ne/>
Jarosław Kasperek
„Aerte”
Copyright © by Jarosław Kasperek, 2019
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie
może być reprodukowana, powielana i udostępniana w
jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak
Projekt okładki: Robert Rumak
Autor zrezygnował z korekty wydawnictwa
Skład epub, mobi i pdf: Kamil Skitek
ISBN: 978-83-8119-308-5
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://wydawnictwo.psychoskok.pl/
e-mail:[email protected]
Rozdział I
Piąty świat. Planeta Gaja.
Aerte
Głęboko wciągnąłem powietrze nosem. Poczułem zapach łąki i morza, które ukryte za linią drzew zaznaczało tym swoją obecność. Podobno głębokie oddychanie obniża stres, więc próbowałem to robić, starając się powstrzymać jednocześnie gonitwę myśli. Trochę pomogło, więc przemierzając szybkim krokiem kolejne metry piaszczystej, leśnej dróżki mogłem spokojniej pomyśleć o podroży, którą miałem niebawem odbyć wraz z innymi studentami naszego roku. Właśnie zmierzałem w kierunku miejsca naszej zbiórki, gdzie mieliśmy zostać zaokrętowani i wystartować, prawdopodobnie od razu, bez większych ceregieli. Nigdy jeszcze nie opuszczałem rodzimej planety, chociaż studiuję pilotaż i mam już siedemnaście lat. Jakoś do tej pory nie miałem okazji, bo większość mojego krótkiego życia spędziłem włócząc się po lasach rosnących w pobliżu naszego domu. W końcu zdecydowałem się pomyśleć trochę o swojej przyszłości, choć nikt mnie specjalnie nie poganiał. Ponieważ tata był pilotem i często latał w głęboki kosmos, i fajnie opowiadał o różnych dalekich światach pomyślałem, że i dla mnie może być to ciekawe zajęcie, stąd wybrałem właśnie tę szkołę. Na razie nie miałem powodu, żeby żałować swojego wyboru.
Nasi nauczyciele ciągle mnie zaskakują. Dotąd nie zdawałem sobie sprawy jakimi możliwościami, między innymi technologicznymi, dysponuje nasza cywilizacja na Gai. Szkoła ma do dyspozycji flotę różnych pojazdów, od planetarnych po międzygalaktyczne. Te ostatnie są trochę większe. Nauczyciele, choć są mistrzami w swoich specjalnościach, zawsze chętnie pomagają, jeśli ich tylko o to poprosimy, są po prostu przystępnymi, miłymi, ludźmi. Mam do nich duży szacunek, ale czasami ich metody szkoleniowe wydają mi się trochę za bardzo, delikatnie mówiąc, nieszablonowe. Dotyczy to także zadania, które mam przed sobą. I nie tylko ja zresztą… Swoich współtowarzyszy poznam za chwilę. Będzie to coś w rodzaju lekcji historii powiązanej z “otrzaskaniem się” z przestrzenią kosmiczną podczas podróży dyskiem hiperprzestrzennym. Jak pewnie wiecie w hiperprzestrzeni nie istnieje ani czas, ani przestrzeń. Zatem jeśli podróżujesz takim pojazdem możesz odwiedzić dowolne miejsce we Wszechświecie, w dowolnie wybranym czasie, czyli reasumując, taki dysk jest w zasadzie maszyną czasu.
Mamy odbyć taką podróż, by poznać odległą przeszłość naszej planety i jednocześnie zapoznać się z techniką lotów hiperprzestrzennych. Tylko tyle. Bułka z masłem, więc nie dziwcie się, że czuję lekki niepokój przedstartowy. Na szczęście, oprócz takich żółtodziobów jak my, na pokładzie mają być jeszcze doświadczeni piloci.
