C. Cast
PROLOG
Nie, nie umarła.
Na pewno nie, ale żywa też nie była. Po prostu przebywała gdzieś poza granicami egzystencji i mogła tak trwać w nieskończoność. Ani żywa, ani martwa, nadal jednak istniejąca dla nowego życia, które poruszało się w jej łonie.
I dla gniewu, który rozsadzał pierś. Przecież została zdradzona. Tak! O tym przypomniała sobie od razu, stąd ten gniew. Dominujący, bo poza tym w głowie pustka. Nie miała pojęcia, kim jest, skąd się tu wzięła.
Tu. To znaczy – gdzie?
– Gniew to coś dobrego…
Czyj to głos? Ten, który nie dobiegł uszu, lecz usłyszała od razu w umyśle? Na pewno nie jej, niewątpliwie jednak był to głos znajomy, dlatego uczepiła się go kurczowo, bo przecież skoro znany, to może coś podpowie i rozjaśni w głowie. Pomoże odnaleźć siebie.
Ostrożnie otworzyła oczy. Ciemność. Wszędzie dookoła czerń, ale na pewno nie pustka. Nie, miała wrażenie, jakby była zanurzona w ciepłej wodzie… Woda?! Tonie? Och nie! Paniczny strach chwycił ją za gardło, przez sekundę dusił zapamiętale, potem jednak pojawiła się logiczna myśl. Przecież oddycha, co pod wodą dla człowieka jest niemożliwe.
Mniejsza o oddychanie. Na pewno po prostu nie żyje. Umarła i została pochowana, uwięziona w grobowcu na zawsze, na całą wieczność, za wszystkie złe uczynki, wszystkie niegodziwości, których było aż tyle, że nie sposób zliczyć…
Dziecko w łonie znów się poruszyło.
Dziecko… A więc jak?! Przecież śmierć nie rodzi nowego życia!
Nie bać się, nie bać się… Strach tylko pogorszy sytuację, kiedy przede wszystkim trzeba pomyśleć. Chłodna, logiczna kalkulacja, starannie przygotowany plan, a gdy nadejdzie pora, precyzyjnie zrealizowany. Dzięki temu zawsze zwyciężała.
Jak dotąd. Bo teraz została zdradzona. Przez kogo? Kto śmiał?!
Gniew był coraz większy, jednak nie walczyła z nim. Przeciwnie, chciała, by rósł, zawładnął nią całkowicie, odganiając strach i rozpacz, tych najgorszych doradców. Natomiast gniew…
I znów ten głos:
– O tak… Pozwól, by gniew cię oczyścił…
Świadomość wracała, wprawdzie powoli, ale konsekwentnie. W głowie zdecydowanie się przejaśniało, poza tym w całym ciele czuła mrowienie. No i ten gniew. Już naprawdę wielki, rozgrzewający, dodający sił.
Została zdradzona… zdradzona… zdradzona…
Te słowa krążyły po jej umyśle, zataczały coraz większe kręgi, szukały połączeń z obrazami, które wypełnią je treścią, aż wreszcie spoza ciemnych barier w pamięci zaczęły wyciekać ukryte dotąd wspomnienia.
Zamek na brzegu morza.
Sny, dzięki którym można zajrzeć w rzeczywistość.
Świątynia otoczona murami z kremowego marmuru. Świątynia niezwykle piękna, emanująca siłą.
Mówią do niej: Bogini…
Tak! O to właśnie chodzi! Przecież ma w sobie boskość! Jest Wybranką Wielkiej Bogini!
Nazywa się… Rhiannon.
Rhiannon! Jedno słowo całkowicie odblokowało pamięć. A to, co w niej ożyło, było wstrząsające.
Została zdradzona przez Boginię!
Przypomniała sobie wszystko. Samowolne decyzje, które podejmowała przez wiele lat, co było powodem nieustannych kłótni z Wielką Boginią Eponą. Rytuał przejścia, podczas którego zgodnie z ceremoniałem została zgwałcona. A także to, że Epona nigdy nie była z niej zadowolona. Nigdy! A w całym Partholonie nie znalazł się nikt, kto naprawdę by pokochał Rhiannon. Tylko ją czczono, była przecież Wcieleniem Bogini…
W pamięci ożył też Magiczny Sen, w którym widziała, jak Fomorianie, okrutne demony, podstępnie przedostają się do Warowni. Siły mają potężne, a plan totalny, chcą bowiem zawładnąć całym Partholonem. I wszystko wskazuje na to, że osiągną ten cel, a tym samym lud Partholonu skazany jest na zagładę. W tym i ona, Wybranka i Wcielenie Bogini…
Przypomniała sobie też, jak cichy szept dolatujący gdzieś z ciemności podpowiadał, że może być inaczej. Dla niej może być inaczej, bo oprócz Partholonu istnieje jeszcze inny świat i zawsze można dokonać wyboru. To znaczy nikt inny, tylko ona tego wyboru może dokonać.
