Mieczysław Gorzka

Totentanz


Скачать книгу

wygiął te druty i już nie są groźne.

      Grażyna Tomczyk zastanawiała się przez moment, czy zabawa z wymyślonym przyjacielem nie za bardzo miesza się córce z rzeczywistością.

      – Lenko, nie da się wygiąć tych drutów. Są grube i twarde.

      – Dawidek umie – padła zdecydowana odpowiedź. – Dawidek jest duży i silny!

      – Dobrze, dobrze – roześmiała się matka. – Teraz kolacja.

      *

      Kiedy Lena już spała w swoim pokoju na piętrze, Grażyna znowu wyszła na taras zapalić. Powietrze było gęste i lepkie. Chmury przykrywały niebo, na zachodzie raz po raz błyskało, ale tutaj pod lasem nie zanosiło się na deszcz.

      Przypomniała sobie słowa córki. Wróciła do kuchni, wyjęła z szuflady latarkę i poszła na tyły domu. Krzaki leszczyny za płotem wyglądały jak złowrogi potwór. Poczuła się dziwnie. Dreszcz na karku był niczym sopel lodu. Dodała sobie pewności, zapalając latarkę. Nagle krzaki znowu były krzakami i niczym więcej. Poświeciła na leżącą w trawie płytę i znieruchomiała zaskoczona. Musiała podejść bliżej, aby upewnić się, że widzi wyraźnie. Wszystkie pręty zbrojeniowe, które dotąd sterczały z trawy, były zagięte w dół, tak jak powiedziała Lenka. Grażyna zastanowiła się chwilę. Może jej mąż zabezpieczył je podczas ostatniego pobytu w domu i zapomniał jej powiedzieć? Na pewno tak było. No bo kto?

      Naraz usłyszała jakiś trzask w krzakach. Podskoczyła przestraszona i skierowała w to miejsce światło latarki. Nic, tylko płot i krzaki.

      Przypomniała sobie nagle słowa córki: „Dawidek wygiął te druty… Dawidek jest duży i silny”. Odwróciła się na pięcie i biegiem wróciła do domu. Zamknęła starannie drzwi na taras, sprawdziła drzwi wejściowe i poszła na górę sprawdzić, czy Lena śpi. Spała.

      Potem jeszcze długo siedziała w kuchni. Wypiła dwa drinki, ale uczucie niepokoju nie ustępowało.

      Rozdział 4

      Koniec sierpnia

      – Kto sobie robi jaja? – Fiolka wyglądała na naprawdę zdenerwowaną.

      Było parno jak w tropikach. Na boisku za ogrodzeniem grupa chłopców grała w piłkę. Nagle krzyki z boiska umilkły. Biało-czerwona, mocno zużyta piłka z logo Euro 2012 rozgrywanego w Polsce i na Ukrainie skakała przez chwilę wesoło, po czym wolno potoczyła się im pod nogi. Nikomu nie chciało się schylić, żeby oddać ją grającym na orliku chłopcom. Wreszcie zjawił się jakiś przestraszony gimbus, podniósł piłkę z ziemi i uciekł, jakby ktoś miał zamiar go gonić.

      Skucha jak zwykle paliła papierosa. Też była zdenerwowana, ale starała się tego nie okazywać.

      – Daj spokój, Fiolka, to pewnie głupi dowcip Apacza – powiedziała z nieszczerą pewnością siebie w głosie.

      Tymon postanowił ją poprzeć.

      – Tak, pewnie chciał cię nastraszyć.

      Z paczki, która pod koniec czerwca kręciła film na starym cmentarzu, brakowało właśnie tylko Oskara.

      – A wy nie dostaliście żadnych maili? – Fiolka drążyła temat.

      Michał Rudnik podrapał się po policzku.

      – Ja też dostałem taką kretyńską rymowankę – wyznał. – Ania ma rację, to już dawno przestało być śmieszne.

      – Ja też. – Mateusz Jastrzębski wyciągnął z kieszeni spodni swój smartfon. – Raz, dwa, trzy, dziś na pewno nie będziesz to ty – przeczytał. – Nawet śmieszne. Nie wiem, o co wam chodzi, przecież tak się umówiliśmy. Raz na miesiąc Apacz kręci Kołem Fortuny i losuje straceńca. Swoją drogą, skąd on ma pomysły na te rymowanki?

