lt="4 niewinnych front 300dpi.jpg"/>
Gilbert Keith Chesterton
Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu
Tytuł oryginału:
Four Fautless Felons
Tłumaczenie:
Maciej Reda
Skład i łamanie wersji drukowanej:
Jan Kunysz
Skład i łamanie wersji elektronicznej:
Damian Karaś
Projekt okładki i grafika:
Robert Gospodarczyk
Korekta:
Magdalena Broniarek
© Copyright Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, 2014
ISBN 978-83-257-0803-0
Sandomierz 2014
PROLOG DZIENNIKARZA
Asa Lee Pinion, z gazety „Chicago Comet”, przemierzył pół Ameryki, cały Atlantyk, a w końcu nawet Piccadilly Circus w pogoni za sławnym, o ile nie osławionym, hrabią Raoulem de Marillac. Pinion chciał zdobyć tak zwany temat; temat, który miał zamieścić w swojej gazecie. Temat zdobył, ale nie zamieścił go w swojej gazecie. Była to bowiem historia nie z tej ziemi. Być może ta metafora ma niejedno znaczenie, a owa opowieść była jak strzelista wieża kościoła sięgająca gwiazd; zbyt niepojęta i niewiarygodna, nawet jak na „Comet”. W każdym razie Pinion postanowił nie narażać się na komentarze czytelników. Ale to jeszcze nie powód, aby niżej podpisany, piszący dla bardziej szlachetnych, uduchowionych i skłonnych do wierzenia czytelników, miał naśladować jego milczenie.
Anegdota, którą usłyszał Pinion, była rzeczywiście całkiem nie do wiary, ale nie był on człowiekiem o ograniczonych horyzontach. Mimo że hulaszczy hrabia przedstawiał sam siebie w ciemnych barwach, to możliwe, że wcale nie był tak straszny, jak go malowano. W końcu jego ekstrawagancja i zbytek, jakkolwiek ostentacyjne, nie wyrządzały nikomu poza nim samym żadnej szczególnej szkody; a jeśli nawet zadawał się z rozpustnymi i zdeprawowanymi, to nigdy nie słyszano, żeby wtrącał się do spraw ludzi niewinnych czy przyzwoitych. Choć jednak można było dać wiarę temu, że ów arystokrata nie był tak czarny, jak go malowano, to z pewnością nie mógł być też tak biały, jak go odmalowano w nieprawdopodobnej historii opowiedzianej tego wieczoru. Historię tę opowiedział przyjaciel hrabiego, zdaniem Piniona zbyt życzliwy przyjaciel, którego życzliwość zakrawała na ograniczenie umysłowe. Dziennikarz uznał opowieść za urojenie albo żart; w każdym razie nie zamieścił jej w swojej gazecie. Ale to z powodu tej wielce nieprawdopodobnej anegdoty historia hrabiego de Marillac figuruje na początku tej książki, jako wprowadzenie do czterech podobnych opowieści.
Jeden fakt zaintrygował jednak dziennikarza już na samym początku. Dobrze wiedział, że niełatwo będzie złapać gdzieś hrabiego, który pędził z jednego towarzyskiego spotkania na kolejne i jak słusznie mówiono, czynił to prędko. Dlatego Pinion nie obraził się, kiedy Marillac powiedział, że może mu poświęcić jedynie dziesięć minut w swoim klubie, skąd miał się udać na teatralną premierę i inne imprezy. Jednak podczas tych dziesięciu minut Marillac był całkiem uprzejmy, odpowiedział na dość powierzchowne pytania dotyczące życia wyższych sfer, na które odpowiedzi oczekiwała gazeta „Comet”, i bardzo miło przedstawił dziennikarzowi trzech bądź czterech znajomych czy też kumpli z klubu, którzy stali koło niego w salonie, i nie przestali tam stać, kiedy hrabia ewakuował się z promiennym uśmiechem.
– Nasz niesforny staruszek pewnie poszedł obejrzeć nową pikantną sztukę razem z całym niesfornym towarzystwem – odezwał się jeden z nich.
– Tak – burknął rosły mężczyzna stojący przy kominku. – Poszedł z najbardziej niesforną osobą, panią Prague, autorem sztuki; autorką raczej – tak by chyba o sobie powiedziała, bo jest jedynie ukulturalniona, ale nie wykształcona.
– On zawsze chodzi na premiery tych sztuk – przytaknął jego rozmówca. – Może boi się, że nie będzie więcej przedstawień, jeśli zainterweniuje policja.
– Co to za sztuka? – spytał łagodnym głosem Amerykanin. Był to spokojny, niewysoki człowiek o bardzo długiej głowie i szlachetnym profilu sokoła; zachowywał się znacznie mniej głośno i swobodnie od Anglików.
