title>
Arthur Conan Doyle
„Szerlok Holmes i jego przygody. Tajemnicze morderstwo nad jeziorem”
Copyright © by Arthur Conan Doyle, 1907
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2020
Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania
lub edytowania tego dokumentu, pliku
lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.
Tekst jest własnością publiczną (public domain)
ZACHOWANO PISOWNIĘ
I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.
Skład: Adam Brychcy
Projekt okładki: Adam Brychcy
Tłumacz: anonimowy
Druk: A. T. Jezierski
Wydawnictwo: Jan Fiszer
Warszawa, 1907
Tytuł orygin.: The Boscombe Valley Mystery
ISBN: 978-83-8119-669-7
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://wydawnictwo.psychoskok.pl/
e-mail:[email protected]
Tajemnicze morderstwo nad jeziorem
Siedziałem pewnego dnia przy śniadaniu z żoną, gdy służąca przyniosła mi depeszę. Telegrafował do mnie Szerlok Holmes w te słowa:
Czy masz dwa dni czasu? Wezwano mnie telegraficznie do wschodniej Anglii w sprawie morderstwa dolina Boscombe. Cieszyłbym się, jadąc z tobą. Okolica i powietrze przepyszne. Odjazd: Paddington 11. 11. 15.
– No i jakże kochany mężu, pojedziesz? spytała mnie żona.
– Sam nie wiem.... rzekłem – mam teraz dosyć dużo chorych....
– Ach, Anstruther cię zastąpi! W ostatnich czasach wyglądasz trochę przymęczony pracą – dwudniowy wypoczynek dobrze ci zrobi, a zresztą wiem, że interesujesz się zawsze bardzo żywo działalnością Holmesa.
– Naturalnie! przecież to dzięki jednej z jego przygód ciebie właśnie poznałem! Ale jeżeli istotnie mam jechać, to muszę się pośpieszyć – zostaje mi tylko pół godziny czasu!
Moja służba obozowa w Afganistanie miała tę wielką korzyść, że uczyniła ze mnie człowieka zawsze gotowego do jakiejkolwiek podróży. Bagaże moje były zawsze w pogotowiu, nie potrzebowałem więc wiele czasu na przygotowania i wkrótce już siedziałem w dorożce, jadąc na dworzec kolejowy w Paddington.
Zaraz na wstępie dostrzegłem tam Holmes’a; przechadzał się w długim podróżnym płaszczu popielatym i czapeczce sukiennej, a długa jego koścista postać wydawała się jeszcze wyższa niż zwykle w tym stroju.
– To doprawdy bardzo z twej strony ładnie, że przybyłeś na moje wezwanie, kochany Watsonie! – rzekł – dla mnie jest to istotnie wielką pomocą mieć towarzysza, na którego całkowicie mogę liczyć, miejscowa pomoc bywa zwykle bez wartości lub stronnicza. Zechciej proszę zająć dwa rogowe miejsca w przedziale, a ja zaraz kupię bilety.
W wagonie byliśmy zupełnie sami. Holmes przyniósł ze sobą cały stos przeróżnych gazet i papierów, które pilnie przeglądał. Aż do przybycia na stacyę Reading czytał, robił notatki i rozmyślał. Naraz wstał, zebrał wszystką tę bibułę w jeden pakiet i wrzucił go w siatkę na rzeczy nad ławką.
– Słyszałeś już co o tym wypadku? zapytał.
– Nic a nic; nie czytałem gazet w ostatnich paru dniach.
– Londyńska prasa daje o tem niedokładne sprawozdania. Właśnie przeglądałem ostatnie numery gazet, by zoryentować się w szczegółach. Zdaje mi się, że jest to jeden z owych w gruncie rzeczy bardzo prostych wypadków, które jednak właśnie bardzo trudno bywa rozwiązać.
– To, co mówisz, brzmi trochę dziwnie.
