jekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Dorota Koman
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8169-514-5
Warszawa 2018
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Gintrowskiego 28
Dobrowolnie przyrzekam pod słowem honoru, że póki zdrów jestem, na każde wezwanie Naczelnika lub jego Zastępcy – bez względu na porę roku, dnia i stan pogody – stawię się w oznaczonym miejscu i godzinie odpowiednio na wyprawę zaopatrzony […] w celu poszukiwań zaginionego i niesienia mu pomocy.
Wstęp
Kiedy przyszłam do Jana Krzysztofa, naczelnika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, z pomysłem napisania tej książki, powiedział krótko: „Proszę bardzo. Każdy może o nas pisać, ale żadnemu z kolegów nie nakażę, by z tobą rozmawiał. Jeśli się zgodzą, pytaj, o co chcesz”.
Zgodzili się. Odpowiedzieli na setki pytań. Nie ściemniali, nie ubarwiali, nie podkreślali swojej wyjątkowości. Wręcz przeciwnie, konsekwentnie studzili moje zachwyty, nie zgadzając się na żadne, nawet sprytnie zawoalowane „naj”. „To praca jak każda inna”, podkreślali, choć przywoływane przez nich akcje wyraźnie temu przeczyły.
Książka jest efektem blisko pięćdziesięciu wywiadów, z których każdy mógłby stanowić osobną opowieść. Jej bohaterowie to ludzie wyjątkowi. Podobnie jak pozostali, których nie zdołałam tu przedstawić. Nie da się spisać wszystkich historii i przywołać wszystkich ratowników TOPR-u, choć każdemu z nich należą się pokłony i wyrazy uznania.
To pierwsza tego typu publikacja w Polsce. Nigdy wcześniej ratownicy nie zdecydowali się tak otwarcie rozmawiać, zostaliśmy więc wyróżnieni tym zaproszeniem do hermetycznego świata górskich herosów.
Jako reporterka Radia ZET przez dwanaście lat przyglądałam się pracy ratowników tatrzańskich z bliska. Wtedy wydawało mi się, że wiem o nich prawie wszystko albo przynajmniej dużo. Teraz zrozumiałam, że nie wiedziałam NIC. Ktoś, kto zostaje po bezpiecznej stronie życia, nie wie, co czują ci, którzy stają do walki z żywiołem w poszukiwaniu zagubionych, rannych, umierających. I tych, którzy zginęli w Tatrach.
Na początku myślałam, że będę pisać o ludziach, potem zrozumiałam, że opowiadam o instytucji – organizacji, która od stu dziesięciu lat cieszy się szacunkiem w Polsce i na świecie.
TOPR tworzą ludzie niezłomni, którzy pod słowem honoru biorą na siebie zobowiązanie niesienia pomocy, niezależnie od pogody, pory dnia i roku. To przyrzeczenie jest fundamentem TOPR-u. Tradycją i powodem do dumy.
Drodzy Czytelnicy, dziękuję, że sięgnęliście po tę książkę. Znajdziecie w niej historie o życiu, determinacji, bólu, nadziei i cudach.
Miała porcelanowe oczy. Szkliste. Martwe jak oczy lalki. Nie oddychała, ale jej serce biło, słabo, słabiuteńko. Kurczyło się ostatkiem sił, ale wytrzymało do czasu przejęcia jej przez ratowników. Po czym stanęło.
Niedzielny poranek 21 lutego 2015 roku zdawał się wróżyć pogodny dzień. Gdyby nie ten wiatr. Ale to nic, nie szkodzi. Przecież i tak wejdą pod ziemię.
Planowali tę wyprawę od dawna. Nie byli nowicjuszami. Wszyscy skończyli kursy speleologiczne. Mieli już za sobą kilka udanych eksploracji tatrzańskich jaskiń. Teraz przyszedł czas na Komin w Ratuszu Litworowym w Wielkiej Świstówce.
Czworo młodych grotołazów – dwie dziewczyny i dwóch chłopaków – z entuzjazmem spakowało plecaki i sprzęt. Ta wyprawa miała być jak każda inna. Nic nie zapowiadało nieszczęścia.
