Joanna Jarczyk

Zgromadzenie, Tom III Ulubienica


Скачать книгу

42c-a375-40c4aa17dc66">Hominem te esse mem[1]

      ***

      Louis przez dłuższą chwilę przetwarzał w głowie słowa pielęgniarki. Zdawało się, że jego połączenia nerwowe spowolniły tempo pracy do minimum, przez co nie mógł wyzwolić z siebie żadnej reakcji. Bo właściwie jak miał zareagować?

      – Ja… nie wiem, co robić. – Adeline z ledwością wymówiła słowa, po czym zupełnie się rozpłakała.

      Daquin także nie wiedział. Włożył ręce do kieszeni bluzy, a potem w końcu zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy:

      – Samuel wiedział o ciąży?

      – Nie. – Pociągnęła nosem. – Nie zdążył się dowiedzieć…

      – Dobra. Spokojnie, pomożemy ci. Na pewno wszystko się jakoś ułoży.

      – Dziecko urodzi się szybciej, niż jest planowany termin. W dodatku nie mogę rodzić w szpitalu, tylko tutaj! Nie mam pojęcia, jak się będzie zachowywało ani…

      – Adeline! – Złapał ją za ramiona. – Uspokój się. Może na początku powiedz mi, czy jesteś w stanie przewidzieć, kiedy się urodzi.

      – Przełom stycznia i lutego, tak przypuszczam. Chociaż… nie jestem pewna.

      – W porządku. Do tego czasu przyjmiemy do Zgromadzenia jakiegoś lekarza. Wszystko ogarniemy, zapewnimy opiekę i tobie, i dziecku, także nie martw się.

      Kobieta otarła policzki z łez i wysiliła się na wdzięczny uśmiech. Ulżyło jej, gdy usłyszała słowa Louisa.

      – Lepiej już? – zapytał.

      – Tak, dziękuję. Naprawdę, bardzo dziękuję.

      – Po świętach zajmę się wszystkim, a ty skup się na sobie i dziecku. Potrzebujesz czegoś na chwilę obecną?

      – Nie, nie trzeba.

      – W razie potrzeby będę pod telefonem. – Uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy. – Hej, powinniśmy się cieszyć. Będziemy mieć najmłodszego Stróża w Zgromadzeniu, i to takiego z krwi i kości. Wiesz już, czy będzie chłopiec, czy dziewczynka?

      – Lekarz mówił, że prawdopodobnie to będzie chłopiec.

      – Urodzi się mały Samuel.

      Skinęła głową i mimowolnie pogłaskała się po brzuchu. Nie była pewna, czy był to powód do radości, czy raczej dobry argument do tego, by zacząć martwić się o przyszłość.

      ***

      Obudził się w dużym łóżku, którego ramy zostały wykonane z metalowych prętów i które do złudzenia przypominało szpitalne łoże z dawnych zakładów psychiatrycznych. Trochę niepokojące, trochę niewygodne, ale za to wyjątkowo bezpieczne. Bezpieczne ze względu na skórzane pasy, przymocowane z jednej i drugiej jego strony. Ile to już razy wiązał się nimi, by podczas snu nie rozpętać magicznej burzy, której nie byłby w stanie kontrolować. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że moc eteru nieraz była niebezpieczna nawet dla niego samego.

      Jednak teraz Balthazar leżał swobodnie, niezwiązany. Wciąż w pełnym łowczym ubraniu, z kapturem na głowie. Przed zaśnięciem zdołał jedynie zdjąć arafatkę z twarzy, nic więcej. Był zbyt wykończony, wręcz balansował na granicy życia i śmierci.

      Przeniesienie Tenebris w inne miejsce zużyło całą jego energię. Stracił przytomność i ocknął się dopiero kilka minut później, w miejscu, gdzie Vivian podgrzewała ziemię, na której leżał. To dzięki jej pomocy dotarł do ruin swojej twierdzy. Jego gabinet był zmasakrowany, ale część z tajnym przejściem do podziemnej komnaty pozostała nietknięta. Jak przez mgłę pamiętał, że rozkazał Vivian oznajmić wszystkim Łowcom, by nie opuszczali terenu Tenebris do czasu jego powrotu. Wiedział, że przez kilka kolejnych dni nie będzie w stanie normalnie funkcjonować.

      Na razie jedynie jego umysł pracował odpowiednio dobrze. Ciało jeszcze nie chciało z nim współdziałać. Został skazany na głód i pragnienie, bowiem żaden z Łowców nie ośmieliłby się przekroczyć progu drzwi jego sypialni. Ale to nie był żaden problem. Jego myśli i tak zajmowała ta, przez którą wewnętrznie cierpiał.