– A jednak tkwi w tem głęboka prawda. Im prostsza, im mniej skomplikowana jest jakaś zbrodnia, tem trudniej ją rozwikłać. W tym wypadku obciąża oskarżenie, bardzo nawet silnie, syna zamordowanego!
– A zatem rozchodzi się o jakieś morderstwo?
– Takie są przypuszczenia przynajmniej – ale ja nic nie sądzę póki sprawie nie przyjrzę się zbliska. Chcę ci właśnie streścić przebieg sprawy o ile z tych sprawozdań wyrozumieć go mogę.
Dolina Boscombe jest to okrąg wiejski niedaleko od Ross w hrabstwie Hereford. Największym właścicielem ziemskim jest tam niejaki pan John Turner, który zbogacił się niegdyś w Australii i przed laty powrócił do ojczyzny. Jeden z jego majątków, nazwiskiem Hatherley, jest wydzierżawiony niejakiemu panu Karolowi Mac-Carthy, także byłemu emigrantowi australskiemu. Obaj ci ludzie poznali się niegdyś w koloniach i dlatego osiedlili się w ojczyźnie blisko siebie. Turner był widocznie bogatszym ale nie powstrzymało go to, skoro Mac-Carthy został jego dzierżawcą, od utrzymywania z nim stosunków towarzyskich na równej zupełnie stopie. Mac-Carthy miał syna osiemnastoletniego, a Turner córkę w tym samym wieku. Obydwaj byli wdowcami.
Zdaje się, że unikali obydwaj stosunków towarzyskich z innemi w sąsiedztwie zamieszkałemi rodzinami i żyli dość odosobnieni, jakkolwiek Mac-Carthy, ojciec i syn, lubili bardzo sport i bywali często na meetingach wyścigowych w okolicy.
Mac-Carthy trzymał dwoje służby – kucharkę i lokaja – w domu zaś Turnera było służby dużo więcej, jakieś z pół tuzina, przypuszczam. To jest mniej więcej wszystko, co wywnioskowałem o tych dwóch rodzinach z gazet. A teraz przejdźmy do faktów, związanych ze zbrodnią.
Dnia 3 czerwca – zatem było to w przeszły poniedziałek – opuścił Mac-Carthy swój dom w Hatherley około 3-ciej po południu i poszedł do jeziora Boscombe, niewielkiego zbiornika pozostałego przez nagłe rozszerzenie się strumienia w dolinie.
Zrana tego dnia był ze służącym w Ross i powiedział doń, że musi się śpieszyć z powrotem, bo na godzinę trzecią umówił się z kimś w bardzo ważnej sprawie. Od chwili, kiedy wyszedł z domu, nikt go więcej żywym nie widział.
Dom mieszkalny w Hatherley leży o ćwierć mili od jeziorka i dwie osoby widziały pana Mac-Carthy, idącego w tamtą stronę: jakaś stara kobieta, której nazwiska nie wymieniono i strażnik leśny pana Turnera, niejaki William Crowder. Świadkowie ci zeznali, że Mac-Carthy szedł sam. Strażnik Crowder dodał nadto, że w krótką chwilę po spotkaniu pana Mac-Carthy spotkał także jego syna, Johna Mac-Carthy, idącego w tym samym kierunku co ojciec, ze strzelbą na ramieniu. Twierdzi on, że było jeszcze widać z pewnością na drodze ojca, gdy ukazał się w ślad za nim idący syn.
Crowder nie myślał już o tem wcale aż do wieczora, kiedy usłyszał o zbrodni.
Widziano także jeszcze później obu panów Mac-Carthy, już po ich spotkaniu z Crowderem. Jeziorko Boscombe jest dookoła otoczone gęstym lasem; tylko na brzegach rośnie trzcina i sitowie. Córka dozorcy z Boscombe, Patience Moran, była właśnie w tym lesie, gdzie zbierała kwiaty. Otóż twierdzi ona, że widziała obu panów Mac-Carthy tuż nad jeziorkiem