on>
Arthur Conan Doyle
„Szerlok Holmes i jego przygody. Spuścizna rodowa”
Copyright © by Arthur Conan Doyle, 1907
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2019
Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania lub edytowania tego dokumentu, pliku lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.
Tekst jest własnością publiczną (public domain)
ZACHOWANO PISOWNIĘ I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.
Skład: Adam Brychcy
Projekt okładki: Adam Brychcy
Tłumacz: anonimowy
Druk: A. T. Jezierski
Wydawnictwo: Jan Fiszer
Warszawa, 1907
Tytuł orygin.: The Adventure of the Musgrave Ritual
ISBN: 978-83-8119-656-7
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://wydawnictwo.psychoskok.pl/
e-mail:[email protected]
Spuścizna rodowa
W charakterze przyjaciela mego Szerloka Holmesa było wiele sprzeczności, ale najwięcej raziło mnie w nim jedno. Pod względem umysłowym nie było systematyczniejszego nad niego człowieka. Ubrać się umiał starannie i ze smakiem. Przeciwnie, w życiu codziennem był tak nieporządny, że swego współlokatora mógł doprowadzić do rozpaczy.
Ja sam wcale nie przywiązuję wagi do drobnostek. Surowe, twarde życie w Afganistanie i wrodzony popęd do niekrępowania się niczem sprawiły, że o niejedno dbam mniej, niżby przystało lekarzowi. Ale wszędzie widzę pewne granice i jeśli mi wypadnie mieszkać z kimś, kto cygara chowa w skrzyni z węglami, tytoń w perskim pantoflu, a listy nad kominkiem, to wobec takiego jegomościa śmiało uchodzić mogę za wzorowo porządnego. Zawsze byłem tego zdania, że kto się chce ćwiczyć w strzelaniu z pistoletu, powinien to robić na świeżem powietrzu. I jeśli Holmes, będąc w doskonałym humorze, siadał w krześle ze strzelbą i setką nabojów pod ręką i wybijał na ścianie kulami swe nazwisko, to według mego przekonania nie wpływało to dodatnio ani na powietrze ani na wygląd pokoju.
Mieszkanie nasze pełne było chemikalii i wszelkiego rodzaju pamiątek po sprawach kryminalnych, które poniewierały się wszędzie i często znajdowały niespodzianie w maselniczce lub innych niestosownych miejscach. Ale najwięcej mnie niecierpliwiły jego papiery. Holmes nie chciał zniszczyć najmniejszego choćby świstka, zwłaszcza mającego związek ze sprawą, w jakiej odegrał sam pewną rolę. Całe dwa lata zbierał się on przejrzeć i uporządkować swe papiery. Jak kilkakrotnie wspomniałem, po dniach energii i zapamiętałej działalności, która okryła sławą jego imię, zapadał nieraz Holmes w rodzaj duchowego uśpienia. Wtedy leżał godzinami całemi na sofie, ze skrzypcami i ulubionemi książkami pod ręką. Zdawało się, że ma zaledwie tyle siły, żeby się dowlec do stołu, kiedy podawano obiad. Stosy papierów rosły z miesiąca na miesiąc; zapełniły one wreszcie wszystkie kąty; wszędzie leżały pliki rękopisów, których nie wolno było spalić i którymi mógł się rozporządzać tylko sam właściciel.
Pewnego wieczora zimowego siedzieliśmy przed kominkiem. Holmes skończył właśnie wklejanie wyciągów z aktów kryminalnych do księgi zbiorowej. Wtedy podsunąłem mu ostrożnie myśl, aby w ciągu dwóch następnych wolnych godzin zająć się uporządkowaniem naszego wspólnego salonu.
Że propozycya moja jest zupełnie słuszna – niepodobna było zaprzeczyć. Przyjaciel mój wyszedł do swej sypialni z miną niezupełnie zadowoloną, a gdy po chwili powrócił, wlókł za sobą duży kufer blachą obity.
Postawił kufer na środku pokoju, siadł przed nim na taborecie i otworzył wieko. Niemal trzecią część kufra zajmowały papierowe zwoje, powiązane czerwonym sznurkiem.
