Max Czornyj

Grób


Скачать книгу

      Ostatnie kroki przeszła, patrząc prosto przed siebie. Lustrowała okolicę. Ziemia wokół miejsca, w które wbiła się łyżka koparki, była nienaruszona. Poza śladami gąsienic Langer nie dostrzegła żadnych śladów ingerencji człowieka. Powalone sosny znajdowały się dobrych kilkanaście metrów dalej. Tutaj nie odbiły się podeszwy butów Tarskiego ani operatora koparki. Zasypywany wykop zostawiła już za sobą.

      Nabrała powietrza i kucnęła, nie patrząc w dół. Przełknęła ślinę. Żałowała, że nie wzięła tic-taków. Wciąż miała nieprzyjemne wrażenie, że coś przypatruje się jej zza linii drzew. Powiew duszącego, wilgotnego wiatru smagnął jej twarz. Komisarz oparła dłonie na ziemi i spojrzała w głąb wykopu.

      Po plecach spłynął jej lodowaty pot.

      4.

      Doktor Zalewski powoli upił łyk gorącej kawy. Oblizał usta, po czym odsunął filiżankę na skraj biurka, za teczkę wypchaną dokumentami. Patolog był sześćdziesięcioletnim szczupłym mężczyzną o napiętej skórze mumii. W jego twarzy dominował długi, haczykowaty nos. Pod mętnymi oczami miał zwały pofałdowanej, ziemistej skóry. Doktor golił się co trzy dni, a i tak jego policzki przetykały jedynie pojedyncze punkciki siwego zarostu. W jego cienkich ustach skrywały się drobne, żółte zęby, korelujące z delikatną, niemal damską żuchwą. Patolog nosił długie włosy, które zawsze starannie upychał pod czepkiem chirurgicznym. Nie zdejmował go nawet w trakcie przerwy kawowej lub idąc do toalety. Było to tematem rozmaitych żartów i teorii spiskowych.

      Przejrzał kilka stron leżącego przed nim dokumentu. Opinia, którą sporządzał jako biegły, wciąż była niedopracowana. Sam dostrzegał w niej niewielkie wewnętrzne sprzeczności, lecz nie mógł się zdobyć na jednoznaczne stwierdzenie przyczyn śmierci dwudziestosiedmioletniego mężczyzny osadzonego w warszawskim zakładzie karnym. Z jednej strony nie znalazł żadnych śladów świadczących o przyczynieniu się do zgonu osób trzecich. Z drugiej – sposób popełnienia samobójstwa był tak nietypowy, że rodziły się pytania, po co mężczyzna miałby tak utrudniać sobie odebranie życia. Były na to znacznie łatwiejsze metody niż zadzierżgnięcie się własnym podkoszulkiem, i to w pozycji embrionalnej, pod prześcieradłem. Teoretycznie wykonalne, ale…

      Zalewski otarł oczy i przegładził włosy. Wyprostował się. Badania chemiczne nie wykazały w organizmie denata żadnych nietypowych substancji, lecz na jego karku znajdowały się dwa wyraźne wkłucia. Nie było możliwości ustalenia, co je spowodowało. Igła? Piątka albo szóstka, ale powierzchnia nakłuć wydawała się nazbyt poszarpana. Więźniowie praktykują rozmaite metody odurzania się i z pewnością mają na to sposoby, o których nie śniło się lekarzom.

      Wkłady do długopisów?

      Wąskie plastikowe słomki?

      Ości?

      Końcówka pióra?

      To wszystko było możliwe. W warunkach zakładu karnego, gdzie wyobraźnia pogrążonych w nudzie osadzonych wspina się na najbardziej abstrakcyjne poziomy, naprawdę wszystko było możliwe. Zalewski doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tak samo jak z tego, że niektóre substancje chemiczne przestawały być wykrywalne już po kilkunastu minutach od podania. Dosłownie ulatniały się z organizmu.

      Autopsję wykonywał gdański profesor, co do którego zdolności Zalewski nie miał najmniejszych wątpliwości. Swoją drogą właśnie przez to znalazł się w kropce. Nawet gdy miał ku temu podstawy, nie lubił kwestionować ustaleń takich tuzów. Zresztą w tej sprawie nie znalazł choćby śladowego punktu zaczepienia. Wszystko wydawało się w porządku, a jednak… Jednak gnębiło go poczucie, że coś przegapiono. Albo że nauka nie znalazła się jeszcze na poziomie wystarczającym, by pomóc rozgryźć tę sprawę. By podważyć dotychczasowe ustalenia i zrozumieć prawdziwą przyczynę śmierci dwudziestosiedmiolatka.

