Mieczysław Gorzka

Totentanz


Скачать книгу

inne. Nosiły na sobie nieubłagane piętno czasu. Tutaj kurz był jeszcze większy niż na dużych dworcach. Drapieżnie pokrywał wszystko grubą warstwą, bezwzględnie ciągnąc budynki i perony na kres czasu, tam gdzie rzeczywistość spada na krawędź świata.

      Mężczyzna miał nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Śmiercior wypatrzył go pośród kurzu, kiedy już śmierdząca potem szara ludzka masa zniknęła w podziemnym przejściu prowadzącym do holu dworca. Tamten był ludzkim wrakiem. Jego dłonie pokryte były plamami przewlekłej śmiertelnej choroby, gdzieś na dnie oczu jarzyła się tęsknota za kresem cierpień. Kres miał przynieść wybawienie. Później nie będzie już zimno, nie będą bolały wrzody na dupie, z których sączyła się cały czas cuchnąca nieprzyjemnie ciecz, zjedzone przez próchnicę zęby nie będą ćmić bólem przenikającym aż do wnętrza głowy. Może nawet nie będzie głodu.

      Nikt nie zwracał na niego uwagi. A może nie chciał zwracać? Śmiercior przykucnął obok i powiedział:

      – Chodź ze mną. Pomóż mi. Jesteś moją wielką nadzieją.

      – Pierdol się, zboczeńcu…

      Wtedy Śmiercior rozpostarł ręce i pokazał mu swoje chore ciało.

      – I tak jesteś gnijącym trupem. Sczeźniesz i rozsypiesz się w proch. Ja daję ci szansę, żeby twoja śmierdząca i zaszczana egzystencja na tym padole trupów miała jakiś sens. Daj mi swoje życie.

      – Ja cierpię…

      – Chodź ze mną, a przestaniesz cierpieć. Pomóż mi zabić robaki, które zżerają mnie od środka. Podaruj mi swoje życie.

      Poszli razem, coraz bardziej oddalając się od ludzkiego zgiełku i ulicznych świateł zakłócających naturalną czerń nocy. Poszli przez czas i przestrzeń na spotkanie z przeznaczeniem. A Śmiercior wiedział, że to, co robi, jest dobre i miłosierne.

      W parku Śmiercior pokazał mężczyźnie sznur i pętlę zwisającą z gałęzi drzewa. Potem czynił swoją powinność. Zadumał się nad niesprawiedliwością świata i poszedł przed siebie, aż zniknął w ciemnościach nocy.

      Świat pewnie by chciał, żeby zniknął na wieki. Śmiercior jednak wiedział, że niedługo powróci.

      *

      Przeczytał tekst kilkakrotnie i zamyślił się, patrząc w okno. Najpierw myślał o nieznanym autorze opowiadania, potem już tylko błądził wzrokiem po dachu kamienicy sąsiadującej z jego budynkiem i obserwował dwa gołębie. Ocknął się z rozmyślań, kiedy zerwały się i odleciały spłoszone.

      Kawa wystygła.

      Odłożył kartki z opowiadaniem i sięgnął po gruby segregator z wycinkami prasowymi i wydrukami ze stron internetowych. Wszystkie były poukładane chronologicznie. Przerzucał je, zerkając tylko na nagłówki. Samobójstwo czy morderstwo?, Tragedia we wsi Lutomierz – ojciec morduje rodzinę i sam popełnia samobójstwo, Nieznajomy mężczyzna rzucił się z mostu, Samobójstwo dwójki nastolatków. W końcu znalazł interesujący go wycinek. Kilka zdań pośród innych wiadomości miejskich wydrukowanych w „Gazecie Wrocławskiej” 21 lipca zeszłego roku.

      Makabrycznego odkrycia dokonał mieszkaniec ulicy Suchej w piątkowy poranek. Będąc na porannym spacerze z psem w pobliskim parku, natknął się na wiszące na gałęzi jednego z drzew zwłoki młodego mężczyzny. Wezwany na miejsce zdarzenia lekarz pogotowia ratunkowego orzekł zgon. Przyczyną zgonu było prawdopodobnie powieszenie. Z nieoficjalnych informacji wynika, że mężczyzna był bezdomnym, widywano go często w okolicach Dworca Głównego PKP. Nie są znane przyczyny samobójstwa. Policja prowadzi w tej sprawie czynności wyjaśniające.

      Treść informacji doskonale pasowała do znalezionego w Internecie opowiadania. Włożył oba teksty do foliowej koszulki i czarnym flamastrem nadał jej kolejny numer wypisany starannie w prawym górnym rogu – 16.