      – Ale potem stwierdziliśmy, że to głupie, i Apacz obiecał zniszczyć to cholerne koło – rzuciła Anka.

      – Najwidoczniej dalej losuje.

      – To mi się przestało podobać.

      Zapadła cisza. Skucha znowu zapaliła. Tym razem wszyscy poczęstowali się z jej paczki, w której został ostatni cienki papieros.

      – Cholera, a wy się dziwicie, że zawsze mam przy sobie dwie paczki? – westchnęła, puszczając w obieg zapalniczkę.

      Jagoda Chmielnik też nie była zadowolona z tego, że Apacz samowolnie kontynuuje ich zabawę sprzed kilku miesięcy.

      – Tak mogliśmy się bawić w gimnazjum. Teraz chyba mamy więcej oleju w głowie, co nie? – powiedziała.

      Werka roześmiała się.

      – My może mamy, ale nie Apacz!

      Fiolka popatrzyła na nich z niechęcią. Apacz od dawna był jej cichą sympatią. Teraz była na niego wściekła, ale nie podobało jej się, jak oceniają go inni.

      W tej chwili zobaczyła Oskara zbliżającego się od strony osiedla i złość jej trochę przeszła. Apacz był wysoki, przystojny, długie włosy nosił starannie związane nisko z tyłu głowy, a na twarzy miał jak zwykle szeroki uśmiech. Przybił piątkę chłopakom i cmoknął dziewczyny w policzek. Fiolka miała wrażenie, że z nią witał się trochę inaczej, że jego pocałunek był o pół sekundy dłuższy. Serce zabiło jej mocniej.

      – Zdenerwowałeś Fiolkę – oznajmił Don Pedro prosto z mostu.

      Apacz spojrzał na Ankę zaniepokojony, a ona poczuła się trochę głupio.

      – Chodzi o Koło Fortuny – wyjaśniła.

      – Jakie… – zaczął Oskar i zamilkł.

      Fiolka dałaby głowę, że przez moment zobaczyła na jego twarzy lęk. Zaraz jednak zareagował jak zwykle – beztroskim, zaraźliwym uśmiechem.

      – A co wam się nie podoba? – zapytał.

      – Nie mów, że to nie ty – prychnął Kwasu. – Tylko ty masz takie pomysły.

      Uśmiech na twarzy Apacza stał się bardziej sztuczny.

      – Wy też dostaliście rymowanki?

      – No właśnie – powiedziała Fiolka. – To już nie jest przyjemne.

      Obserwowała jego reakcję i była pewna, że jest przestraszony. Do tego pytanie: „Wy też dostaliście rymowanki?” sugerowało, że Apacz był zdziwiony. Inni chyba tego nie dostrzegli. Oskar zdążył się opanować. Znowu kipiał humorem.

      – No dobrze, drodzy państwo! – wykrzyknął. – To był ostatni raz.

      Podszedł do Anki, objął ją ramieniem i spojrzał jej w oczy.

      – Obiecuję, że więcej nie będzie żadnych głupich maili.

      Nachylił się i musnął wargami jej usta.

      – No proszę, jaka niespodzianka! – parsknęła Daenerys.

      Fiolka nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie stało. Wodziła za Oskarem rozmarzonym spojrzeniem od pierwszej klasy gimnazjum. Śniła o takiej chwili. Całe jej zdenerwowanie zmieniło się w euforię.

      – Halo! – zaprotestował Don Pedro. – Umawialiśmy się: żadnych romansów! To koniec naszego klubu!

      Apacz zmierzył go kpiącym spojrzeniem.

      – To było w podstawówce, Tymuś! Teraz trochę wydorośleliśmy, prawda?

      Ostatnie słowa skierował do Fiolki wtulonej w jego ramię. Uśmiechnęła się jak idiotka, kiwając głową.

      – Przestań, Pedro – rzuciła Werka. – Nie można stawać na drodze prawdziwego uczucia!

      Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

      Potem