Orhan Pamuk

Czarna księga


Скачать книгу

a przynajmniej nie w Turcji — tu można ją dostrzec jedynie u bohaterów filmów i książek z zachodniego świata, których bardzo pragniemy naśladować, lecz do tej pory nie udało nam się tego nauczyć (w owym czasie Celâl obejrzał Nagle, zeszłego lata, w którym Elizabeth Taylor bez powodzenia próbuje dotrzeć do mrocznych punktów umysłu Montgomery’ego Clifta). Przedtem, pod wpływem książek poświęconych psychologii, przeczytanych w skróconych, lecz okraszonych niemal pornograficznymi szczegółami wersjach, Celâl napisał wiele tekstów, w których wszystko, w tym i nędzę naszej egzystencji, tłumaczył właśnie tymi niezrozumiałymi, mrocznymi punktami w naszych umysłach. Galip miał to zrozumieć dopiero wtedy, gdy odkrył, że Celâl zamienił swoje życie osobiste w muzeum połączone z biblioteką.

      Chcąc zmienić temat, zaczął mówić:

      — Dzisiejszy felieton Celâla… — Lecz nie chcąc się poddać zatrważającej sile przyzwyczajenia, zdecydował się powiedzieć coś, co właśnie w tym momencie mu się przypomniało: — Ciociu Hâle, zapomniałem zajrzeć do sklepu Alâaddina! — Pani Esma podała deser z dyni; półmisek postawiła na stole tak ostrożnie, jakby niosła w kołysce dziecko w kolorze pomarańczy. Deser należało posypać włoskimi orzechami, utłuczonymi w moździerzu, będącym pamiątką po rodzinnej cukierni — ćwierć wieku wcześniej Galip i Rüya odkryli, że jeśli uderzy się w krawędź moździerza trzonkiem łyżki, zadźwięczy on niczym dzwon: bim-bam! „Przestańcie brzęczeć mi tym nad uchem jak kościelnym dzwonem”, złościła się pani Esma. Mój Boże, jak trudno było to przełknąć! Orzechów nie było tyle, by wystarczyło dla wszystkich; ciocia Hâle po mistrzowsku pokierowała ruchem podawanej z rąk do rąk fioletowej miseczki, by ta trafiła do niej jako do ostatniej („Naprawdę nie mam ochoty”), ale gdy tak się stało, też zerknęła do pustego naczynia. I nagle zaczęła wyrzekać na dawnego konkurenta w interesach, którego uważała za winnego nie tylko niedostatku orzechów, ale w ogóle wszystkich problemów finansowych rodziny; odgrażała się nawet, że pójdzie na komisariat i złoży na niego skargę, choć wszyscy bali się policji niczym ciemnogranatowego upiora. Kiedyś, po tym, jak Celâl napisał w którymś felietonie, że komisariat to jeden z mrocznych punktów podświadomości, do domu przyszedł policjant z wezwaniem na przesłuchanie i teraz, gdy nagle zadzwonił telefon i Ojciec z całą powagą podniósł słuchawkę, Galip pomyślał: „Dzwonią z posterunku”. Podczas rozmowy Ojciec patrzył pustym wzrokiem na sprzęty w pokoju (dla pocieszenia ściany zostały pokryte identyczną jak w kamienicy Miasto Serc tapetą o wzorze z guzików rozsypanych wśród zielonych pnączy) i siedzących przy stole (stryja Meliha dręczył akurat napad kaszlu, głuchy Vasıf zdawał się przysłuchiwać rozmowie telefonicznej, stale farbowane włosy matki Galipa przybrały wreszcie taki sam jasny odcień jak włosy pięknej cioci Suzan), a Galip, tak jak pozostali, przysłuchiwał się konwersacji, starając się domyślić, kto jest po drugiej stronie.

      — Nie, proszę pana, nie ma, a z kim mam przyjemność? — mówił Ojciec. — Dziękuję… Jestem stryjem, niestety, dziś nie je z nami kolacji…

      „Ktoś pyta o Rüyę”, pomyślał Galip.

      — Ktoś chciał rozmawiać z Celâlem — oznajmił Ojciec, odłożywszy słuchawkę. Wydawał się zadowolony. — Jakaś starsza kobieta, jego czytelniczka, prawdziwa dama; spodobał się jej felieton i chciała porozmawiać, pytała o jego adres i telefon.

      — Który felieton? — spytał Galip.

      — Wiesz co, Hâle — powiedział Ojciec — jakie to dziwne, ta kobieta miała głos niezwykle podobny do twojego, niezwykle!

      — Jakoś mnie nie dziwi, że tobie mój głos wydaje się podobny do głosu staruszki — oświadczyła ciocia. Nagle jej szyja poczerwieniała i wyciągnęła się jak u gęsi: — Mój głos w niczym nie przypomina głosu tej kobiety!

      — Skąd wiesz?