– Piękny zbiór ciekawych historyi, Watsonie – rzekł, patrząc na mnie chytrem okiem. Zdaje mi się, że gdybyś wiedział, co się zawiera w tej skrzyni, to prosiłbyś mnie raczej o pokazanie ci kilku papierów, niż o porządkowanie innych, jeszcze tu niedołączonych.
– To są dokumenty twoich spraw dawniejszych? Już dawno pragnąłem je poznać.
– Tak, mój chłopcze, to są moje dawniejsze sprawy z czasów, kiedy nie byłeś jeszcze moim biografem, a przeto ja nie byłem jeszcze sławnym.
Brał jeden zwój po drugim, patrząc na papiery wzrokiem niemal rozrzewnionym.
– Nie wszystko mi się udawało, Watsonie, ale jest tu kilka wybornie rozwiązanych problematów. Oto notatki o zabójstwie w Tarleton, sprawa Vamberry; wiesz, ten kupiec win? Jest tu również przygoda starej rosyanki, dziwne zdarzenie z kulą aluminiową, najdokładniejsze szczegóły o Ricolettim, człowieku o krzywych nogach, i jego strasznej żonie. A tu, a! – to jest właśnie bardzo niezwykła historya!
Sięgnął do dna kufra i wyjął stamtąd małe drewniane z zasuwanem wiekiem pudełko, jakie miewają dzieci do chowania zabawek. W pudełku leżał zmięty skrawek papieru, staroświecki bronzowy klucz, drewniany kołek, owinięty kłębkiem szpagatu, i trzy zardzewiałe krążki metalowe.
Widząc moje zdziwienie, Holmes uśmiechnął się.
– No, mój chłopcze – zapytał, co myślisz o tym kramie?
– Dziwny zbiór!
– Bardzo dziwny, ale historya, która się z nim wiąże, jest jeszcze dziwniejsza.
– Więc z tem wszystkiem wiąże się historya?
– Tak, i nawet historya na wielką skalę.
– Czy podobna?
Holmes wziął drobiazgi, jeden po drugim i położył je na brzegu stołu, poczem usiadł i przypatrywał się im z zadowoleniem.
– Oto wszystko – rzekł – co mi pozostało po nadzwyczajnym epizodzie, który się tyczy rytuału rodziny Musgrave.
Już kilka razy Holmes wspominał o tej sprawie, lecz szczegółów jej nie znałem.
– Zrobisz mi, rzekłem, wielką przyjemność, jeśli mi o tem opowiesz.
– I chcesz, żebym cały ten kram zostawił jak jest – zawołał Holmes z lekkim sarkazmem. Widzę, że niewiele potrzeba, abyś się wyrzekł manii porządkowania. Bardzo mi będzie przyjemnie, jeśli dołączysz tę sprawę do swoich pamiętników. Jest ona, z powodu pewnych szczegółów, jedyną w kronice kryminalnej naszego kraju. To sprawa nawskroś wyjątkowa. Obraz mojej skromnej działalności bez wspomnienia o tej sprawie byłby całkiem niezupełnym.
Cały świat zna teraz moje nazwisko. Nietylko publiczność, lecz i policya uważa mnie za „ostatnią instancyę“ w sprawach rozpaczliwie zawikłanych. Już wtedy, gdyśmy się ujrzeli po raz pierwszy, miałem sporą klientelę, która jednak mało mi dawała dochodu. Nie masz pojęcia, z jakiemi trudnościami walczyć musiałem z początku i jak długo czekałem, zanim zdołałem pozyskać pewne uznanie.
Pierwsze moje mieszkanie w Londynie było przy Montague-Street w pobliżu British Museum. Mając wiele wolnego czasu, uczyłem się rozmaitych rzeczy, które mogły mi być pożyteczne. Od czasu do czasu ktoś z moich kolegów, przypominając sobie o mnie i o moim wrodzonym talencie, powierzał mi prowadzenie sprawy. Ze spraw tych najwięcej wzbudziła