Steven Kotler

Przyszłość jest bliżej, niż nam się wydaje


Скачать книгу

Japonia wkroczyła w nowe tysiąclecie ze sporą częścią swojego społeczeństwa zbliżającą się do emerytury i nikim, kto mógłby ich zastąpić. Gospodarka była głodna siły roboczej, a równocześnie mnożyły się wątpliwości co do tego, kto będzie się opiekował osobami starszymi i skąd wziąć na to pieniądze. W 2015 roku premier Shinzō Abe, chcąc uporać się z obydwoma tymi problemami, wezwał do rozpoczęcia „robotycznej rewolucji”. Dzięki serii konwergencji jego wezwanie zostało usłyszane.

      Na całym świecie.

      Roboty wkraczają teraz w niemal wszystkie aspekty naszego życia. Wytwarzane dzisiaj egzemplarze korzystają ze sztucznej inteligencji, dzięki czemu są w stanie samodzielnie się uczyć, funkcjonować zarówno w pojedynkę, jak i w grupie, chodzić na dwóch nogach, utrzymać równowagę na dwóch kółkach, prowadzić samochód, pływać, latać oraz, jak mówiliśmy już wcześniej, wykonywać salta w tył. Dzisiaj roboty wykonują prace, które są monotonne, brudne lub niebezpieczne. Jutro pojawią się tam, gdzie kluczowe będą dokładność i doświadczenie. W salach operacyjnych roboty asystują we wszystkich zabiegach medycznych, poczynając od rutynowego usunięcia przepukliny do skomplikowanego wszczepienia pomostów naczyniowych. W gospodarstwach rolnych robożniwiarze zbierają plony z pól, a robozbieracze zrywają owoce z drzew. W budownictwie w roku 2019 pojawili się pierwsi dostępni na rynku robomurarze, którzy są w stanie w godzinę położyć 1000 cegieł.

      Jeszcze większa zmiana zaszła w robotyce przemysłowej. 10 lat temu kosztujące wiele milionów dolarów maszyny były tak niebezpieczne, że trzeba je było oddzielać od pracujących w tym samym pomieszczeniu ludzi szybami pancernymi, i tak skomplikowane, że do ich zaprogramowania potrzebni byli pracownicy z doktoratem. Dzisiaj już nie. Na rynek wchodzi obecnie coraz więcej „kobotów” (czyli kolaboratywnych robotów). W celu ich zaprogramowania wystarczy poruszyć ich robotycznymi ramionami w żądany sposób i gotowe – będą potrafiły powtórzyć ten ruch. Ponadto koboty są naszpikowane sensorami i kiedy tylko napotkają coś miękkiego – na przykład ludzkie ciało – potrzebują zaledwie milisekund, by się zatrzymać.

      Prawdziwą rewolucją są ceny tych robotów. UR3, kobot wyprodukowany przez duńską firmę Universal Robots, kosztuje w sprzedaży detalicznej 23 tysiące dolarów. To mniej więcej tyle, ile wynosi przeciętne roczne wynagrodzenie robotnika fabrycznego. Poza tym roboty nigdy się nie męczą, nie potrzebują przerw na skorzystanie z toalety i nie biorą urlopów. To wyjaśnia, dlaczego Tesla, General Motors i Ford chcą całkowicie zautomatyzować swoje fabryki i dlaczego Foxconn (firma, w której wytwarza się iPhone’y) oraz Amazon już obsadziły robotami dziesiątki tysięcy miejsc pracy w fabrykach, gdzie do tej pory pracowali ludzie.

      Amazon ma również ogromny wpływ na segment dronów na tym samym rynku. 5 lat temu, kiedy firma zapowiedziała, że pracuje nad wdrożeniem systemu dostarczania przesyłek za pomocą dronów, większość ekspertów była przekonana, że to tylko mrzonki. Dzisiaj wszyscy dostawcy, od 7-Eleven do Domino’s Pizza, zastanawiają się nad wprowadzeniem podobnych rozwiązań. Zatem już niedługo, niezależnie od tego, czy będzie to najnowsza powieść Johna Grishama, syrop na kaszel, czy nocna zachcianka w postaci lodów, zajmą się nimi drony.

      Drony są używane do walki ze skutkami klęsk żywiołowych i do dostarczania leków już od dłuższego czasu i nie tylko w Japonii. Korzystano z nich po uderzeniu huraganu Sandy na Haiti w 2012 roku, na Filipinach po przejściu tajfunu Haiyan w 2013 roku, na Bałkanach w czasie powodzi i w Chinach po trzęsieniu ziemi. Drony szybciej niż ludzie odnajdują ocalałe z katastrof osoby, które potrzebują pomocy. Produkowane przez Boeinga drony o dużym udźwigu są w stanie przetransportować nawet niewielki samochód, dzięki czemu lepiej się nadają do niesienia takiej pomocy. Firma o nazwie Zipline używa ich do dostarczania krwi i lekarstw w Rwandzie i Tanzanii. Na połowie obszaru Afryki nie ma odpowiednich dróg, zatem takie rozwiązanie mogłoby znacząco poprawić jakość opieki medycznej na tym kontynencie.

