Адам Мицкевич

Grażyna


Скачать книгу

ażyna

      Grażyna – warianty Grażyny, według autografu znajdującego się w zbiorze hr. Aleksandra Przeździeckiego, ogłoszone były w wydaniu warszawskim z r. 1858. W autografie tytuł powieści jest: Korybut Książę Nowogródzki, a rzecz dzieje się za czasów Kiejstuta: Grażyna zowie się tu Karyną. Wszakże w ciągu rękopisu epoka [staje się; red. WL] zbliżona do czasów Witolda, a w miejscu Korybuta i Karyny, czytamy imiona Witolda i Grażyny. P.W. [przypis redakcyjny]

      Coraz to ciemniej, wiatr północny chłodzi,

      Na dole tuman1, a miesiąc2 wysoko

      Pośród krążącej czarnych chmur powodzi

      We mgle niecałe pokazował3 oko;

      I świat był na kształt gmachu sklepionego,

      A niebo na kształt sklepu4 ruchomego,

      Księżyc jak okno, którędy dzień schodzi.

           Zamek na barkach nowogródzkiej góry5

      Od miesięcznego brał pozłotę blasku,

      Po wałach z darni i po sinym piasku

      Olbrzymim słupem łamał się cień bury,

      Spadając w fosę, gdzie wśród wiecznych cieśni

      Dyszała woda spod zielonych pleśni.

      Miasto już spało, w zamku ognie zgasły,

      Tylko po wałach i po basztach straże

      Powtarzanymi płoszą senność hasły6;

      Wtem się coś z dala na polu ukaże,

      Jakowiś ludzie biegą7 tu po błoniach,

      A gałąź cieniu8 za każdym się czerni,

      A biegą prędko, muszą być na koniach;

      A świecą mocno, muszą być pancerni9.

      Zarżały konie, zagrzmiała podkowa:

      Trzej to rycerze jadą wzdłuż parowa10,

      Zjechali, stają, a pierwszy z rycerzy

      Krzyknie, i w trąbkę mosiężną uderzy.

      Uderzył potem raz drugi i trzeci,

      Strażnik mu z baszty rogiem odpowiada;

      Brzękły wrzeciądze11, pochodnia zaświeci

      I most zwodzony z łoskotem opada.

      Na tętent koni zbiegli się strażnicy,

      Chcąc bliżej poznać i męże12, i stroje.

      Pierwszy mąż jechał w zupełnej zbroicy,

      Jaką zwykł Niemiec przywdziewać na boje;

      I krzyż miał czarny na białej kapicy13,

      I krzyż na piersiach u złotej petlicy14,

      Trąbkę na plecach, kopiją15 u toku16,

      Różaniec w pasie i szablę u boku.

      Poznali męża Litwini z tych znaków;

      Więc cicho jeden do drugiego szepce:

      «To jakiś urwisz 17od psiarni18 Krzyżaków19;

      Tuczny, bo pruską krew codziennie chłepce.

      O, gdyby nie był nikt tu więcej z warty,

      Zaraz by w bagnie skąpał się ten plucha2021,

      Aż pod most pięścią zgiąłbym łeb zadarty!…»

      Tak oni mówią; on niby nie słucha,

      Lecz musiał słyszeć, bo się bardzo zdumiał,

      A chociaż Niemiec, głos ludzki rozumiał22.

      «Książę jest w zamku?» – «Jest; lecz o tej porze

      Bardzoście wasze poselstwo spóźnili;

      Dziś nie możecie stawić się we dworze,

      Chyba na jutro». – «Jutro? Ani chwili!

      Zaraz, natychmiast, choć w spóźnioną porę,

      Litaworowi o posłach donieście;

      Niebezpieczeństwo na mą głowę biorę,

      A wy dla znaku pierścień tylko weźcie,

      Nie trzeba więcej: skoro ujrzy godło,

      Pozna, kto jestem i co nas przywiodło».

      Cichość dokoła, zamek we śnie leży:

      Co za dziw? Północ, jesienią noc długa…

      Za cóż23 dotychczas w Litawora wieży

      Lampa jak gwiazdka między kratą mruga?

      Wszak dziś powrócił, jeździł w kraj daleki:

      Snu potrzebują troskliwe powieki.

      On przecie nie śpi. Posłano na zwiady:

      Nie śpi. Lecz żaden z pałacowej straży,

      Ani z dworzanów, ani z panów rady,

      Do progu jego zbliżyć się nie waży.

      Daremnie poseł i grozi, i prosi:

      Groźba i prośba na nic się nie przyda;

      Kazano wreszcie obudzić Rymwida.

      On wolę pańską nosi i odnosi,

      On głową w radzie, prawą ręką w boju,

      Jego nazywa książę drugim sobą:

      W obozie, w zamku, jemu każdą dobą

      Wstęp do pańskiego otwarty pokoju.

      W pokoju ciemno, i tylko od stoła

      Kaganiec światłem konającem24 płonął.

      Litawor chodził po gmachu25 dokoła,

      A potem stanął i w myślach utonął.

      Słucha, co Rymwid o Niemcach powiada;

      Ale mu na to nic nie odpowiada;

      To się rumieni, to wzdycha, to blednie,

      Wydając twarzą troski niepowszednie.

      Poszedł ku lampie, żeby ją poprawił26;

      Wrzkomo27 poprawia, a do głębi ciśnie:

      Wcisnął nareszcie i całkiem zadławił…

      Nie wiem, przypadkiem czyli też umyślnie.

      Snadź28, że poskromić nie mógł wnętrznej29 wrzawy,

      I w pogodniejsze