Max Czornyj

Grób


Скачать книгу

problem zniknął. Zawsze tak robicie. Nikt się już na to nie nabierze.

      – Pierdolona klika – dołączyła się kobieta z niemal białymi dredami i w koszulce z pacyfką. Na twarzy miała równie dużo kolczyków co piegów. – Zarabiacie na tym grube miliony. Potem przekupujecie urzędników i znów zarabiacie. I tak w kółko.

      – Sądy też przekupujemy?

      – Sądy zwracają uwagę na interes państwa, a nie społeczeństwa.

      – Jezu Chryste! Co za pieprzenie!

      Budowlaniec z blizną zdjął kask i wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Mimo że znajdowali się w lesie, kilkaset metrów od granicy administracyjnej Gdańska, było piekielnie gorąco. Do tego wśród drzew panowała okropna, dusząca wilgoć. W powietrzu unosił się zapach rozgrzanej ściółki i igliwia. Za plecami budowlańców stały dwie koparki. Silnik jednej z nich pracował na niskich obrotach. Kabina drugiej była pusta, drzwi otwarte, a szufla – uniesiona.

      Obok koparek leżał wyłożony przed chwilą sprzęt: wielkie piły spalinowe, kliny oraz przecinarki. Poza nimi mnóstwo innych drobnych narzędzi, niezbędnych do tego, by wykarczować chaszcze i powalić kilkunastometrowe drzewa. Ta część lasu była stosunkowo młoda i nie zachodziła potrzeba użycia cięższego sprzętu. Była jednocześnie zbyt stara, by po prostu użyć ognia.

      – Co robimy, szefie?

      Łysy budowlaniec odwrócił się tyłem do aktywistów ekologicznych i zniżył głos. Łypnął na stojących w cieniu drzew robotników. Ściągnęli tu kilkunastoosobową ekipę, a trójka idiotów blokowała pracę. Od początku ten projekt rozwijał się pechowo. Choć niedaleko miała przebiegać obwodnica, pojawiły się problemy z wykupem gruntu. Przeciwnicy inwestycji chcieli objęcia terenu ochroną, wymieniali zwierzęta, które mają tu swoje lęgowiska, a wreszcie sięgnęli po argument siłowy. Postanowili poprzykuwać się do drzew. Nie przekonywała ich wizja uporządkowania okolicy, usunięcia chaszczy i wybudowania w ich miejscu nowoczesnego motelu z basenem oraz salonem spa. W zamian za każde usunięte drzewo deweloper zobowiązał się zasadzić pięć, jedynie nieco mniejszych. Do tego przy budynku miał powstać elegancki park z fontannami. Mówiło się również o niewielkim ogrodzie oraz ekologicznej uprawie na użytek motelowej kuchni. To ostatnie stanowiło jedynie element kampanii mającej ocieplić wizerunek inwestora. Reporterzy lokalnego dziennika zdobyli nagranie rozmowy, w której członkowie zarządu nabijali się z „debilizmu ekologów”. W mało wyrafinowany sposób mówili o tym, czym należałoby ich karmić po zamknięciu w więzieniu. Nawóz z własnego, wegetariańskiego gówna był jednym z delikatniejszych pomysłów.

      Budowlaniec nazwany szefem przeciągnął dłonią po twarzy i mlasnął. Rozejrzał się po okolicy. Wszystkie drzewa pod wycinkę zostały już poznaczone pomarańczową farbą. Teren zabezpieczono taśmami, które ekolodzy poprzecinali. Było jeszcze rano, lecz mężczyzna doskonale wiedział, jak rozwinie się sytuacja. On wezwie policję, by usunęła protestujących, ci urządzą szopkę z relacją na żywo w internecie, a ostatecznie dzień roboty szlag trafi. Krótko mówiąc, jego firma straci sporo forsy. A na to nie mogli sobie pozwolić.

      Szef pociągnął nosem. Nagle rozprostował szerokie ramiona i podszedł do zebranych w pobliżu robotników. Przyciszonym głosem rzucił im parę poleceń. Kilku mężczyzn ruszyło w stronę protestujących. Zatrzymali się przed nimi, tworząc zwarty kordon. Chwilę później koparka podjechała do sosnowego zagajnika.

      – Te skurwysyny pokopali doły! – wrzeszczał operator, przekrzykując jazgot silnika. – Szef sam zobaczy.

      Nim aktywiści zdążyli zareagować, zanurzył potężną łyżkę w ziemię i podkopał drzewa. Ciągnięte za korzenie sosny się zachwiały. Kolejny wykop powstał tuż obok. Kobiety z dredami rzuciły się w stronę koparki, lecz pozostali robotnicy natychmiast je zatrzymali. Wywiązała się krótka szarpanina, połączona z ostrymi wyzwiskami.

