Michael Hjorth

Sebastian Bergman


Скачать книгу

4a7187afd01b45ad4a27.jpg"/>

      Tytuł oryginału: EN HÖGRE RÄTTVISA

      Redakcja: Weronika Girys-Czagowiec

      Projekt okładki: Pär Wickholm

      Zdjęcie na okładce: Freeimages.com / Krzysztof Szkurlatowski

      Adaptacja okładki: Magdalena Zawadzka

      Korekta: Beata Wójcik, Monika Łobodzińska

      Copyright © Michael Hjorth & Hans Rosenfeldt 2018

      Published by agreement with Salomonsson Agency

      Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2019

      Copyright © for the Polish Translation by Maciej Muszalski, 2019

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).

      Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.

      Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

      Wydanie I

      ISBN 978-83-8015-311-0

      Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o.

      ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa

      www.czarnaowca.pl

      Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: [email protected]

      Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: [email protected]

      Księgarnia i sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: [email protected]

      Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

      CZĘŚĆ PIERWSZA

13 października

      Śnię o tobie.

      Prawie każdej nocy, odkąd to się zaczęło.

      Że się dowiadujesz. Co wtedy myślisz?

      Co myślisz o moich poczynaniach?

      Pewnie nic dobrego.

      Może prosisz, żeby to zakończyć.

      Znów okazałoby się, że jesteś lepszym człowiekiem ode mnie.

      Dziś w nocy przyśniło mi się, że prosisz, aby cię uratować.

      Uratować was oboje.

      Nie udało mi się.

      Nie udało mi się to nawet we śnie.

      Więc robię, co mogę.

      Zamierzam to powtórzyć.

      Dziś w nocy.

      Pięć.

      Klara Wahlgren

      Październik przyniósł zimę.

      To był dziwny rok pod względem pogody.

      Wiosna rozkręciła się na dobre dopiero w maju. Śnieg padał na białe czapki studentów w czasie brzemiennego w tradycję, lecz chętnie obchodzonego święta Walpurgii i dzień później, podczas znacznie mniej popularnego pochodu pierwszomajowego. Lato kazało na siebie czekać do końca czerwca. Tydzień po midsommar temperatura po raz pierwszy przekroczyła dwadzieścia stopni, ale z drugiej strony ciepło trzymało aż do połowy września.

      Potem jakby nie było jesieni.

      Ósmego października znowu nadszedł ten moment. Rankiem, kiedy mieszkańcy Uppsali podnieśli rolety, zobaczyli pokrywę z białego puchu. Ponad cztery miesiące bez śniegu były oczywiście wodą na młyn dla sceptyków klimatycznych.

      „Jeśli chcesz znać moje zdanie, to nie wygląda, jakby na Ziemi robiło się cieplej”.

      „Nikt nie chce znać twojego zdania” – miała ochotę odpowiedzieć Klara za każdym razem, kiedy słyszała tę wyświechtaną frazę i widziała uśmieszek samozadowolenia, który zazwyczaj jej towarzyszył.

      Zmiany klimatu były jak najbardziej rzeczywiste.

      Trzy lata studiów w Lund na kierunku nauka o środowisku i praca magisterska na temat zrównoważonego rozwoju, którą obroniła u siebie w Uppsali, upewniły ją w tej kwestii. Rok ogólnoświatowych badań mówił sam za siebie, bez względu na październikowy widok za oknem w kuchni.

      Było jednak naprawdę zimno. Klara uświadomiła to sobie, wychodząc z sali wykładowej kilka minut przed dwudziestą pierwszą i zapinając stanowczo zbyt cienki płaszcz. Jak zwykle została, poukładała materiały i uprzątnęła po wyjściu ostatniego kursanta.

      Tapicerowanie mebli.

      Od osiemnastej trzydzieści do dwudziestej trzydzieści. Począwszy od piętnastego sierpnia.

      Dziewięć spotkań.

      Tego wieczoru widzieli się po raz piąty. Klara z przyjemnością obserwowała postępy każdego z kursantów. Uwielbiała prowadzić te zajęcia.

      Robiła to już czwarty rok.

      Jeszcze raz sprawdziła, że drzwi rzeczywiście się za nią zamknęły, a potem ruszyła mroźną Östra Åsgatan. Szła szybkim krokiem. Nagle zaczął dzwonić telefon. Wyjęła go i odebrała z lekkim zdziwionym uśmiechem.

      – Cześć, kolego, nie śpisz?

      – Kiedy wrócisz do domu? – rozległ się zmęczony głos Victora.

      Wyobraziła sobie, jak siedzi na kanapie w piżamie ze Spider-manem, rozczochrany, umył już zęby i walczy z zamykającymi się oczami.

      – Już idę do samochodu, więc będę za piętnaście, dwadzieścia minut. Coś się stało?

      – Rana.

      W zeszłym tygodniu, zanim spadł śnieg, jej syn ćwiczył na wuefie biegi na orientację. Wpadł na jakiś zardzewiały złom wyrzucony w lesie i rozciął sobie łydkę. Trzeba było założyć pięć szwów. Opatrunek należało zmieniać co wieczór.

      – Tata nie może się tym zająć?

      – Ty to robisz lepiej.

      Klara cicho westchnęła. Miło być cenioną i wyczekiwaną, ale ona i Zach dzielili się urlopem rodzicielskim. Jej mąż uczestniczył w dorastaniu syna w takim samym stopniu jak ona, a czasem w większym. Tylko że w przypadku… w zasadzie w większości przypadków Victor wybierał mamę. Widziała, że Zacha trochę boli bycie zawsze numerem dwa.

      – Ale mnie nie ma w domu, a ty musisz iść spać – spróbowała, skręcając w Ångkvarnsgatan.

      – A rana?

      – Niech tata się tym zajmie. Idź się położyć, a jeśli nie będziesz jeszcze spał, kiedy wrócę, i coś będzie nie tak, to poprawię.

      Propozycja spotkała się z milczeniem, jakby ośmiolatek próbował ustalić, czy Klara nie chce go jakoś przechytrzyć.

      – Tak zrobimy? – spytała.

      – Okej…

      – To dobrze. Buziaki. Do zobaczenia jutro.

      Zakończyła rozmowę i schowała telefon do kieszeni. Nie wyjęła ręki z powrotem. Naprawdę było zimno.

      Czy dobrze się zachowała?

      Jeśli po jej powrocie Victor nie będzie jeszcze spał i jeśli zmieni mu opatrunek, czy tym samym nie przyzna, że Zach nie robi tego tak samo dobrze jak ona? Czy powinna być ostrzejsza? Powiedzieć, że opatrunek zmieni tata, a on ma się położyć i kropka?

      Nie dawać wyboru.

      Nie zgodzić się na poprawianie opatrunku.

      Pewnie tak.

      W najlepszym wypadku Victor będzie już spał, kiedy wrócę, i uniknę tego dylematu, pomyślała i skręciła na parking.

      Na kwadratowym dziedzińcu było sześć miejsc. Dwa należały do Stowarzyszenia na rzecz Promocji Nauki. Jej niebieskie polo w rogu było jedynym samochodem,