Szedłem już dłuższą chwilę przez las i ciągle znajdowałem się na terenie szkoły. Budynki, najczęściej w formie kopuł zbudowanych z zielonego kryształu, rozmieszczono na dość dużym terenie, który przypomina miejscami park. W nich mieszkamy i uczymy się. Na obrzeżach jest kilka stanowisk startowych, a ponieważ statki wznoszą się pionowo, nie zajmują one wiele miejsca. Jedno z nich znajdowało się przede mną. Ścieżka doprowadziła mnie do dużej, okrągłej polany. Dokładnie w jej środku, na płaskim kręgu, stał na trzech podporach dysk hiperprzestrzenny. To był właśnie cel mojej porannej wędrówki. Zbliżając się zacząłem rozpoznawać twarze moich przyszłych towarzyszy podróży. A właściwe głównie towarzyszek.
Aenę i Nellę znałem już wcześniej, ale ponieważ studiowaliśmy na różnych kierunkach, dość rzadko się spotykaliśmy. Każde z nas spędzało wolny czas w gronie swoich własnych przyjaciół. Trzeciej osoby, którą był sporo starszy od nas mężczyzna, krótko ostrzyżony i ubrany w szary kombinezon, nie znałem. Nosił niewielką brodę, a wydłużone do góry uszy świadczyły, że mógł być plejadianinem.
– Cześć – powiedziałem, kiedy byłem już dostatecznie blisko.
– Cześć – odpowiedziały dziewczyny jednocześnie, a mężczyzna podniósł do góry dłoń w geście powitania.
– H’natz…Aerte – przedstawiła nas Aena, która była szczupłą, niewysoką, czarnowłosą i ciemnooką dziewczyną, ubraną w niebieski, doskonale dopasowany kombinezon. Zresztą mój też był niebieski. Podobnie ubrana była też Nella, która z kolei była zielonooką blondynką.
– H'natz pochodzi z Plejad, jest pilotem i konstruktorem statków czasoprzestrzennych – dodała. – Będzie testował jakiś nowy model generatora pola grawitacyjnego.
Spojrzałem dość sceptycznie na statek, którym mieliśmy lecieć. Mówiąc szczerze, ten model czasy świetności miał już dawno za sobą. Plejadianin zauważył moje spojrzenie.
– Stary jest tylko kadłub – zaczął wyjaśniać. – To bardzo dobra łobudowa do nasego projektu, stop miedzi, niklu i złota. We szrodku jezd wsystko nowiutkie.
– H’natz jeszcze się uczy naszego języka – wyjaśniła szybko Aena, widząc mój mimowolny uśmiech – poza tym możemy porozumiewać się telepatycznie.
– To na co czekamy? Wsiadajmy – zaproponowałem.
– Jeszcze nie – przecząco pokręciła głową Aena. – Brakuje nam jednego członka załogi.
– Kogo? – zdziwiłem się.
– Kapitana oczywiście – odpowiedziała.
Kapitan
Siwowłosy mężczyzna siedział na skraju polany. Uważnym spojrzeniem ogarniał otaczający go krajobraz podziwiając przyrodę wczesnego lata. Jednak przede wszystkim patrzył na ludzi. Dużo przeszedł i dużo widział w swoim życiu. Poznał wiele światów, w tym wiele pięknych i wspaniałych, ale i kilka – delikatnie mówiąc – niezbyt przyjemnych. Wiedział, że nawet podróżowanie ze studentami w pozornie łatwych i prostych lotach szkoleniowych może nosić w sobie element ryzyka. Tym elementem najczęściej właśnie byli ludzie. Dlatego ich obserwował.
– Bardzo młodzi – pomyślał. – Z wyjątkiem H'natza, same dzieciaki. Nie szkodzi, sam taki byłem, gdy zaczynałem, tylko sprzęt do latania był inny, no i miałem więcej pewności siebie niż teraz – uśmiechnął się.
Powoli podniósł się z trawy, wyprostował ciało i z lubością wciągnął do płuc leśne powietrze.
– Ale zapach – zamruczał. – Tego powietrza nie da się stworzyć sztucznie w żaden sposób. Będę za nim tęsknił.
Wyszedł