      Zanurzona po raz trzeci w miękkiej ziemi łyżka podkopała kilka drzew tak, że te bezwładnie runęły. Następnie operator ostrożnie wycofał sprzęt. Gąsienice znaczyły w ściółce głębokie koleiny. Pomiędzy kolejnymi drzewami znajdowały się płytkie doły. Wystarczyłyby jednak, aby koparka straciła stabilność i wywróciła się lub zakopała.

      – Skurwysyny. – Szef brygady zatrzymał się przy jednym z wykopów. Przez chwilę gniewnie mierzył go wzrokiem, wreszcie odwrócił się do szarpiących i zacisnął pięści. – Dajcie im nagrać to, co zrobili. Niech pokażą te pieprzone doły, przez które ktoś mógł tu zginąć. – Mężczyzna splunął i machnął do operatora koparki. – Młody, dasz radę to objechać? Jeśli nie, najpierw je zakop. Nie możemy ryzykować wpadki.

      Krótko ostrzyżony żylasty chudzielec machnął zza uchylonej szyby. Jeszcze przez chwilę starał się manewrować, lecz gąsienice nie mieściły się między dołami. Nie dałby rady zbliżyć się do kolejnych drzew.

      Zakończona ostrymi zębami łyżka bez trudu zagłębiła się w ziemię. Po chwili cała hałda wylądowała w wykopie. Operator minimalnie wycofał koparkę i nabrał ziemi po raz kolejny. Wokół uniósł się pył. Natychmiast obkleił spocone ciała stojących wokół osób.

      Szef ekipy ciężkim krokiem obszedł koparkę. Po raz kolejny wierzchem dłoni otarł czoło i przyjrzał się wykopowi. Ten został niemalże zasypany, lecz należało jeszcze ubić ziemię. Mężczyzna był wściekły, że ekolodzy posunęli się do takiej metody. Nie martwił się o pracowników, ale o sprzęt. Uszkodzenie koparki to kolejne opóźnienia i straty. Przymuszenie tych skur­wieli do zapłaty odszkodowania równałoby się popisowej sprawie sądowej. Takiej, która trwałaby całymi latami i wcale nie musiała się zakończyć ich zwycięstwem. Ekoświry opanowały też wymiar sprawiedliwości.

      Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że w okolicy nie ma zasięgu. Ci idioci musieli ściemniać, że prowadzą relację na żywo. Oczywiście, mogli mieć jakiś zaawansowany sprzęt, ale raczej nie wyglądali na profesjonalistów. Wsparcie z Greenpeace’u dopiero do nich jechało. Nagłą akcją udało się im ubiec ruchy ekologów, ale ta trójka stanowiła jedynie awangardę prawdziwych kłopotów. Może jednak nikt nie wiedział, że już tu są. Być może nikt by się nie zorientował, gdyby…

      Mężczyzna zerknął w stronę wybranego przez koparkę dołu. Coś przyszło mu na myśl. Ostrożnie zbliżył się do jego krawędzi i ciężko sapnął. Odciągnął koszulę, która przykleiła mu się do pleców.

      Nagle przez jego twarz przemknął grymas zdziwienia. Budowlaniec zmrużył oczy i napiął mięśnie żuchwy. Z całej siły zacisnął palce na kasku.

      – Niech to szlag! – wrzasnął. – Ja pieprzę!

      3.

      – Czy teren był wcześniej zabezpieczony? Ktoś go pilnował?

      Liza Langer w jednej dłoni trzymała niewielki, zamknięty notes, a w drugiej długopis. Niczego nie zapisywała, lecz lepiej się czuła, mając zajęte ręce. Była ubrana w proste czarne spodnie oraz plisowaną białą koszulę z subtelną koronką. W klapę błękitnego żakietu miała wpiętą ażurową srebrną broszkę. Jej strój zwracał uwagę nieprzesadną elegancją. Krojem i kompozycją od razu przywodził na myśl ubiory z lat trzydziestych. Dopełniająca go delikatna uroda komisarz niejednokrotnie sprawiała, że początkowo rozmówcy traktowali ją z góry. Jednak jej ostry, konkretny ton szybko uświadamiał im ich błąd.

      – Nie widzi pani, że wokół rozpięliśmy taśmę? – Szef ekipy, który przedstawił się jako Marek Tarski, przeciął palcem gęste powietrze. – Wszystko zostało dokładnie oznaczone.

      Langer spojrzała mu prosto w oczy.

      – Pytałam, czy teren został zabezpieczony, a nie oznaczony – wycedziła. – Czy był tu stróż, cieć, ktokolwiek.