Dariusz Domagalski

Hajmdal. Tom 3. Bunt


Скачать книгу

dd317195-72a5-54fa-8806-0f44c5e0ba64.jpg" alt="Okładka"/>

      Copyright © by Dariusz Domagalski

      All rights reserved

      Copyright © by Drageus Publishing House Sp. z o.o.,

      Warszawa

      Projekt okładki: Tomasz Maroński

      Redakcja: Rafał Dębski

      Korekta: Agnieszka Pawlikowska

      Skład i łamanie: Karolina Kaiser

      Opracowanie e-wydania:

      Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

      Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

      Wydawca:

      Drageus Publishing House Sp. z o.o.

      ul. Kopernika 5/L6

      00-367 Warszawa

      e-mail: [email protected]

       www.drageus.com

      ISBN EPUB: 978-83-66375-00-0

      ISBN MOBI: 978-83-66375-01-7

      Dla Anny

      SYSTEM

      DELTA CANIS MAJORIS

      SEKTOR WEWNĘTRZNY

      Przestrzeń kosmiczna rozbłysła nuklearnymi eksplozjami. Valeria ryknęła triumfalnie, pociągnęła do siebie przepustnicę i jej myśliwiec natychmiast wykonał zwrot. Za nim poszły cztery pozostałe maszyny, należące do klucza czerwonego.

      – Cel trafiony! – usłyszała w słuchawkach rozradowany głos Mubaadara, który był jej skrzydłowym. – Dopadliśmy drania.

      Obejrzała się i przez tylną szybę kokpitu dostrzeg­ła płonący cesarski torus. Nazwa bahiriańskich okrętów nie wzięła się znikąd, bowiem wyglądały jak wielkie obwarzanki, które Valeria jadła na ziemskiej kolonii na szóstej planecie w systemie Alnaira.

      Tam też widziała ciężkiego i powolnego hipopotama z sześcioma nogami, który cały dzień przesiadywał w błocie, a do którego porównywała terrańskie myśliwce po tym, jak zostały przerobione przez pokładowych techników. Teraz wydawały się ślamazarne i pozbawione wszystkich wcześniejszych zalet bojowych. Ale kobieta pomyliła się w swojej pierwotnej ocenie i obiecała sobie, że jak tylko wróci na „Hajm­dala”, przeprosi głównego inżyniera za nazwanie go tępym idiotą o zakutym łbie, który pragnie pozabijać wszystkich pilotów, i za wytarcie nim podłogi w hangarze. Całe szczęście, że nie wniósł oskarżenia, bo teraz siedziałaby w areszcie, zamiast polować na torusy.

      Modyfikacja myśliwców była konieczna, co do tego nikt nie miał wątpliwości. Po wydarzeniach w systemie Zeta Monocerotis w hangarze „Hajmdala” zostało ich zaledwie osiem – i sporo części zamiennych. Dowództwo uznało, że w dalszych działaniach będą potrzebne maszyny uniwersalne, łączące w sobie cechy myśliwców przechwytujących, ciężkich i dalekiego zasięgu. Technicy zabrali się do przeróbek i w ciągu miesiąca stworzyli piętnaście hybryd – potworków takich jak ten, który Valeria właśnie pilotowała.

      Daleko mu było do zwrotności i przyspieszenia myśliwców przechwytujących, ale oprócz działka laserowego posiadał wyrzutnię rakiet atomowych. I to było całkiem w porządku. Czarna co prawda wolałaby torpedy plazmowe wyposażone w nowoczesne systemy naprowadzania i głowice z ładunkiem rozrywającym struktury atomowe, ale niestety, wszystkie zostały zużyte podczas bitwy w systemie Epsilon Eridani. Wówczas dostała się do lacertańskiej niewoli. Zmarszczyła brwi. Nie chciała wracać do tego pamięcią.

      – Wracamy na pokład – zakomunikowała nienaturalnym głosem. Teraz była dowódcą klucza i jeszcze nie nawykła do wydawania poleceń.

      – Tak jest, Czarna – rozległ się w słuchawkach głos Rudolfa Shirona, najmłodszego pilota w eskadrze. Uśmiechnęła się. Gdy trafił do klucza czerwonego, usilnie tytułował ją panią porucznik, uważając, że w ten sposób okazuje szacunek. Wybiła mu to z głowy i teraz zwracał się do niej tak jak inni.