      Rozdział 7

      Bożena Wysocka nie spała. Wsłuchiwała się w odgłosy nocy i czekała na uderzenia starego ściennego zegara wiszącego w salonie. W nocy bicie słychać było bardzo wyraźnie.

      Do jej uszu dobiegł dźwięk dwóch uderzeń. Druga w nocy. „Czas tajemnic” – szepnęła bezgłośnie i zaśmiała się w duchu. Jej mąż, prokurator Dariusz Wysocki, spał obok. Słyszała jego miarowy oddech, czasem z gardła wydobywało mu się pochrapywanie.

      Cicho wstała i przez chwilę obserwowała męża. Upewniwszy się, że mocno śpi, ruszyła boso w kierunku schodów prowadzących z sypialni na parter. Drewniane stopnie skrzypiały, Bożena jednak znała je doskonale, wiedziała, gdzie stanąć. Jak duch w białej nocnej koszuli spłynęła na dół. Nie zapalała światła. Podczas nocnych rozmyślań nie zamykała oczu, dlatego były przyzwyczajone do ciemności.

      Na dole przeszukała dokładnie torbę męża, potem kieszenie jego spodni i marynarki. Często to robiła. Wysocki notorycznie ją zdradzał i oszukiwał, traktował jak głupią kurę domową. A ona była bardzo przebiegła. Przecież gdyby nie zaszła w ciążę, też zostałaby prokuratorem.

      Wiedziała o wszystkich jego romansach. Na początku się nimi przejmowała, wreszcie jej zobojętniały. Z wyjątkiem jednego.

      Tym razem w kieszeni marynarki zabrzęczały klucze. Bożenie szybciej zabiło serce. Jej mąż miał jedną tajemnicę, której jeszcze nie zdołała rozwikłać.

      Do ich domu przylegały dwa garaże. W pierwszym parkowali terenowego nissana, drugi nie był używany. Chociaż właściwie Bożena nie miała co do tego pewności. Przed rokiem jej mąż nagle zmienił zamki do tego garażu. Nawet jej nie wytłumaczył dlaczego. Długo ignorował pytania, potem zbywał ją głupimi żartami, wreszcie oświadczył, żeby się tym nie interesowała, bo on potrzebuje miejsca, gdzie nikt nie ma dostępu i gdzie może realizować swoje męskie hobby. Bożena była zdziwiona. Nigdy nie zaobserwowała, żeby Wysocki miał jakieś hobby. Może z wyjątkiem kobiet. Ale kobiet na pewno tam nie zapraszał.

      Czasem zamykał się w garażu na kilka godzin, a ona podsłuchiwała pod drzwiami. Słyszała odgłosy stukania, chyba przecinarkę do metalu, coś jakby odgłos palnika acetylenowego.

      Od miesięcy starała się znaleźć klucze do garażu. Nie była pewna, czy chodzi o te, ale prawdopodobieństwo było duże. Prokurator Dariusz Wysocki stracił czujność.

      Wyjęła klucze i nie zapalając nigdzie światła, poszła do garażu. Przeszła przez pierwsze pomieszczenie, w którym majaczył cień czarnego nissana. Nie lubiła nowego auta. Wcześniej mieli hondę, ale zeszłego lata ktoś ją ukradł i już się nie znalazła, mimo że Darek postawił na nogi połowę policji w mieście. Pewnie pojechała na wschód.

      Stanęła przed drzwiami do drugiego garażu. Klucze nie pasowały. Wróciła na górę. Rozczarowanie zmieniło się w złość.

      Mąż spał w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiła. Cicho sięgnęła do skrytki pod parapetem okna. Dotyk chłodnej stali przyprawił ją o zawrót głowy. Poczuła, jak ogarnia ją dziwna euforia. Wyprostowała się i mocno zacisnęła palce na rękojeści pistoletu CZ 75 kaliber 9 milimetrów. Ona też ma swoje skrytki i tajemnice.

      Stanęła w nogach łóżka, podniosła broń i wycelowała w głowę męża. Ze zdziwieniem zarejestrowała, że czuje mrowienie w podbrzuszu. Cudowne uczucie. Jakby wstęp do potężnego orgazmu. Pewnie dlatego niektórzy mężczyźni tak kochają broń.

      Zastanowiła się, co by się stało, gdyby teraz strzeliła. Za daleko, mogłaby nie trafić. Zbliżyła się do śpiącego i jeszcze raz wycelowała mu w głowę. Wystarczyło tylko z wyczuciem nacisnąć spust i nie zerwać strzału. Właściwie jego wszystkie zdrady przestały ją interesować. Z wyjątkiem jednej.

      Ta cholerna policjantka Paulina. Darek miał czelność się w niej zakochać. Za to należała mu się kula w łeb.