Tymczasem w odległej części Zakopanego Edward Lichota, ratownik TOPR-u, odwołuje zaplanowaną na ten dzień wyprawę w góry. Miał poprowadzić w Tatry grupę turystów, ale niepokoiło go coraz mocniejsze wietrzysko. Według niego warunki są fatalne. Spokojnie zalega więc na kanapie, spodziewając się leniwej niedzieli. Około piętnastej słyszy nad swoim domem charakterystyczny dźwięk toprowskiego Sokoła. Już wie, że stało się coś złego. Pięć minut później melduje się w centrali.
Byli tuż przed wejściem do jaskini, gdy runął na nich śnieg. Lawina, która zeszła z rejonu Świstówki, porwała całą czwórkę. Ich los zdawał się przesądzony.
Kiedy w Tatrach wiatr wieje z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę, śmigłowiec nie może kontynuować akcji. A czas ucieka z zawrotną prędkością, niwecząc szansę zasypanych.
Dwie godziny po wypadku ratownicy wyciągają spod śniegu dwudziestopięcioletnią Kasię. Dziewczyna nie oddycha, a jej serce właśnie przestało bić. Jednak toprowcy nie zamierzają się poddać. Rozpoczynają heroiczną walkę. Kładą na szalę całą swoją wiedzę, doświadczenie i determinację. Rzucają wyzwanie Bogu, który zdaje się być przeciwko nim.
Wichura powala drzewa, trzaskający mróz utrudnia reanimację, a droga w dół wydaje się drogą do piekieł. Wielu by odpuściło, poddało się, uznało prymat siły wyższej. Ale nie oni, nie ratownicy TOPR-u.
Mimo apokaliptycznej scenerii wierzą w niemożliwe.
I staje się cud!
Kilka miesięcy później mówi o nim cały medyczny świat, choć nikt z tego świata nie wie, że u podwalin sukcesu leży jedna z największych tragedii w historii TOPR-u.
Mężczyźni na miarę czasów
Nie lubią mówić o sobie. Nie uważają się za bohaterów. Podkreślają, że ich praca jest jak każda inna, że nie robią nic nadzwyczajnego. Denerwują się, gdy słyszą słowo „bohater”, i mają alergię na patetyczne sformułowanie „Rycerze Błękitnego Krzyża”. Są zadziwiająco skromni i pokorni wobec sił natury. Niejednemu z nich śmierć zajrzała w oczy. Niektórych z nich zabrała. Nie ukrywają, że czasami się boją, i przyznają, że strach bywa ich sprzymierzeńcem.
Kochają góry. Szanują ludzi. Walczą o życie każdego zagrożonego człowieka. Chylą czoła przed śmiercią. Idą po żywych i martwych, znosząc ich z gór z takim samym szacunkiem. Mają świadomość, że być może z którejś akcji nie wrócą. Ale mimo to byli, są i będą ratownikami. Na każde wezwanie naczelnika.
„Góry są żywiołem. Człowiek wchodzący w góry rozpoczyna z nimi grę. Ratownicy wkraczają wtedy, gdy gra toczy się na serio, gdy staje się walką o życie. Czasami jest to już tylko walka o ciało. Podstawowym więc wyróżnikiem w ratowniczym widzeniu gór, tym, co ludzi Błękitnego Krzyża charakteryzuje, jest poczucie życia na serio. Wyprawa ratunkowa to skondensowany czas życia prawdziwego, kiedy ważne są tylko sprawy naprawdę ważne! O tym nie mówi się nigdy. To jest doznanie tak głębokie i tak osobiste, że każdy zachowuje je dla siebie”1, napisał w książce Wołanie w górach Michał Jagiełło2.
Widziałam to, widziałam ten „skondensowany czas życia prawdziwego” i koncentrację ratowników na sprawach naprawdę ważnych. Jako dziennikarka radiowa bywałam w centrali Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego podczas organizowania wypraw ratunkowych, ale jako osoba z zewnątrz nie odczuwałam znaczenia tej chwili. Dopiero podczas zbierania materiałów do tej książki zrozumiałam, że między ratowanym a ratującym tworzy się bliski związek, który jest istotą ratownictwa. Ratowany bezgranicznie ufa ratującemu, oddając w jego ręce to, co najcenniejsze – życie, a ratujący świadomie bierze za nie odpowiedzialność.