Petra Soukupova

Zniknąć


Скачать книгу

igraph>

      Najbardziej chciałbym nagle odejść

      i nigdy już nie wrócić,

      zgubić się wszystkim swoim bliskim

      i sobie tez się zgubić.

František Gellner, Radości życia

      ZNIKNĄŁ

      TERAZ

      Mamy sierpień, ale rano jest zimno, a w powietrzu pachnie już jesienią.

      Nasze miasto to placek, wszystko wkoło też, dopiero dalej góry, które widać, tylko kiedy jest całkiem jasno, w zimie skrzą się na biało na odległość, chociaż u nas nie ma ani śladu śniegu.

      Dzisiaj na pewno je widać. Wiem to od razu, jak się tylko obudzę, w pokoju jest chłodno, bo całą noc miałem otwarte okno. Zaczynam się uśmiechać. Mam wrażenie, że nawet pogoda mi sprzyja. Czuję, że dzisiaj wydarzy się coś wielkiego.

      Wstaję dziesięć po siódmej, na śniadanie kakao i chleb z marmoladą, truskawkową, ale kupną, oni siedzą przy stole, każde zajęte sobą, on czyta, ona myśli, nietrudno zgadnąć o czym.

      Potem powoli się ubieram, dzisiaj mogę celebrować każdą rzecz, jeszcze zasuwam obie torby i plecak, wszystko spakowane co najmniej od przedwczoraj. Ostatni raz przelatuję wzrokiem po pokoju, nie ma tu już niczego, co chciałbym zabrać, ale potem rzucam okiem na półkę brata, której normalnie bym nie ruszył, i biorę scyzoryk, co kiedyś dostał od taty, zawsze mu go zazdrościłem, ale nie miałem odwagi tknąć, no to teraz sobie wezmę. Na pewno się przyda.

      Jest strasznie zakurzony, całe lata nikt go nie ruszał.

      Wezmę, niech zwierzątko ma kolegę.

      Później jedziemy autobusem na dworzec, on niesie mi jedną torbę, chciał wziąć też drugą, ale ja nie chciałem, niosę sam, plecak też, trochę ciężko, prawie że kuśtykam, po prostu strasznie duże obciążenie, nie jestem przyzwyczajony.

      Przechodzimy przez halę na peron pierwszy, wrzucamy torby do pociągu, a potem stoimy wszyscy troje, słonko świeci i nikt nie wie, co powiedzieć, no to tata robi wykład, jak mam się zachowywać, mama, jak na siebie uważać, a jeszcze potem ona próbuje się nie rozpłakać, dobrze to znam, oboje trochę się wstydzimy, jednak w żaden sposób nie zbliża nas to do siebie, po prostu taki głupi moment.

      Znowu ją zapewniam, że będę dzwonił, pisał i jak najczęściej przyjeżdżał do domu, chociaż wiem, że wcale nie, ona się uspokaja i już znowu jestem dla niej przezroczysty, wiem, myśli o kolejnym zdjęciu.

      Muszę wsiadać, obejmuję ją i buziak, jemu podaję rękę, może przez jedną setną sekundy patrzymy sobie w oczy, a może i nie, wsiadam, otwieram okno w przejściu i patrzymy na siebie jeszcze z pięć długich minut, nim pociąg ruszy, chwilę sobie machamy, znikają, wchodzę do przedziału, gdzie leżą moje rzeczy, siedzę sam, specjalnie chciałem jechać wcześniejszym pociągiem, żeby było pusto, i jest.

      Siedzę i wyglądam z okna, mijam ładne krajobrazy i czuję się cudownie, strasznie mocne uczucie, aż mi się ryczeć chce, ale z tego zachwytu, nie ze smutku czy strachu.

      Pociąg jedzie przez Pragę do Pilzna, gdzie za kilka dni zaczynam szkołę. Mam piętnaście lat i  się cieszę. Siedzę w  ciasnym przedziale i nie obchodzi mnie nic prócz tego, co za oknem.

      PRZEDTEM

      Kiedyś w podobnym pociągu mam niecałe siedem lat, patrzę na krajobraz, a brat siedzi obok, ma dziesięć lat, i ciągle mnie szturcha, opędzam się, nie chcę odrywać oczu od szyby, ale potem wali mnie mocno, obracam się, a brat krzywo się uśmiecha.

      – Psychiczny jesteś? Dawaj, wysiadamy.

      Nim zdążę zrobić minę, obraca się i bierze rzeczy, tata już wychodzi z przedziału, pociąg zwalnia, a mi się nie chce, ale muszę, no to powoli wstaję, mam trochę problem z tempem, jak mi ciągle wszyscy powtarzają, i nawet jak się staram, to na nic, brat łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą, wysiadamy.

      Wzdrygam się, strasznie mocno mnie trzyma, boli.