      Moja Catherine. Łowczyni, która była ze mną od początku, jedyna godna mej uwagi.

      Balthazar wpatrywał się w szary sufit, który popękał w wielu miejscach z powodu licznych wstrząsów. To, co wydarzyło się w poniedziałkowy ranek, przekroczyło nawet granice jego pojmowania. I wcale nie chodziło o atak Stróżów, o którym zresztą wiedział. Chodziło o zachowanie Catherine i to, czego dokonała. Oszukała go. Co więcej, opuściła swojego jedynego pana i opiekuna.

      Był rozczarowany. W każdym nerwie czuł gorycz. Bo jak jego Catherine mogła dopuścić się takiego czynu? Jak mogła mu to zrobić? Wprowadził ją do magicznego świata, którym przecież była zafascynowana! A później obdarzył mocą i przygarnął niczym swoje dziecię. Otoczył ją opieką, zapewnił wszelkie potrzebne rzeczy, a nawet spełniał jej zachcianki. Choć szkolił ją na bezwzględną Łowczynię, to nieraz ulegał jej wpływom.

      Przez całe piętnaście lat trwała przy jego boku jako towarzyszka, która miała stać się kimś wielkim w łowczym gronie. Oczywiście była buntownicza, sprawiała problemy i za żadne skarby nie potrafiła wyprzeć się ludzkiej natury, ale pomimo tego Balthazar był pewien, że była z nim związana i sądził, że tak zostanie do końca życia. Na dobre i na złe, jak to mówią przeklęci ludzie. Odetchnął ciężko, a następnie zamknął oczy. Powinien zasnąć. To podczas snu łowcza energia regenerowała się najszybciej. Ale gdy tylko ciemność zagościła pod jego powiekami, mózg przywołał wspomnienie, kiedy pierwszy raz poczuł się zdezorientowany zachowaniem Catherine. Wtedy gdy użyła mocy łańcuszka, by ochronić Stróżów. To nigdy nie powinno było się wydarzyć, nie powinno było jej to nawet przejść przez myśl. A potem dokonała czegoś, czego nie przewidział…

      Balthazar wiedział, w czym tkwił problem. Sam był sobie winien, za bardzo ufając Łowczyni. Nie powinien dawać jej magicznego łuku, który umiejętnie wykorzystany potrafił czynić prawdziwe cuda. Mógł przecież przewidzieć, że Catherine szybko zorientuje się, jak korzystać z broni dla własnych celów, dla własnych ludzkich pobudek. I zrobiła to, tworząc iluzję siebie samej… Perfidna sztuczka, której nie dostrzegł i dzięki której udało się jej od niego uciec.

      Nie na długo, pomyślał. Catherine musiała zacząć współpracę ze Stróżami. Może nawet postanowiła dołączyć do Zgromadzenia? Na samą myśl o tym w jego żyłach zagotowała się krew. Gdy tylko zregeneruje siły, rozpocznie polowanie, tym razem obierając za cel swoją ulubienicę. Catherine była jego Łowczynią i nic tego nie zmieni.

      Rozdział 1

      Wybrałam ciebie

      1

      Te dwa dni pobytu u Stróża przypominały czas, kiedy Catherine przebywała u niego po raz pierwszy. Damien chodził do pracy, wracał i gotował obiad, a Łowczyni starała się nie rozmyślać nad swoim życiem i nad tym, co dopiero miało nastąpić. Próbowała być normalną kobietą, mieszkającą w domu mężczyzny, którego wybrała.

      Ku szczęściu Stróżów świąteczny czas uznano za wolny od wszelkich odchyleń od normy. Zapewnienie Catherine, że Balthazar nie pozbiera się przez najbliższy tydzień po tym, jak przeniósł gdzieś Tenebris, dało wszystkim upragniony od dawna spokój, a obrońcy boskich cnót postanowili go w pełni wykorzystać. Każdy potrzebował wytchnienia po ostatnich wydarzeniach.

      Największy chaos do ogarnięcia miał jednak Louis. On także chciał zostawić wszystkie sprawy Zgromadzenia na później, ale przed świętami miał jeden ważny cel – przeprosić wszystkich, których skrzywdził.

      Z Damienem poszło najłatwiej. Przyjaźnili się od tylu lat, przechodząc przez różne trudne sytuacje zawsze ugodowo. Zresztą obaj nie chcieli zrywać łączącej ich więzi. Daquin przyznał, że był okropnym idiotą żądnym władzy i naprawdę żałował tego, co robił i jak się zachowywał.

      To samo powiedział Mai ale z nią nie było tak