Katarzyna Ryrych

Bajdy Bajbary


Скачать книгу

ion>Strona tytułowa

      Strona redakcyjna

      Katarzyna Ryrych

      Bajdy Bajbary

      © by Katarzyna Ryrych

      © by Wydawnictwo Literatura

      Ilustracje: Małgorzata Wysocka

      Okładka: Katarzyna Kołodziej

      Korekta i skład: Aneta Kunowska, Joanna Pijewska

      Wydanie I

      ISBN 978-83-7672-570-3

      Wydawnictwo Literatura, Łódź 2018

      91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

      [email protected]

      tel. (42) 630-23-81

      www.wydawnictwoliteratura.pl

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      Kłamstwo ma najdłuższe nogi w całej szkole

      Mam na imię Barbara. Według mojej pani od polskiego jeżeli nie skończę w więzieniu, to zostanę pisarką.

      Biorąc pod uwagę Łobuza, mam większe szanse na więzienie niż karierę literacką.

      Łobuz to mój tata, którego nigdy w życiu nie widziałam. Z tego powodu mama jest niestabilna emocjonalnie i rekompensuje sobie brak taty zakupami. Średnio raz na trzy miesiące.

      Mamine zakupy poniewierają się potem po całym domu. Buty, torebki, kosmetyki. Bielizna, biżuteria, okulary przeciwsłoneczne.

      Raz jemy na kolację łososia, a raz ledwie wystarcza nam na chleb.

      Dlatego mam kuratorkę, chociaż tak naprawdę to powinna ją mieć moja mama. Uczę się dobrze, nie chodzę na wagary, a jedyną moją wadą jest to, że kłamię.

      Czasami po prostu nie da się powiedzieć prawdy.

      Zaczęło się od tego, że wszyscy pytali, gdzie jest mój tata.

      Oczywiście, mogłam powiedzieć jak mama: „Poszedł do diabła”, ale nie mogło mi to przejść przez gardło.

      Dlatego kiedy byłam w zerówce, zrobiłam z mojego taty cyrkowca. Pracował w największym cyrku w Europie i połykał ogień. A potem zionął nim jak Smok Wawelski.

      Widziałam kiedyś takiego człowieka, jak żonglował płonącymi pochodniami i nie mogłam od niego oderwać oczu. Kilka dni z rzędu wyciągałam mamę wieczorem na spacer, żeby popatrzeć na jego występ, aż ją to znudziło i powiedziała, że jeżeli chcę, to mogę iść sama. To był żart, ale ja potraktowałam go całkiem serio. A potem zgubiłam się w mieście.

      Nie dość, że nie obejrzałam ulubionego sztukmistrza, to jeszcze trafiłam do Policyjnej Izby Dziecka, a mama szukała mnie całą noc.

      Żeby ją chronić, wymyśliłam, że poszłam na spotkanie z moim tatą, a on zostawił mnie w parku i poszedł kupić lody, i zagubił się gdzieś po drodze.

      Łgałam koncertowo, a mama patrzyła na mnie i tylko potakiwała.

      Na koniec jakoś dogadała się z policjantami i zabrała mnie do domu.

      – Jesteś cool – powiedziała, kiedy wyszłyśmy na ulicę. Cool, zupełnie jakby była moją starszą siostrą.

      Kiedy tak szłyśmy obok siebie, wcale nie wyglądałyśmy na matkę i córkę.

      – Ale na drugi raz nie wycinaj takich numerów – ostrzegła mnie i skręciłyśmy do cukierni.

      Zamówiłyśmy po gałce z każdego rodzaju lodów i ani ja, ani ona nie byłyśmy w stanie ich zjeść.

      Tak było w zerówce.

      Kiedyś zagalopowałam się i wysłałam tatę do Afganistanu.

      – Zaraz, zaraz – zauważył Koszmarian – przecież twój tata pracuje w cyrku. Tak mówiłaś. W cyrku!

      – Oczywiście, że pracuje w cyrku – odpowiedziałam. – I ten cyrk pojechał z występami do Afganistanu, żeby umilać życie żołnierzom.

      I Koszmarian odczepił się.