      — Ta, jak to określiłeś, dama dzwoniła już dziś rano — odparła. — To nie był głos damy, ale raczej wiedźmy udającej damę. Albo nawet mężczyzny próbującego mówić głosem starej kobiety.

      — Skąd znała ten numer? Hâle, spytałaś ją o to?— zaciekawił się Ojciec.

      — Nie — odpowiedziała ciocia — nie czułam potrzeby. Odkąd Celâl zaczął publicznie prać nasze brudy w gazecie, jakby pisał kolejne odcinki powieści o zapaśnikach, niczym mnie już nie zaskoczy, ba, przyszło mi nawet na myśl, że szydząc z nas w którymś ze swoich felietonów, podał na końcu nasz numer, by ciekawscy czytelnicy mogli się dodatkowo zabawić. Gdy pomyślę, ile zmartwień z jego powodu mieli nasi zmarli rodzice, uświadamiam sobie, że jedyną rzeczą, jaka mogłaby być dla mnie niespodzianką, nie byłoby podanie czytelnikom numeru naszego telefonu, lecz usłyszenie od Celâla, dlaczego od tylu lat tak nas nienawidzi.

      — Nienawidzi nas, bo jest komunistą — odezwał się stryj Melih i zadowolony, że atak kaszlu minął, zapalił papierosa. — Swego czasu do komunistów dotarło, że nie zdołają oszukać ani robotników, ani ludu, i wtedy postanowili namówić wojsko do przeprowadzenia rewolucji bolszewickiej na modłę buntu janczarów. A Celâl ze swoimi felietonami, ociekającymi krwią i nienawiścią, stał się narzędziem w realizacji tego planu.

      — Ależ skąd! — zaoponowała ciocia Hâle. — Przesadzasz.

      — Ja tam swoje wiem, Rüya mi powiedziała — oświadczył stryj Melih i zaśmiał się, gdy zdołał zapanować nad kaszlem. — Obiecali mu, że kiedy po zamachu zostanie utworzony janczarsko-bolszewicki rząd w stylu tureckim, otrzyma stanowisko ministra spraw zagranicznych albo posadę ambasadora w Paryżu. Nawet zaczął uczyć się francuskiego. Nie powiem, ucieszyłem się, że mój syn, który w młodości wdał się w złe towarzystwo i nie nauczył żadnego języka obcego, teraz, dzięki tym beznadziejnym marzeniom o rewolucji, pozna przynajmniej francuski. Ale gdy do reszty zszedł na manowce, zabroniłem Rüyi widywać się z nim.

      — Ależ nic takiego się nie zdarzyło, Melihu! — zaprotestowała ciocia Suzan. — Rüya i Celâl spotykali się, dzwonili do siebie i kochali się nie jak przyrodnie rodzeństwo, ale jak rodzone.

      — Tak było, tak było, za późno się zorientowałem — westchnął stryj Melih. — Nie udało mu się zwieść tureckiego narodu i armii, więc przekabacił własną siostrę. W ten sposób Rüya stała się anarchistką! Gdyby nasz kochany Galip nie odciągnął jej od tych bojówkarzy, nie zabrał jej z ich szczurzych nor, Rüya nie byłaby dziś w domu, we własnym łóżku, tylko Bóg jeden wie gdzie.

      Galip pomyślał, że w tej chwili wszyscy wyobrażają sobie biedną Rüyę złożoną chorobą, i wpatrując się we własne paznokcie, czekał, aż stryj Melih doda coś nowego do listy żalów, które co dwa, trzy miesiące z siebie wyrzucał.

      — Być może Rüya siedziałaby w więzieniu, nie była przecież tak ostrożna jak Celâl — kontynuował stryj Melih, podniecony zbliżającą się chwilą recytacji swej litanii, nie zwracając uwagi na westchnienia reszty: „Nie daj Boże!”. — Prawdopodobnie wraz z Celâlem dołączyłaby do tych zbójów. Gangsterów z Beyoğlu, producentów heroiny, oprychów ze spelunek, białych Rosjan uzależnionych od kokainy, wszystkich tych mętów, z którymi on obcował pod pretekstem pisania reportaży. Przyszłoby mi szukać mojej córeczki wśród Anglików przyjeżdżających do Stambułu, by pofolgować swoim wstrętnym żądzom, homoseksualistów zainteresowanych opowieściami o zapaśnikach, a jeszcze bardziej samymi zapaśnikami, wśród wulgarnych Amerykanek uczestniczących w orgiach w łaźniach, i naszych gwiazd filmowych, którym w żadnym europejskim kraju nie pozwolono by trudnić się prostytucją, a co dopiero występować na ekranie, wśród wojskowych wyrzuconych z armii za nieposłuszeństwo i kradzieże, piosenkarek o męskim wyglądzie i głosie ochrypłym od syfilisu oraz ślicznotek z przedmieść, które pretendują do miana dam z lepszego towarzystwa. Powiedz jej, by wzięła steropiramidynę.

      — Słucham?