:href="#fb3_img_img_160cd384-725f-5a0d-b819-60827d5382d7.jpg" alt="cover"/>
Evan
Currie
Zew
Walhalli
Przekład Justyn „Vilk” Łyżwa
Warszawa 2016
Tytuł oryginału: The Valhalla Call
Text copyright © 2013 Evan C. Currie
All rights reserved
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Ewa Jurecka
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.drageus.com
Druk i oprawa: Drukarnia Dziełowa
e-mail: [email protected]
ISBN epub: 978-83-64030-95-6
ISBN mobi: 978-83-64030-96-3
Opracowanie wersji elektronicznej:
Słowo wstępne
I oto widzimy się ponownie, ostatni rozdział wojny o Haydena leży właśnie przed Wami i mam nadzieję, że Wam się spodoba. Chciałbym tylko zaznaczyć, że to nie wszystko, co mam do powiedzenia o tym uniwersum i bohaterach, i że mam jeszcze sporo pomysłów na tę serię, tak więc nie ma się czym martwić.
Na wiele sposobów to moja pierwsza salwa i pierwsza oraz druga wojna światowa w tym uniwersum. Kolejne będą jak gdyby zimną wojną, sądzę więc, że bezpiecznie mogę powiedzieć, iż Sorilla nie tylko wróci, ale stanie się ważnym elementem tego, co będzie miało miejsce.
„Zew Walhalli” był podczas tworzenia zarówno dużą przyjemnością, jak i ogromnym wysiłkiem. Skopał mi tyłek tak wiele razy, że muszę mieć w tym miejscu ogromne siniaki. Podoba mi się jednak efekt i uważam go za dobry punkt wyjściowy do tego, co będzie się działo w niedalekiej przyszłości.
Witam więc w SOLCOM, drodzy czytelnicy. Załóżcie kombinezony i zapnijcie pasy, bo słychać właśnie „Zew Walhalli” i ktoś musi na niego odpowiedzieć.
Prolog
Nienazwany układ gwiezdny
Podstawa Ramienia Oriona
Mistrz okrętów Parath dawno nie widział tak różnorodnej floty jak ta, wśród której leciał obecnie jego osobisty transportowiec. Parithaliańskie krążowniki i okręty liniowe były dla niego normą i przyzwyczaił się już także do grawitacyjnych niszczycieli Ross Ell, ale teraz obecne były jeszcze przynajmniej trzy inne gatunki, a to czyniło z tej floty jedną z najbardziej zróżnicowanych etnicznie, z jakimi Parath kiedykolwiek miał do czynienia.
„Nieczęsto tyle ras godzi się na współpracę” – pomyślał, starając się odgadnąć powód podobnego stanu rzeczy. Według jego wiedzy takowy nie istniał. Z całą pewnością nie mógł być nim gatunek, na który natknął się ostatnio Sojusz.
Parath myślał o tym cały czas podczas dokowania transportowca do burty „Wiecznej Chwały”, jednego z flagowych okrętów parithaliańskich.
„To nie ma sensu. Po co przysyłać tu »Chwałę«? To najwyżej kieszonkowe imperium”.
– Mistrzu Parath – zwrócił się do niego młody Pari, który zbliżył się do rampy, kiedy starszy oficer zszedł już na pokład, a transportowcem zajęły się jednostki logistyczne – zostałem wysłany, aby zaprowadzić pana na spotkanie.
– Dziękuję – odpowiedział po prostu mistrz okrętów, wskazując w głąb korytarza. – Kiedy tylko będzie pan gotów.
– Oczywiście, proszę za mną.
Przeszli kawałek przez stację przesiadkową, a następnie windą dostali się na górny pokład. Tego typu pokłady znajdowały się tylko na okrętach takich jak „Chwała” i zarezerwowane były dla mistrzów flot. Parath podążył za przewodnikiem do bezpiecznego pokoju i stanął na baczność, kiedy zorientował się, kto znajduje się w pomieszczeniu.
– Mistrzowie, oto mistrz okrętów Parath – zameldował oficer.
Przez kilka chwil jego obecność była ignorowana, aż w końcu starszy Parithalianin spojrzał na niego.
– Witamy, mistrzu okrętów. Mamy do skończenia pracę, proszę usiąść.
Mówiącym był mistrz flot Demescene.
– Dziękuję, mistrzu flot – powiedział Parath, zajmując wskazane miejsce.
Siedział tam dłuższy czas, aż w końcu ciche rozmowy na mostku ustały, a Demescene zwrócił się do niego ponownie.
– No cóż, mistrzu okrętów, udało się panu wylądować w samym środku bardzo niemiło pachnących nieczystości.
Parath zesztywniał, nie bardzo wiedząc, jak ma to traktować. Z jednej strony była to prawda, ale jego zdaniem trafniej można by to sformułować tak, że wszyscy zostali w to wciągnięci przez Ross. Pokiwał wolno głową, ale nie odezwał się.
Mistrz flot uśmiechnął się lekko.
– Nie zgadza się pan z tym? – zapytał zwodniczo miłym tonem.
Parath przez chwilę myślał nad odpowiedzią.
– To zależałoby od tego, co mamy zamiar z tym zrobić.
– Naprawdę? – spytał szczerze zdziwiony Demescene. – Wydawało mi się, że nasze zamiary są jasne.
– Tak, widzę tutaj jedną z największych flot, jakie kiedykolwiek miałem okazję oglądać – wolno potwierdził Parath. – Jednak, muszę przyznać, że nie dostrzegam ku temu przyczyn. To w najlepszym przypadku kieszonkowe imperium. Nie zademonstrowało nic, co stanowiłoby techniczne albo liczebne uzasadnienie takiej odpowiedzi.
– Nie, oni nie – przyznał mistrz flot. – I gdyby chodziło jedynie o kieszonkowe imperium, nie interesowalibyśmy się tym tak bardzo. Spojrzałem w zapisy, a Ross przyznali, że zaatakowany świat pierwotnie zamieszkały był przez istoty z tego imperium.
Parath mrugnął i potarł kość policzkową. Ten cały bałagan wywoływał jeden ból głowy za drugim.
– Jeśli o to chodzi – rzekł w końcu – czemu my w ogóle się angażujemy, zamiast powstrzymywać jedynie Ross przed rozwalaniem całych planet?
– Samo to wymagałoby naszego zaangażowania – odparł Demescene. – Ale nie. Przeanalizowaliśmy zapisy z instrumentów na pana okrętach i znaleźliśmy coś, co nas poważnie zaniepokoiło.
Parath zmarszczył brwi.
– Nie przypominam sobie niczego szczególnego.
– Nie miał prawa pan tego zauważyć – westchnął Demescene. – To, co teraz powiem, jest tajemnicą związaną Przysięgą Floty, Parath. Nie może