      Ale w czasie przerwy pani poprosiła mnie na bok i powiedziała, że ona wie, że nie mam taty i że jest jej z tego powodu bardzo przykro, jednak nie powinnam kłamać. Bo kłamstwo ma krótkie nogi.

      – Nikt nie będzie chciał przyjaźnić się z kłamczuchą – podsumowała.

      Niestety miała rację.

      Tak czy siak mój tata ze swoim cyrkiem bywał w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach i miał niezwykłe przygody.

      Wymyślanie tych przygód było tak przyjemne, że sama zaczęłam w nie wierzyć. Dostawałam kartki z różnych stron świata – co wcale nie było takie łatwe do zorganizowania, biorąc pod uwagę, że miałam zaledwie siedem lat…

      Rzecz jasna miałam swoją metodę. Otóż syn przyjaciółki mojej mamy był przewodnikiem turystycznym. Jeździł po mieście na segwayu i oprowadzał turystów z całego świata. Przekazywał mój adres tym ludziom i prosił, żeby przysyłali mi widokówki do kolekcji. A jako że nikomu nie chciało się pisać, zwykle były to kartki z gotowym tekstem.

      Na przykład „Greetings from Cairo”. Albo „Bonsoir a Paris”.

      Resztę dopisywałam sama. Pokazywałam te kartki w szkole, a potem chowałam na dno szuflady, żeby nie znalazła ich mama. Diabli wiedzą, co by wtedy zrobiła.

      – Przecież wiesz, że to nieprawda – powiedziała moja kurator, która nie wiadomo z jakiego powodu przeszukała moje biurko.

      W odpowiedzi wzruszyłam ramionami.

      Zrobiła mi długie kazanie na temat spirali kłamstwa, z którego zrozumiałam tylko tyle, że jeżeli zawsze będę mówić prawdę, będę mogła zostać na przykład kuratorem. To akurat wcale mi się nie spodobało. Grzebanie po cudzych szufladach naprawdę mnie nie interesuje.

      W trzeciej klasie mój tata wstąpił do Legii Cudzoziemskiej, bo akurat potrzebowali kogoś, kto wie wszystko na temat ognia i, rzecz jasna, nie mógł już wysyłać mi kartek.

      A w czwartej klasie Koszmarian zajrzał do dziennika i oznajmił, że przy moim nazwisku podane są jedynie dane mojej mamy. Tak jak u Wampireny, tylko z tą różnicą, że przy jej nazwisku podane są wyłącznie informacje o jej tacie.

      Bo Wampirenę wychowuje samotny ojciec.

      W piątej klasie pani od polskiego kazała nam napisać opowiadanie, którego akcja miała toczyć się w średniowieczu.

      Jedynie Wampirena i ja napisałyśmy coś sensownego. Wampirena oczywiście musiała wsadzić do opowieści swoje ukochane wampiry, a ja napisałam o linoskoczku, który spadł z liny pod nogi swojej córki i się zabił.

      Oczywiście ta córka nie miała pojęcia, że linoskoczek był jej ojcem, i dowiedziała się tego dopiero na pogrzebie.

      Pani kazała mi odczytać moje wypracowanie na głos. Wampirena się popłakała, a Koszmarian, jak to Koszmarian, zapytał, czy ten linoskoczek ział ogniem.

      Miałam ochotę mu przywalić na przerwie, ale jako że Koszmarian utrzymywał, że jest Ormianinem, bo jego imię kończy się na „-ian”, byłaby to nie tylko przemoc szkolna, ale i ksenofobia.

      Pani od polskiego wyglądała trochę tak, jakby chciała się roześmiać, a może mi się tylko wydawało.

      Na koniec powiedziała, że jestem niezłą bajkopisarką, a na przerwie Koszmarian przekręcił moje imię na Bajbara.

      I tak już zostało.

      Tylko że wszyscy kojarzyli Bajbarę z opowiadaniem bajek, a nie z ich pisaniem.

      Na szczęście tego dnia stało się coś jeszcze: nagle okazało się, że mam… najdłuższe nogi w całej szkole!

      – No widzisz! – pocieszyła mnie Koszmaria.

      Koszmarii