– Nagie dusze – odpowiedział pierwszy mężczyzna, wydając z siebie ciche westchnienie. – Udramatyzowana wersja Fletni Pana, powieści, która wstrząsnęła światem. Zmaga się z ponurą rzeczywistością.
– Śmiałość, energia i powrót do natury – dodał mężczyzna przy kominku. – Teraz się dużo mówi o lesie bożka Pana. Dla mnie to raczej kloaka.
– Pani Prague jest tak nowoczesna, że musi wrócić do bożka Pana. Jak twierdzi, nie może znieść myśli, że Pan mógłby nie żyć.
– Myślę, że Pan nie tylko nie żyje, ale rozkłada się i cuchnie w rynsztoku – odparł z mocną domieszką gwałtowności w głosie potężny mężczyzna.
Czterech przyjaciół Marillaca stanowiło dla Piniona zagadkę. Było jasne, że są dość bliskimi przyjaciółmi, a jednak, ogólnie rzecz biorąc, nie wyglądali nawet na znajomych. Sam Marillac był o wiele bardziej taki, jakiego można się było spodziewać, raczej bardziej niespokojny i wymizerowany niż sugerowałyby jego przystojne portrety, co było zrozumiałe, wziąwszy pod uwagę jego nocny tryb życia i coraz bardziej zaawansowany wiek. Miał wciąż ciemne i gęste kręcone włosy, ale szpiczastą szarą brodę szybko przyprószała siwizna. Oczy były nieco zapadnięte i wyrażały większy niepokój niż można by sądzić z daleka po jego energicznych gestach i żwawym kroku. Wszystko to pasowało do jego charakteru, ale wrażenie, jakie sprawiała grupa jego znajomych, było inne. Spośród tych czterech mężczyzn jeden tylko wydawał się w jakimś sensie należeć do świata Marillaca, posiadając sposób bycia oficera, z domieszką czegoś sugerującego oficera z obcego kraju. Miał gładko ogoloną twarz o regularnych rysach i wielce beznamiętnym wyrazie. Ukłonił się uprzejmie dziennikarzowi, siedząc, ale po tym ukłonie można było w jakiś sposób odgadnąć, że gdyby stał, to trzasnąłby obcasami. Pozostali byli zupełnie angielscy i zupełnie inni. Jeden był wspomnianym już bardzo rosłym mężczyzną, o szerokich ramionach, silnych, choć przygarbionych, i wielkiej głowie, jeszcze nie wyłysiałej, ale porośniętej pasmami dość rzadkich brązowych włosów. Uderzające było w nim to, że przywodził na myśl owo nieokreślone skojarzenie z kurzem lub pajęczynami sugerujące silnego człowieka prowadzącego siedzący tryb życia, być może naukowca, ale z pewnością pozostającego w cieniu, jeśli chodzi o metody, jeśli nie rezultaty swojej pracy; kogoś w rodzaju przedstawiciela klasy średniej posiadającego hobby, którego jakby wygrzebano z ziemi. Trudno wyobrazić sobie większe przeciwieństwo dla takiego meteoru mody, jakim był hrabia. Mężczyzna obok niego, choć żywszy, miał wygląd równie poważny i szacowny oraz nieskażony modą. Był osobą niską i krępą, o kwadratowej twarzy i w okularach. Wyglądał ni mniej, ni więcej, jak zwykły, zapracowany lekarz z przedmieścia. Czwarty z osobliwych przyjaciół Marillaca był całkiem zwyczajnie obdarty. Szare, zaniedbane ubranie zwisało luźno z jego szczupłej sylwetki, a ciemne włosy i dość nieporządną brodę można by usprawiedliwić co najwyżej przynależnością do bohemy. Miał niezwykłe oczy, osadzone bardzo głęboko, a jednocześnie, paradoksalnie, wyraziste jak semafory. Dziennikarz czuł, że nieustannie go przyciągają, niczym magnesy.
Jednak jako całość grupa niepokoiła go i zadziwiała. Nie chodziło jedynie o różnicę w statusie społecznym, ale o atmosferę powagi, a nawet rzetelnej pracy i solidności, która zdawała się przynależeć do innego świata. Ci czterej ludzie byli mili w sposób skromny, a nawet zakłopotany. Wdali się z Pinionem w rozmowę jak z kimś równym sobie w tramwaju czy w metrze, a kiedy około godziny później zaprosili go na obiad w klubie, dziennikarz nie czuł wcale napięcia, jakie zapewne towarzyszyłoby mu na jednym z