      Coś przegapiono.

      Ta myśl doprowadzała patologa do szaleństwa. Nigdy wcześniej nie zetknął się ze sprawą, która wzbudzałaby w nim głębsze wątpliwości. Chciał poznać prawdę, a jednocześnie brakowało mu do tego instrumentów. Czuł się jak fizyk tworzący przełomową teorię, która pozostanie teorią tak długo, dopóki nie znajdą się narzędzia zdolne ją potwierdzić. Tyle że w teorii patologa nie było nic przełomowego. Powtarzał wcześ­niejsze ustalenia, zwracając jedynie uwagę na specyfikę obecności powietrza w tkance prawej komory serca. To mogło budzić dalsze wątpliwości, lecz…

      Zalewski zamrugał. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dzwoni jego telefon. Stary aparat, stojący wśród pomiętych papierów, wydawał z siebie metaliczny dźwięk. Doktor powoli sięgnął po słuchawkę. Model był na tyle nowoczesny, by na niewielkim wyświetlaczu pojawił się numer dzwoniącego, lecz i tak ten ciąg cyfr nic mu nie mówił. Prawdę powiedziawszy, Zalewski nigdy nie marnował czasu na zwracanie uwagi na coś, co można było zapisać w notesie. Podniósł słuchawkę i cicho odchrząknął.

      – Słucham?

      Niemal natychmiast odpowiedział mu szorstki, niski głos. Zalewski od razu go rozpoznał.

      – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, doktorze.

      – Nie. Chociaż właściwie to trochę. Jestem zajęty i mam przed sobą…

      Inspektor Siwecki wszedł mu w słowo. Najwyraźniej nie interesowało go, co ma przed sobą patolog. Albo zwyczajnie nie chciał o tym wiedzieć.

      – Będzie pan miał sporo roboty, doktorze – odezwał się, akcentując stopień naukowy Zalewskiego.

      – Bo?

      – Jeszcze nie znam szczegółów. Moi ludzie są w terenie.

      – Zajęciem pańskich ludzi jest być w terenie, inspektorze. Zazwyczaj nie wiąże się to z robotą dla mnie.

      – Tym razem zdaje się, że trafiliśmy na coś dużego. Proszę uporządkować stoły.

      – Ostrzega mnie pan, inspektorze? – Zalewski rozparł się w fotelu i spojrzał w sufit znudzony. Poprawił okulary. Miał zbyt dużo doświadczenia i dystansu do własnej pracy, by przejmować się naciskami policji. – A może już z góry pospiesza?

      – To tylko informacja od serca. – Siwecki głośno mlasnął. – Przestroga, by nie zaczął pan teraz partyjki w pasjansa. Szkoda byłoby ją przerywać. Nic więcej.

      Inspektor się rozłączył. Patolog powoli odłożył słuchawkę na bazę i zastygł wpół pochylony. Przez chwilę nie poruszył się nawet o milimetr. Wreszcie przeciągnął się, po czym sięgnął po pilot telewizora. Liczył na to, że głodni każdej sensacji reporterzy zdradzą mu więcej niż Siwecki.

      Czekając, aż ekran się rozjaśni, doktor niecierpliwie zaciskał i otwierał lewą dłoń. Lubił swoją robotę. Był świetnym specjalistą, którego niewiele mogło zaskoczyć. Ale tego, co go czekało, nie mógł się spodziewać.

      5.

      – Zależało mi, żebyś zobaczył wszystko na miejscu. W nienaruszonym stanie.

      – Ostatnim razem upierałaś się, że powinny wystarczyć mi zdjęcia.

      – Podobno zdjęcia nie mają zapachu ani smaku. Jak to ująłeś? Niech sobie przypomnę… Zdjęcia to tylko pocztówki przesłane z wakacji, podczas gdy prawdziwe wspomnienia zachłannie trzymamy w sobie? – Langer starała się naśladować łagodny, nieco sepleniący głos Remberta. – Jesteś złotousty.

      Uśmiechnął się niewyraźnie.

      – Gdybyśmy znajdowali się w innej scenerii, bardziej doceniłbym twoje zdolności aktorskie.

      – I słusznie.

      – Podejdziemy tam wreszcie?