Wojciech Chmielarz

Farma lalek


Скачать книгу

twarzy rozterkę – z jednej strony miał przecież miłą, przyjazną twarz, znał panią Mariolkę, a pewnie i mamę, ale z drugiej strony ciągle nie potrafiła mu zaufać. Dostrzegając to wahanie, chciał po prostu wyskoczyć z samochodu, chwycić ją w pas i wrzucić do bagażnika. Tak byłoby najlepiej. Ale wtedy ktoś mógłby usłyszeć jej krzyki. Nie, musiał się kontrolować. Pod powiekami ciągle widział fragmenty japońskiego filmu animowanego, w którym bohaterka miała takie same oczy jak ta dziewczynka. I tak słodko jęczała. Najpierw się broniła, ale potem jęczała. Ta mała też będzie jęczeć. Kiedy już przestanie krzyczeć.

      – No nic. Jak chcesz, to idź na piechotę – powiedział, postanawiając zagrać va banque i sięgając po klamkę od drzwi.

      Zatrzymała go, kiedy już niemal zamknął.

      – Niech pan poczeka.

      Skoczyła na równe nogi i wślizgnęła się do samochodu. Uśmiechnął się po raz kolejny i pomógł jej zapiąć pas, przy okazji, niby przypadkiem, muskając jej udo.

      – To jedziemy – powiedział i wskazał na puszkę red bulla w jej dłoniach. – Uważaj, żeby nie wylać.

      Uruchomił silnik i ruszył. Nie zauważył, jak z lasu wyszła dziewczyna z psem, która długo przyglądała się odjeżdżającemu samochodowi.

      Rozdział 1

      – Jezu, jak tu pięknie – powiedziała Ola.

      Mortka pomyślał, że jego była żona ma rację. Ciepłe majowe słońce padało na twarz policjanta, przebijając się przez gęsty dach zielonych, pachnących wiosną liści. Siedzieli w ogródku tuż przed zabytkowym poniemieckim pałacem, a za ich plecami rozciągała się malownicza panorama Karkonoszy. Zanurzył usta w chłodnym piwie i przez chwilę, krótką jak mrugnięcie powieki, czuł się szczęśliwy. A potem Adam, nowy chłopak Oli, który siedział naprzeciwko, ale którego Mortka w cudowny sposób usunął ze swojego pola widzenia, musiał się odezwać.

      – Wiecie, że tu nieopodal, za tym hotelem, znajduje się fabryka dywanów? Ta słynna fabryka dywanów! – Wskazał na pałac za swoimi plecami, w którym wynajął pokoje dla siebie, Oli i chłopaków.

      – Nigdy o takiej nie słyszałem – powiedział kwaśno komisarz, zastanawiając się jednocześnie, czy Adam i Ola zamieszkali w jednym pokoju, czy jednak osobno.

      – Nigdy, naprawdę? W PRL-u dywany z tej małej mieściny były prawdziwym rarytasem. Moja mama o mało co nie zginęła, kiedy próbowała kupić jeden.

      – Co się stało? – zainteresowała się Ola, która właśnie kończyła dopijać kawę. Wyglądała pięknie: uśmiechnięta, wyluzowana, emanująca seksapilem i spełnieniem.

      – Mama dowiedziała się dzień wcześniej, że rzucą dywany. Od czwartej nad ranem siedziała pod sklepem, kolejka gęstniała z minuty na minutę, zrobił się prawdziwy tłum. Wszyscy napierali na drzwi do tego sklepu, bo każdy chciał dostać towar. I w pewnym momencie, mniej więcej wtedy, kiedy mieli już otwierać, ale z jakiegoś powodu nie otwierali, ludzie zaczęli się pchać. A moja mama była w pierwszym szeregu. Dosłownie wbili ją w szklane drzwi, które zbiły się z hukiem, a ona sama wpadła do środka. Najpierw o mało co jej nie stratowano, a potem się zorientowała, że upadła tuż obok wielkiego, ostrego jak brzytwa kawałka szyby. Upadłaby kilka centymetrów w prawo, a odłamek przebiłby jej tętnicę szyjną. – Adam uśmiechnął się lekko i wyciągnął szyję, żeby przyjrzeć się opuszczonym fabrycznym halom, które kryły się za pałacem. – Wyobrażacie to sobie? Ludzie się zabijali o te dywany.