Więc Rhiannon wybrała tamten inny świat dzięki zamianie miejsc z jedną z jego mieszkanek, Shannon Parker, kobietą w sumie przeciętną, ale za to łudząco do niej podobną, zupełnie jakby urodziło je to samo łono.
W tamtym innym świecie odszukała przede wszystkim Clinta, Szamana, który był lustrzanym odbiciem ClanFintana, Wielkiego Szamana Partholonu.
Jednak Clint nie spełnił oczekiwań Rhiannon. Nie chciał jej pomóc w podporządkowaniu sobie mocy świata, w którym magią była technologia. Magią, której źródła praktycznie były niewyczerpane!
Ponieważ Clint zawiódł, musiała więc, wykorzystując ciemne moce, znaleźć sobie innego pomocnika…
A potem… Tak! Potem stało się coś, co absolutnie nie powinno się wydarzyć. Nigdy, po prostu nigdy! Albowiem Clint wezwał do tego świata Shannon. Przybyła tu z Partholonu, połączyli siły i dzięki temu pokonali Rhiannon.
I to Shannon, a nie Rhiannon drzewa nazywają Wybranką Epony, Umiłowaną Bogini.
Epona nie odzywała się już do Rhiannon, czyli przestała uznawać ją za swoją Wybrankę. Kiedy Rhiannon uzmysłowiła sobie ten fakt, coś się w niej załamało. Bardzo to przeżywała, czuła się zagubiona i wystraszona. Ale to stara rana, rana z przeszłości. Nie tak świeża jak ta rana. Rana, która tak strasznie boli.
Bo teraz Epona zrobiła coś o wiele straszliwszego. Wtedy przestała ją uznawać za swoją Wybrankę, za swoje Wcielenie, innymi słowy, obłożyła ją boską niełaską. To straszna i jakże niesprawiedliwa kara, ale Rhiannon, choć knuła przeciwko Eponie i szukała wsparcia w innych mocach, wciąż w głębi duszy czuła się poddaną Wielkiej Bogini, nadal uważała, że znajduje się pod jej pieczą. Ukarana i odtrącona… och, co za niesprawiedliwość!… lecz wciąż przynależna do jej ludu.
A jednak nie! Bo Epona ewidentnie ją zdradziła, jakby już nie należała do jej ludu. Mianowicie Bogini pozwoliła Shannon na triumfalny powrót do Partholonu, by dalej prowadziła życie, które powinno być życiem Rhiannon i jej dziecka.
A Rhiannon została uwięziona w drzewie. Pogrzebana żywcem.
– Nie wszyscy ciebie zdradzili…
Znów ten głos w głowie, lecz teraz go poznała. Był to głos Boga o Trzech Twarzach.
Pryderi…
Kiedy imię Boga Ciemności przemknęło przez jej głowę, absolutnie nie doznała wstrząsu jak przed chwilą, gdy przypomniała sobie swoje imię. Nie, nie. Teraz było to coś nieskończenie łagodnego, kojącego, miły powiew, a zaraz potem cichy uwodzicielski szept:
– Nadal jestem przy tobie, Rhiannon. To kobiety zawsze ciebie zdradzają. Najpierw matka, która umarła i zostawiła ciebie. Potem Shannon. Ukradła ci wszystko, do czego tylko ty masz prawo. A Epona odwróciła się od ciebie, bo nie chciałaś być jej kukiełką.
O tak! Bóg Ciemności ma rację. To kobiety zawsze ją zdradzały.
– Ja jestem inny – szeptał dalej Pryderi. – Jeśli oddasz mi siebie, a także oddasz mi również swoje dziecko, to nigdy cię nie zdradzę. Jeśli będziesz mi posłuszna, dostaniesz z powrotem Partholon…
Kusił, mamił, a jednocześnie jakiś wewnętrzny głos ostrzegał Rhiannon, że nie wolno sprzymierzać się z ciemnością. Jednak starała się to zignorować, już prawie podjęła decyzję, że ulegnie Pryderiemu, uzna go za swego Boga, swego Jedynego Boga, i tylko jemu będzie posłuszna.
A jednak nie potrafiła