Katarzyna Puzyńska

Rodzanice


Скачать книгу

Rozmawiała z mieszkańcami. Ci, do których nie zdążyła jeszcze zajrzeć ze swoim dyktafonem i notesem, na pewno słyszeli o niej od swoich sąsiadów. Była tu obca. Takich mała społeczność od razu zauważała.

      – Nazywam się Joanna Kubiak – wyjaśniła mimo to. – Reprezentuję redakcję magazynu „Selene”. Od początku to ja piszę o tej sprawie.

      – „Selene”? Szmatławiec.

      Joanna nie odwróciła się nawet w stronę Żegoty Wilka. Zbuntowani młodzieńcy, tacy jak on, tylko czekali, aby całą uwagę otoczenia zwrócić na siebie. Nie zamierzała tracić na niego czasu. Miała poważniejsze sprawy na głowie.

      Kłótnia była bez sensu, bo miał rację. „Selene” nie cieszyło się dobrą opinią, co nie przeszkadzało Joannie z uczciwością podchodzić do dziennikarskich powinności. To, że później ubierała swoje artykuły w krzykliwe słowa i slogany, nie znaczyło, że nie pisała prawdy. Tekst trzeba było sprzedać. A ludzie nie grzeszyli rozumem. Jak się im nie podało wszystkiego na tacy, nic nie rozumieli. To samo działo się tutaj.

      – List istnieje – oznajmiła z niewzruszonym spokojem. – To pan Kojarski kłamie, zaprzeczając.

      W sali remizy znów harmider. Ludzie żądali konkretnych odpowiedzi, a tych na razie nie usłyszeli. Tylko to, o czym i tak wiedzieli od miesiąca. Agnieszka Mróz zgłosiła sprawę na policję i o anonimie zaczęła opowiadać we wsi już na początku sierpnia. Niedługo po śmierci sklepikarki Wiery.

      – Spoko. Ale! Na jakiej podstawie tak twierdzisz, co? Widziałaś go, co?

      Głos Klementyny Kopp nic a nic się nie zmienił. Nadal wypluwała słowa z prędkością karabinu maszynowego i trudno było ją zrozumieć. Joanna odwróciła się powoli, mając nadzieję, że ją samą minione lata zmieniły na tyle, że Kopp jej nie rozpozna. Spojrzała policjantce w oczy i nie znalazła w nich nic, co by na to wskazywało.

      – Nie widziałam. To prawda – przyznała Joanna ze spokojem. Klementyna najwyraźniej jej nie rozpoznała. – Ale stało się co innego.

      Joanna opowiedziała, jak przyjechała do Lipowa, żeby zebrać materiał o Norze.

*

      To była sobota. Trzydziestego lipca. Joanna zagadała do jakiejś kobiety, która pielęgnowała pelargonie przed domem. To była pani Kuszewska, jak się później okazało. Pulchna. Rozbiegane oczka plotkary szukającej sensacji.

      – Jak pani chce wiedzieć, co policja robi, to pani idzie do sklepu – poinformowała z zadowoleniem. – Ta nasza sklepowa to wiedźma jest, nie? Pani to trochę do niej podobna, jak się z tyłu patrzy. Włosy te same. To znaczy. O jeny. Ale żem walnęła! Nie to, że pani też wiedźma. No ale w każdym razie ta nasz sklepowa to się przyjaźni z przyjezdną tutaj. Taką warszawianką.

      Warszawianka. W jednym słowie kobiecie udało się zawrzeć zarówno niechęć do stolicy i ludzi stamtąd, jak i fakt, że Nowakowska jednak jest już trochę miejscowa. Joanna nie rozumiała, jak Kuszewskiej to się udało.

      – Ruda, taka tyczka. Wysoka, jak modelka jaka z pism – opowiadała kobieta. – Zjechała do nas chyba w trzynastym roku. Czy co. No i ona kręci z policjantem, co to sprawę Nory prowadzi. Nawet ślub mieli brać, ale nic z tego. Bo on się z jedną taką policjantką wziął i przespał. Mówię pani, afera była! Bo ona zaciążyła. Ta policjantka. Strzałkowska ma na nazwisko. A potem to dziecko stracili. Taki grobek maluteńki jest u nas na cmentarzu za kościołem. Ale afera była. O jeny. Mówię pani. Taka tragedia. Wszyscy o tym gadali.

      Joanna nie wątpiła w to ani przez moment. Oczy Kuszewskiej błyszczały na samo wspomnienie.

