pojedynczymi chmurami niebo. Odchylił głowę do tyłu i starał się zebrać myśli. Kołnierzyk koszuli wżął mu się w spocony kark.
– Naliczyłem szczątki co najmniej trzech osób – odezwał się szeptem. – Jeżeli korpusy i kończyny nie należą do głów, robi się ich pięć. Nie wiem, czy zostały zakopane w tym samym czasie ani kiedy to zrobiono. Nie znam ran ani innych obrażeń. Mogę się tylko domyślać, że nie zginęły śmiercią naturalną. – Rembert opuścił głowę i rozłożył ręce. – Czego ode mnie oczekujesz? Zgadywanki?
– Opinii.
– Ale sama dobrze wiesz, że…
Orest przerwał, widząc chmurne spojrzenie Langer. Komisarz wyciągnęła z paczki papierosa i przetoczyła nim między palcami. Drugą dłonią sięgnęła po długą szklaną lufkę. Przez ostatnie miesiące, gdy udało się jej odegnać nawracającą depresję, zachowywała się zupełnie inaczej niż wcześniej. Powtarzała, że zdołała oswoić deszczowego psa. Deszczowy pies był jej imaginacją smutku oraz wewnętrznego cierpienia.
Gdy Rembert spotkał ją po raz pierwszy, przypominała wrak człowieka. Przy życiu trzymały ją tylko praca oraz narzucone twarde rytuały. Obowiązek wstania, zjedzenia czegoś i wykonania roboty najlepiej, jak potrafiła. Nie interesowały jej ubiór ani wygląd. Z pewnością zbyt często zaglądała też do kieliszka, choć potrafiła to starannie ukryć. Orest wiedział, że pod szorstką skorupą kryje się wrażliwa, pełna ciepła i empatii kobieta. Nie dopytywał o jej przeszłość. Nie byli ze sobą dość blisko. Mimo że kilkukrotnie niebezpiecznie zbliżyli się do granicy między kumplostwem a czymś więcej, zawsze wracali na z góry upatrzone pozycje. Liza musiała czuć się tam komfortowo, a Orest nie zamierzał niczego przyspieszać. Poza tym sam również nie szukał usilnie bliskości. Czasem wydawało mu się, że komisarz dopuściła go bliżej siebie, wiedziona jedynie dziwną litością. Współczuciem, które – jak sądził – przenosiła z samej siebie na niego.
Mimo to nie mógł zlekceważyć zmiany, która zaszła w niej w ostatnim czasie. Punkt zwrotny stanowiło zakończenie sprawy Ślepca. Kilka dni później Langer przyszła do pracy subtelnie umalowana i ubrana w spodnie z szerokimi nogawkami oraz wysokim stanem. Do tego miała na sobie koszulę stanowiącą kwintesencję art déco. Widać było, że w tym stroju czuje się lekko i wygodnie. Właśnie taki musiała mieć styl przed pojawieniem się deszczowego psa. Przestała również pakować w siebie każde najbardziej śmieciowe jedzenie, jakby konsumpcja stanowiła jedynie przykry obowiązek. No i papierosy… Nie odpalała już ich jednego od drugiego, w przerwach starając się nałykać jak najwięcej dymu. Choć nadal paliła przemycane zza wschodniej granicy mińskie, robiła to przez elegancką szklaną lufkę. Do obrazu wykwintnej damy sprzed stu lat brakowało jej jedynie długich białych rękawiczek. Tych zapewne nie wkładała tylko dlatego, by uniknąć zbędnych spojrzeń przełożonych. I tak dostrzegano jej przesadną awersję do munduru.
Langer powoli wypuściła dym wprost w twarz psychologa.
– Siwecki będzie chciał ode mnie raportu – odezwała się po chwili. – Ustnego, pisemnego, wszystko jedno. Będę musiała mu powiedzieć coś więcej, niż sam się dowie ze zdjęć. A że, mój drogi, jesteś formalnie moim podwładnym – Liza ponownie zaciągnęła się papierosem, po czym powoli wypuściła dym – wymagam, żebyś wykonał swoją robotę. Wtedy w swoją historię wplotę twoje spostrzeżenia i wszyscy będą szczęśliwi. Przynajmniej dopóki raportu nie prześle patolog.
– Wiesz, że nie lubię wróżyć z fusów.
– W tym dole było znacznie więcej niż fusy.