      Ale nie chcę robić scen, nie ma z nami mamy, a tata nie jest dla mnie specjalnie wyrozumiały.

      No i wysiadamy z pociągu, normalna rodzinka na niedzielnej wycieczce, tyle że bez mamy, która w domu sprząta i gotuje na zapas, bo w tygodniu nie ma czasu.

      Mamy z bratem prawie że takie same ubrania, sportowe buty i bluzy, tata ufa tylko tej jednej marce, więc bez dyskusji.

      Oczywiście tata nosi takie samo ubranie, tyle że dla dorosłego. Na szyi ma aparat i ciągle robi nam zdjęcia, nam i całej sekcji, teraz też robi nam zdjęcie. Brat mnie obejmuje i szczerzy zęby.

      Jesteśmy słodcy.

      Jestem wtedy malutki, mam prawie siedem lat, ale wyglądam na pięć, jestem całkiem jaśniuteńki, białe rzęsy, włosy, i  prawie przezroczysty, jeszcze niedawno baby na ulicy myliły mnie z  dziewczyną, może więc wyglądam raczej jak dziewczynka niż jak sportowiec, którym według taty powinienem zostać. To brat jest sportowcem, jest też sto razy ładniejszy, buźka jak z obrazka, normalnie aniołeczek.

      Mama też ma aparat, zawsze robiła nam zdjęcia przy najbardziej codziennych czynnościach, w wannie, w łóżku, przy stole, jak sznurujemy buty, jak płaczemy, jak zakładamy rękawiczki.

      Mamy w domu ze cztery pudła po butach albo i więcej zdjęć, na których jesteśmy z bratem mali.

      Rodziców połączyło, że oboje lubili robić zdjęcia, chociaż mama jest nauczycielką. To chyba było ich jedyne wspólne zainteresowanie. Ale ostatnio mama nie robi już tylu zdjęć. Zaczęła za to chodzić na kurs ceramiki dla dorosłych. Po całym mieszkaniu walają się okropne brązowe garnki, w których nawet woda wygląda jakby była ciemna. Nie lubię tego.

      Opuszczamy dworzec i  nim dotrzemy do jakiegoś tam lasu, tata i brat nadają straszliwe tempo, mam więc kupę roboty, żeby za nimi nadążyć, prawie biegnę. I tak mi się nie udaje. Poganiają mnie.

      Tata zaczyna patrzeć z rozdrażnieniem, czego wtedy nie rozumiem, i jest mi przykro. Poza tym kłuje mnie w boku i chciałbym się trochę rozejrzeć po lesie. Ale tata zawsze mówi coś w  stylu: Na co się znowu gapisz?, kiedy patrzę na przykład na mrowisko, jest naprawdę super, mistrzostwo świata, mógłbym tam stać parę godzin.

      No i muszę iść.

      Mój tata trenuje atletykę i sekcję dziecięcą biegów na orientację. Brat jest pierwszy albo drugi w powiecie w swojej kategorii, w zależności od tego, w jakiej akurat jest formie. Ja nie umiem biegać, znaczy się tylko powoli i nie za bardzo mnie to bawi. Jestem beznadziejny. W całym biegu na orientację najbardziej lubię zgubić się w lesie, znaleźć coś fajnego i oglądać. Gapić się. Słońce między liśćmi drzew tworzy figury. Wiatr lekko porusza trawą, jakby w każdej chwili miał nadejść ktoś bardzo leciutki i niewidzialny. Jednak potem i tak ktoś mnie znajduje.

      Co weekend mamy takie wycieczki z  sekcją. Jesienią, kiedy rano jest już naprawdę zimno, strasznie chcę zostać w łóżku, ale bez szans, jedziemy. Mama wprawdzie bierze moją stronę, żebym został, jednak tata po prostu rządzi w tej kwestii.

      W tygodniu oczywiście treningi. Próbuję się migać. Wymyślam bajki, że boli mnie głowa, ręka, ząb, raz tata zaciąga mnie do dentysty, nie podejrzewałem, że naprawdę to zrobi, więc potem nie wymyślam już niczego, co da się łatwo sprawdzić, ale na dłuższą metę i tak nic mi z tego nie przychodzi, tata ma mnie za mięczaka.

      Po południu pociągiem do domu. Na obiad chleb z  serem, mama nam zrobiła, jabłko, papryka, batonik i  od święta frytki gdzieś na dworcu.

      Wieczorem siedzimy przy kolacji, kurczak i  ziemniaki, tata i brat omawiają dzisiejszy bieg, przez całe jedzenie, analizują każdy ruch brata, każdy wydech, wszystko, i tata przez cały czas nawet na mnie nie spojrzy.

      Mama normalnie ze mną rozmawia, ale mnie jest wtedy wszystko jedno, chcę, żeby tatuś mnie pochwalił, tyle że właściwie