      Wtem coś błysnęło. Wiązka laserowa minęła kokpit o milimetry. Valeria ujrzała ją na wyświetlaczu hełmu jako bladozieloną smugę, która od razu zniknęła w przestrzeni kosmicznej. Czarna natychmiast odbiła w prawo i zapoczątkowała serię zwrotów.

      – Rozproszyć się!

      Obserwowała na wyświetlaczu, jak czerwone punkty rozpoczynają obłędny taniec pomiędzy wizualizowanymi wiązkami laserowymi. Nagle atak ustał. Odetchnęła z ulgą, widząc, że wszystkie myśliwce klucza czerwonego wyszły bez szwanku.

      – Gdzie jest ten skurwysyn?! – rozległ się spanikowany głos Czerwonego Cztery.

      – Widzę go! – krzyknął Mubaadar. – Na mojej dziewiątej. To pierdolony torus.

      Valeria zareagowała natychmiast, zmieniając kierunek. Manewrowanie w przestrzeni kosmicznej wcale nie było łatwe. Należało odpowiednio zwiększać lub zmniejszać ciąg silników i sterować ich odchyleniem względem kadłuba. Dodatkowo Czarna nie przyzwyczaiła się jeszcze do tego, że jej zmodernizowana maszyna reaguje o wiele wolniej, i wydawało się jej, że musi czekać całą wieczność, zanim ustawi się przodem do nieprzyjaciela.

      Wreszcie przez przednią szybę kokpitu ujrzała cesarski okręt. Nadciągał od strony gwiazdy centralnej – białego nadolbrzyma, który na ludzkich mapach figurował pod nazwą Wezen. Załoga torusa dobrze wiedziała, co robi. Kierunek, z którego nadlatywali, nie był przypadkowy. Rozbłyski słoneczne tak jasnej gwiazdy powodowały zakłócenia przyrządów pokładowych, dlatego piloci myśliwców wcześniej nie spostrzegli okrętu. Dopiero bezpośrednia wizualna obserwacja potwierdziła jego obecność.

      – Cwane sukinsyny – zagwizdał z podziwem Shiron.

      W pierwszej chwili Valeria chciała go skarcić, ale musiała przyznać mu rację. Bahirianie potrafili stosować sprytne i skuteczne fortele.

      – Formować szyk – rozkazała i natychmiast pięć myśliwców uformowało klin z nią na czele. – Namierzyć cel.

      Okręt nieprzyjaciela wystrzelił kolejną salwę z laserów. Na szczęście żadna z maszyn nie oberwała. Czarna uśmiechnęła się z satysfakcją. Wyszkolenie załóg torusów pozostawiało wiele do życzenia. Trudno się dziwić, jako że Bahirianie nie byli zbyt zaawansowani technologicznie, ich sprzęt militarny był mocno przestarzały, a podboje udawały się tylko dlatego, że zalewali przeciwnika liczbą wojsk.

      Cesarstwo posiadało tylko jeden typ okrętów – torusy, odpowiadające klasie niszczycieli w innych galaktycznych flotach. Miały słabe pancerze, niewiele wyrzutni rakietowych, toporną elektronikę, mizerne systemy naprowadzania i obrony bezpośredniej. Te okręty stanowiły łatwy łup, szczególnie dla jednostek liniowych. „Hajmdal” w pojedynkę mógłby poradzić sobie z całą flotą torusów, obecnie jednak nie nadawał się do walki. Drednot był niczym drapieżne zwierzę pozbawione kłów i pazurów. Trzy miesiące po opuszczeniu systemu Zeta Monocerotis większość systemów bojowych nadal pozostawała niesprawna, nie działały wyrzutnie rakiet na jednej bakburcie, z baterii energetycznych tylko rufowe nadawały się do czegokolwiek. Pozostały jedynie myśliwce.

      Na wyświetlaczu hełmu zamigotała zielona dioda. Cel został namierzony i Valeria odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że komputer pokładowy nie poradzi sobie w tych warunkach. Rozbłyski Wezen były bardzo silne, ale cel okazał się wystarczająco duży. Zintegrowany system naprowadzania, który był kolejną modyfikacją wprowadzoną przez techników,