– Okej, niech ci będzie. – Rembert wsunął dłonie do kieszeni i odwrócił się do komisarz bokiem. Przymknął oczy, jakby starał się sobie przypomnieć szczegóły tego, co zobaczył w wykopie. – Po pierwsze – odezwał się tonem wykładowcy dyktującego studentom definicję – nawet biorąc pod uwagę, że koparka przemieliła ciała, nikt nie dbał o godność pochówku tych ludzi. To wyklucza tezę o dzikim pochówku, co się czasem zdarza na Zachodzie.
– Tam było iks trupów – wtrąciła się Langer. – Nie chodziło o pochowanie babci, która zamarzyła sobie spocząć w ukochanym lesie.
– To fakt. Dlatego od razu przechodzę do punktu drugiego.
– Do rzeczy, Oreście!
– Seryjny morderca. – Rembert pstryknął palcami, wiedząc, że tylko na to hasło czeka Liza. – Wszelkie badania i przeanalizowane przypadki każą twierdzić, że seryjni zabójcy wyjątkowo rzadko robią dla swoich ofiar cmentarze. Mogą profanować zwłoki, ale nie składują ich w jednym miejscu.
– Dlaczego?
– To proste. W znakomitej większości nie chowają ciał do grobów. Wolą je zniszczyć w kwasie, zalać betonem, utopić w jeziorze i tak dalej albo wręcz przeciwnie. Pragną się nimi pochwalić.
– W tym przypadku raczej o chwaleniu się nie ma mowy…
– Tego nie wiemy. – Psycholog otworzył oczy i spojrzał na Lizę. – O ile w ogóle doszło tu do morderstwa, sprawca mógł wiedzieć, że w okolicy będą prowadzone roboty budowlane. To byłoby odroczeniem sobie w czasie gratyfikacji.
– Dowiedzenie się, że jego ofiary zostały odkryte, to gratyfikacja?
– Tak. Albo to, że zaczną o nim pisać gazety. Wielu z nas marzy, aby obudzić się któregoś dnia i stać się sławnym. Przyjemność tym większa, jeżeli wydarzy się to z zaskoczenia. Sprawca nie miał pojęcia, kiedy zaczną się prace ani czy w ogóle będą prowadzone dokładnie w tym miejscu. Wystarczyło, żeby koparka zaczęła kopać kilka metrów dalej i…
Rembert przeniósł wzrok za Langer i wymownie cmoknął. Wypuściła dym, po czym powoli zerknęła przez ramię. Z niezadowoleniem odnotowała obecność pierwszej ekipy telewizyjnej. Dwóch dziennikarzy starało się przepytywać broniących dostępu do kryminalistyków policjantów. Ci próbowali trzymać ich na odległość, unikając jednocześnie obiektywu kamery.
Orest z powrotem zerknął na komisarz. Domyślał się, że Liza podświadomie pragnie kolejnej sprawy podobnej do Ślepca. Skoro tamta pozwoliła jej poczuć się lepiej, następna mogła pomóc jej wzbić się jeszcze wyżej. Całkowicie przegnać deszczowego psa lub dostarczyć potężnej dawki endorfin. To musiał być jedyny przypadek w historii, gdy trafienie na miejsce zbiorowego, makabrycznego pochówku działało lepiej niż prozak.
Rembert postanowił nieco stonować rosnące podekscytowanie komisarz. Cofnął się i założył ręce na piersi. Wiatr rozwiał jego jasne włosy.
– Od początku zakładasz działanie seryjnego zabójcy – powiedział. – Dlaczego?
Liza wzruszyła ramionami.
– Wcale nie. Choć prawdę mówiąc, nic innego nie przychodzi mi teraz do głowy. Sam widziałeś ten syf. Jeśli nie seryjny zabójca, to kto? Opętany grabarz?
– „Gdy odrzucisz to, co niemożliwe, wszystko pozostałe, choćby najbardziej nieprawdopodobne, musi być prawdą”.
– Tak, też czytałam Sherlocka Holmesa. Tyle że sam powiedziałeś, że seryjni zabójcy nie chowają ofiar.
Rembert pokręcił głową.
– Nie powiedziałem, że oni tego nie robią. Powiedziałem, że robią to rzadko.
– Zawsze może być gorzej.
– Co masz na myśli?
– Nie wiem. – Langer z zadumą popatrzyła w stronę wykopów. Z tej perspektywy drzewa całkowicie je przesłaniały. Przeniosła wzrok na ziemię i przygryzła wargę. Zawinęła w chusteczkę niedopałek papierosa, a lufkę ochuchała i wsunęła do wewnętrznej kieszeni.