      – Jeszcze starszego syna ma z tą policjantką. Łukasz się nazywa. Nieważne. W każdym razie to on w kryminale pracuje, ale przedtem to był szef komisariatu tu u nas. Jego ojciec to bohater był. Daniel to pije trochę, ale to jak każdy chłop. No ta sklepowa i ta Weronika to się przyjaźnią. To pani sobie jak baba z babą pogada. Tak normalnie, nie? Pani więcej się dowie, niżby pani u nas na posterunek poszła.

      To też było oczywiste. Joanna już dawno nauczyła się, że prowadzenie rozmów z policją nigdy nie było łatwe. Szeregowi funkcjonariusze unikali dziennikarzy. Wysyłali ich natychmiast do rzeczników. Ci z kolei nabierali wody w usta albo kryli się za dobrze wyuczonymi formułkami. A to Joanny nie interesowało. Chciała napisać tekst, który porwie czytelników. Tylko takie mogły cokolwiek w tym świecie zmienić.

      – Chociaż tam jest Maria Podgórska. Na recepcji siedzi – tłumaczyła dalej Kuszewska. – Ona to by może i co powiedziała, ale jej na pewno Paweł Kamiński zakaże. Bo on jest teraz szefem policji u nas w Lipowie. Jak Daniel poszedł do komendy w mieście. O Kamińskim to…

      – Gdzie ten sklep? – weszła jej w słowo Joanna.

      Trzeba było przerwać ten potok wymowy. Wyglądało na to, że była na dobrym tropie. W takich miejscowościach jak ta życie z reguły toczy się wokół sklepu. Ludzie przychodzą na plotki. Kobiety stoją z koszykami dłużej, niżby tego wymagała konieczność. Mężczyźni siadają na ławeczce z butelkami piwa w rękach i wymieniają informacje. A tego Joanna właśnie potrzebowała. Informacji. Czuła, że wizyta w sklepie może być owocna.

      Jak się później okazało, miała rację. Wizyta w sklepie naprawdę wiele dała. Tylko nie w tej sprawie, o którą początkowo chodziło.

      Budynek stał naprzeciwko remizy. Kiedy dziennikarka tam dotarła, zastała drzwi zamknięte. Lakoniczna notka informowała, że przybytek jest otwarty, kiedy właścicielka ma na to ochotę. Nad sklepem znajdowało się chyba mieszkanie. Może klienci po prostu dzwonili, kiedy chcieli coś kupić?

      Joanna zaglądała właśnie do środka przez witrynę, kiedy usłyszała za plecami:

      – Gdzie masz ten list?

      Odwróciła się natychmiast. Garnitur. Lakierki. Włosy idealnie ułożone. Nie wiedziała wtedy jeszcze, że ma przed sobą Juniora Kojarskiego. Najwyraźniej Kuszewska miała rację, Joanna rzeczywiście była z tyłu podobna do miejscowej sklepikarki.

      – Słucham? – zapytała.

      – Przepraszam. Pomyliłem się. Przyszedłem do mojej matki. To jej sklep.

      Uśmiech. Spokojny głos. Joanna wyczuwała jednak w mężczyźnie jakiś niepokój. Znała się na tym. Przepracowała w swoim zawodzie tyle lat, że odgadywała, kiedy ktoś coś ukrywa. A jemu nie podobało się wcale a wcale, że się pomylił.

      – Ale widzę, że jej nie ma – dodał. – Do widzenia.

      Wiery faktycznie nie było. Jak się później okazało, pojechała z Weroniką Nowakowską i Markiem Zarębą do ośrodka wczasowego nad jeziorem. Zaręba był jednym z miejscowych policjantów. Najmłodszym. Mieli tam coś do załatwienia w sprawie Nory. Niewiele później Wiera zasłabła. Nikomu o liście nie zdążyła powiedzieć.

*

      – Obecny tu pan Kojarski pomylił mnie z panią Wierą – zakończyła opowieść Joanna. – Wyraźnie jednak zapytał mnie o list. Czyli sami państwo widzą, że pani Agnieszka Mróz nie kłamie. Chciał z Wierą rozmawiać o liście. Nie mówiłby o nim, gdyby takowy nie istniał, prawda? Jestem osobą zupełnie postronną. Musicie mi uwierzyć i potraktować rzecz poważnie. Nie mam interesu, żeby mieszać się w wasze sprawy.

      – Czekaj. Stop! A jednak to robisz – wtrąciła się znów Klementyna i posłała jej krzywy uśmiech.

      Joanna skinęła głową. Miała ochotę zapalić. Porzuciła tę myśl. Gdy pracowała nad tekstem, odpalała papierosa od papierosa, a jej dom zmieniał się w zadymioną klitkę. Kiedy zbierała materiał w terenie, potrafiła nie palić godzinami. Materiał był wtedy najważniejszy.