      Drony są również używane do łagodzenia skutków innej katastrofy – deforestacji. Rocznie tracimy ponad 7 miliardów drzew z powodu pozyskiwania drewna, ekspansji rolnictwa na nowe terytoria, pożarów, eksploatacji górniczej, budowy dróg i wielu innych. To środowiskowa katastrofa ogromnych rozmiarów, najważniejsza przyczyna zarówno zmian klimatu, jak i wymierania gatunków zwierząt. Pojawiły się jednak drony przeznaczone do wysiewania drzew, które wystrzeliwują w ziemię pociski z nasionami. Dzięki temu jeden dron jest w stanie wysiać nawet tysiąc drzew dziennie. Moglibyśmy wymienić oczywiście wiele innych rozwiązań o podobnym charakterze, zajęłoby to jednak zbyt dużo czasu. Opieka nad osobami starszymi, działalność hospicjów, opieka nad dziećmi, opieka weterynaryjna, osobiści asystenci, awatary, autonomiczne pojazdy, latające samochody – roboty nadchodzą, roboty nadciągają, roboty już tu są. Przez te drzewa widać jednak las – nie tylko roboty.

      To raczej konwergencja robotów z innymi szybko rozwijającymi się technologiami. To elektroniczna powłoka pełna sensorów uderzająca w chmurę internetowej sztucznej inteligencji zderzającej się z potężniejącym rojem zgrabnych, zwinnych i coraz bardziej inteligentnych robotów. Co jest najdziwniejsze w tej historii? Jak przekonamy się w następnym rozdziale – jest to tylko połowa tej historii.

      Rozdział 3

      Turboprzyspieszenie

      Technologie wykładnicze, część II

      Rzeczywistość wirtualna i rozszerzona

      W 2001 roku Jeremy Bailenson, psycholog z Uniwersytetu Stanforda i pionier wirtualnej rzeczywistości, spakował większość sprzętu, który miał w laboratorium, umieścił w samolocie i wysłał do Waszyngtonu. Wybierał się do Federalnego Centrum Sądownictwa, żeby poprowadzić konferencję dla sędziów poświęconą możliwościom wykorzystania rzeczywistości wirtualnej w sali rozpraw. Nic nie jest tak przekonujące jak próbowanie na własnej skórze. Bailenson poprosił więc sędziów o założenie gogli VR, a potem kazał im przejść po kładce z desek.

      Kładka była częścią symulacji wirtualnej rzeczywistości. Program zmapował pomieszczenie, w którym odbywała się konferencja – z dokładnością do pojedynczych włókien na dywanie i zacieków na oknach – i właśnie to pomieszczenie zobaczyli sędziowie, kiedy założyli gogle. Tylko przez chwilę, bo kiedy Bailenson nacisnął kolejny przycisk, tuż pod ich nogami otwarła się przepaść. Miała około 10 metrów głębokości i 3 metrów szerokości, nad nią chwiała się rachityczna kładka łącząca jej brzegi. Zadaniem było przejście po tej kładce. Kiedy jeden z sędziów powoli zmierzał na drugą stronę, postawił stopę zbyt blisko lewej krawędzi.

      I poślizgnął się.

      Sędzia, o którym opowiadamy, przekroczył już 60 lat i ważył ponad 120 kilogramów. Program modelował grawitację z jego perspektywy, więc kiedy stracił równowagę, wszystkie te kilogramy raptownie runęły na dno przepaści. Gdyby miało to miejsce w rzeczywistym świecie, najlepszym sposobem na ratowanie życia byłoby rzucenie się w kierunku drugiego brzegu tak, żeby sięgnąć jak najdalej w nadziei, że palce znajdą choćby najmniejszy punkt oparcia, który pozwoli nie spaść.

      I właśnie tak zrobił sędzia.

      „Dał nura pod kątem 45 stopni” – tłumaczył Bailenson – „w kierunku stołu z ostro zakończonym rogiem, na którym stał mój komputer”.

      Jednak wszystko dobre, co się dobrze kończy. Sędzia wyszedł z opresji bez szwanku, a Bailenson zyskał świetną historię ilustrującą siłę złudzenia, jakiemu ulegają nasze zmysły. Eksperci zajmujący się wirtualną rzeczywistością nazywają ją „poczuciem obecności”. W skrócie chodzi o to, że jeżeli rzeczywistość wirtualna została poprawnie skonstruowana, tak długo jak w niej jesteśmy, nie jesteśmy w stanie stwierdzić – z przyczyn wynikających z neurobiologii