i współlokatorek z domu pielęgniarek przy Lovely Lane – Pammy Tanner, Victorii Baker i Beth Harper. Teddy rozpoczynał właśnie długą rekonwalescencję na męskim oddziale ortopedycznym, a ona spędzała u jego boku tyle czasu, ile tylko mogła. Po dziewięciogodzinnej zmianie na oddziale zostawała jeszcze, za zgodą siostry przełożonej, cztery przy ukochanym, wspierając go w trudnych chwilach.

      Znajomi i współpracownicy Teddy’ego byli głęboko poruszeni jego wypadkiem i poważnym stanem. W gazecie „Liverpool Echo” napisano o tym zdarzeniu na pierwszej stronie. Dla pielęgniarek, portierów i pracowników pomocniczych szpitala ten dzień stanowił punkt zwrotny w dziejach St Angelus. Był jak katalizator, który zmusił wszystkich do pogodzenia się z nowymi realiami powojennego świata, w którym istnieje NHS i narzucony przez agencję porządek. Dla przełożonej pielęgniarek i części kadry dzielnie stawiającej opór nowym zasadom stało się jasne, że nie da się z tą rzeczywistością dłużej walczyć.

      Pan Mabbutt, fizycznie i psychicznie wyczerpany po wielogodzinnej operacji Teddy’ego, głośno domagał się zmian. Gdy po ostatnim zabiegu odszedł od stołu, stanowczym tonem oświadczył, że St Angelus nie może dłużej tak funkcjonować.

      – Nie jestem w stanie operować w tak prymitywnych warunkach! – krzyknął, uderzając pięścią w lampę wiszącą nad stołem operacyjnym.

      Oddziałowa z bloku operacyjnego z przerażeniem przyglądała się, jak wklęsła metalowa obudowa szaleńczo kołysze się na boki. Od ponad dwudziestu pięciu lat towarzyszyła panu Mabbuttowi podczas najtrudniejszych operacji, z wyprzedzeniem podsuwając mu sprzęty, których miał za chwilę potrzebować, ocierając mu pot z niegdyś gładkiego czoła, które z czasem pokryła coraz gęstsza sieć zmarszczek. To był człowiek, któremu nikt nigdy niczego nie odmawiał, bo wszyscy bali się jego ataków na „cholerne pielęgniarki”, „cholernych pacjentów”, „cholerny bajzel”, a nawet na „cholerną oddziałową”, ale tak wściekłego jego wieloletnia towarzyszka broni jeszcze nigdy go nie widziała.

      – Ta cholerna wojna skończyła się lata temu, do cholery! Na litość boską, potrzebujemy nowych sal operacyjnych, lepszego sprzętu i więcej cholernych wykształconych pielęgniarek. Cóż jest nie tak z tymi cholernymi członkami zarządu, którym się wydaje, że naprawiają świat?

      Oddziałowa w sali operacyjnej liczyła właśnie zakrwawione tampony, gdy zauważyła łzy w oczach młodej pielęgniarki porządkującej opatrunki. Pan Mabbutt ją przeraził. Przerażał ją zawsze, gdy krzyczał, ale teraz zarówno ona, jak i wszyscy w pobliżu struchleli na myśl o tym, że jeśli chirurg jeszcze raz się zamachnie, to lampa znad stołu spadnie i roztrzaska się na podłodze.

      – Tu się operuje jak w cholernym szpitalu polowym. A mnie się wydawało, że te lata mam już za sobą. NHS obiecało coś poprawić, a nie utrudniać. Żądam, do cholery, nowej sali operacyjnej. Wszyscy potrzebujemy nowej sali operacyjnej, bo w przeciwnym razie połowa pacjentów, która tutaj trafi, umrze. To w sumie niewiarygodne, że doktor Davenport się wykaraskał. Niech tu przyjdzie cholerna siostra przełożona, i to już!

      Wrzaski i przekleństwa pana Mabbutta było słuchać piętro niżej, niosły się echem po szpitalnym korytarzu. Chodzący pacjenci, którzy siedzieli na krzesełkach w poczekalni oddziału nagłych wypadków i czekali na doktora Mackintosha, unieśli głowy znad egzemplarzy „Liverpool Daily Post” i spoglądali na siebie z lekkim zaniepokojeniem.

      Przełożona pielęgniarek dobrze znała pana Mabbutta, więc jego wybuchy i przekleństwa nie robiły na niej wrażenia. Zdążyła do nich przywyknąć. To ona tu wszystkim trzęsła, choć zapewne poza nią i panem Mabbuttem nikt nie zdawał sobie sprawy, że on boi się jej bardziej niż ona jego. Minęło już wiele lat od dnia, gdy zrugała go za zachowanie wobec jednej z młodych pielęgniarek. Był wówczas zaręczony, więc przełożona wezwała go do siebie i w ostrych słowach udzieliła reprymendy. On wtedy zmienił swoje postępowanie, a ona obiecała mu absolutną dyskrecję i nigdy nie złamała danego słowa. Pan Mabbutt nie lubił jednak, kiedy ktoś przypominał mu o tym, jak omal nie utracił miłości swojego życia, z którą od tamtej pory przeżył w małżeństwie wiele szczęśliwych lat. Dlatego starał się nie nastąpić siostrze przełożonej na odcisk. Jego dawna przewina stanowiła jej tajną broń przeciwko niemu. Dlatego chyba tylko ona jedna w całym szpitalu potrafiła zapanować nad jego wybuchami złości. Tym razem posłała po doktora Gaskella, najstarszego stażem i rangą lekarza, któremu ufała bardziej niż komukolwiek innemu.

      Dwadzieścia minut później doktor Gaskell przekroczył próg saloniku konsultantów. Pan Mabbutt zdążył już nieco ochłonąć, choć jego wzburzenie wciąż napawało lękiem nową gospodynię doglądającą tego pomieszczenia.

      – Proszę mi przynieść herbatę i grzankę. Ale migiem! Nie jadłem od dziesięciu godzin – zażądał nieuprzejmym tonem.

      Gospodyni omal papci nie pogubiła, biegnąc do kuchni, aby bezzwłocznie spełnić jego polecenie. Konsultanci cieszyli się powszechnym szacunkiem, a wszyscy pracownicy szpitala odnosili się do nich z czcią niemal nabożną. To oni sprowadzali na świat nowe życie, to oni ratowali je w krytycznych momentach, to oni patrzyli, jak gaśnie. Trudno było w związku z tym się dziwić, że tym mężczyznom w białych kitlach przypisywano status bliski bogom.

      – Doktor Davenport żyje i to jest cholerny cud – powiedział pan Mabbutt do doktora Gaskella, gdy ten rozsiadał się w fotelu. – Zwłaszcza że nie mamy w sali operacyjnej tych nowych respiratorów. Nie mamy