      – Dosłownie – dodała szybko Ola i chwyciła go za rękę. Adam mruknął cicho z zadowoleniem.

      – Mama do dzisiaj ma blizny. Na szczęście tylko na dłoniach. Jeden z odłamków przeszedł na wylot.

      – Niesamowite.

      – Te dywany były wtedy marzeniem każdej pani domu. Do wszystkich demoludów je wysyłano.

      – A teraz? – zapytał Mortka, uznając, że powinien się odezwać z grzeczności.

      Adam podniósł jedną brew w geście życzliwego zdziwienia.

      – Nie wiesz? Przecież trochę tu już mieszkasz.

      – Nie miałem okazji się zainteresować – odpowiedział zmieszany policjant, zły na siebie, że w ogóle wpadł mu do głowy pomysł, by otwierać usta.

      – Zakład padł po transformacji. Przerost zatrudnienia, przestarzały park maszynowy, tańsza konkurencja zagraniczna, konserwatywny sposób zarządzania i mentalność z poprzedniego ustroju – wymieniał jednym tchem Adam. – Czyli to samo co w tysiącach podobnych zakładów, które przespały reformy Balcerowicza.

      Mortka pokiwał głową, jakby się zgadzał, ale tak naprawdę czuł się coraz bardziej nieswojo. Z utęsknieniem spojrzał na drzwi pałacu, gdzie kilka minut wcześniej zniknęli jego synowie, żeby kupić sobie lody. Postanowił, że kiedy wyjdą, weźmie ich na spacer, na wycieczkę czy nawet do Izby Pamięci Górniczej, którą mijał, idąc tutaj. Dokądkolwiek, byleby pozbyć się towarzystwa tego nadętego, przystojnego i bogatego dupka, który aktualnie dymał jego byłą żonę i którego z całego serca nienawidził.

      – Jak ci tu jest, Kuba? – zapytała Ola.

      Mortka wzruszył ramionami.

      – Nudno. Nic się nie dzieje.

      – Żadnych morderstw? – zaciekawił się Adam.

      – Zabójstw – poprawiła go Ola i natychmiast się zaczerwieniła. – Nawyk żony policjanta.

      – A czym to się różni? Coś kojarzę ze studiów, ale szczerze mówiąc, teraz bardziej się orientuję w cypryjskim prawie podatkowym niż w polskim karnym.

      – Morderstwo to zabójstwo popełnione ze szczególnym okrucieństwem. Inna kwalifikacja czynu – wyjaśnił Mortka.

      – A rzeczywiście – Adam pstryknął palcami tuż obok swojego ucha – coś mi się przypomina. To nie miałeś tutaj żadnego morderstwa?

      – Nie.

      – A zabójstwo?

      – Jedno. Facet zabił brata…

      – Po pijaku, nożem kuchennym, pokłócili się o pieniądze – dokończyła za komisarza Ola. – Gdybym dostawała złotówkę za każdym razem, kiedy Kuba wracał do domu z takimi historiami, byłabym bogata. A tak swoją drogą, trafiłam?

      – Prawie. Nogą od taboretu, nie nożem. Reszta się zgadza.

      Roześmiali się wszyscy. Adam i Ola szczerze, komisarz dla towarzystwa. Dopił swoje piwo i stwierdził, że powinien zamówić następne, bo inaczej tutaj nie wytrzyma. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta rano.

      – A poza tym? – dopytywał się Adam.

      – Kradzieże, włamania, kilka pobić, przemoc domowa, drobny handel narkotykami. Nudy.

      Prawnik podrapał się po nosie.

      – To co ty tutaj właściwie robisz? Bo mnie się wydaje, że ty się tutaj po prostu, wybacz to określenie, marnujesz. Ola co prawda wspominała, że masz uczyć tutejszych policjantów sposobów prowadzenia dochodzeń, nowych metod, wymieniać się doświadczeniami…

      – Teoretycznie tak właśnie powinno być.

      – A praktycznie?

      – A praktycznie to jestem tutaj za karę. I zostały mi jeszcze dwa miesiące.

      Adam najpierw zamrugał zdziwiony, a potem otworzył usta, żeby zadać kolejne pytanie, ale Ola dała mu znak, żeby milczał. Mortka