Kerry Fisher

Sekretne dziecko


Скачать книгу

za włosy. Nawet on to robił, tamten mały urwis.

      Przez jej twarz przemknęły słodko-gorzkie wspomnienia. Mimo wszystko poczułam ulgę, gdy powiedziała:

      – Nie, nie zatrzymałam go. Nie mogłam. Ojciec nie chciał słyszeć o córce z bękartem, która przynosiłaby mu wstyd przed ludźmi. Pobił mnie niemal na śmierć, jak się dowiedział. A już po podpisaniu papierów adopcyjnych matka powiedziała, że i tak nie mogę wrócić do domu.

      – Szybko chyba miałaś następnego syna. Ile ma lat?

      – Dopiero siedem. Rick jest duży jak na swój wiek. Często się zastanawiam, czy Bobby też jest wysoki. Nigdy nie powiedziałam o nim żadnemu z dzieci. Z bólem serca myślę, że Rick ma starszego brata, o którym nic nie wie.

      Obok nas przejechała ciężarówka, uniemożliwiając nam rozmowę. Ta chwila milczenia pozwoliła każdej z nas z powrotem zamknąć rozdrapane rany.

      – Czyli poznałaś swojego męża już po oddaniu dziecka? Powiedziałaś mu? – Tak bardzo pragnęłam zrozumieć doświadczenia innych, że aż stałam się nachalna.

      – Udałam, że to się stało na długo, zanim go poznałam. Mój mąż nie lubi, kiedy o tym wspominam. Denerwuje się wtedy. – Wywróciła oczami. – Wiesz, jacy oni są. Zaczyna się wściekać, jak tylko słyszy amerykański akcent, bo powiedziałam mu, że ojciec dziecka był jankesem, który zostawił mnie na lodzie.

      Dziewczynka w wózku zaczęła płakać i Lizzy wsunęła jej do ust smoczek.

      – W zasadzie wyszłam za pierwszego faceta, który się napatoczył, głównie po to, żeby udowodnić mojej matce, że nie ma racji. – Zaczęła przedrzeźniać swoją matkę: – „Teraz już żaden mężczyzna nie będzie chciał na ciebie spojrzeć. Jeśli masz trochę rozsądku, to nigdy nie piśniesz nawet słówka o tym bękarcie”.

      Patrzyła ponad moim ramieniem, jej twarz wykrzywiał ból.

      – Wszystko w imię cholernej religii. Bardziej martwiła się o to, że kongregacja kościelna będzie plotkować, niż o osiemnastoletnią córkę, którą wysłała do Londynu, żeby pozbyła się jej wnuka. Te przeklęte zakonnice. Jeśli to była religia, to niech ją sobie wetkną tam, gdzie papież nie widzi. Potem zamieszkałam u siostry, ale nie bardzo miała dla mnie miejsce. Już i tak było jej ciasno. Poznałam Simona, jak chodził po domach i sprzedawał polisy ubezpieczeniowe. Porozmawialiśmy sobie, oj, trzeba przyznać, że gadane to on ma. Wyszłam za niego, żeby mieć własny dom.

      To wyjaśniało tę jej hardość, ten brak użalania się nad sobą. Ja przynajmniej miałam do czego wracać, miałam mamę, która była gotowa mnie utulić. Nie zostałam rzucona na głęboką wodę, gdzie można się utopić albo nauczyć pływać.

      Lizzy pogłaskała synka po główce, a jemu powieki opadły i wtulił się w jej bark.

      – Nie zamierzałam mówić Simonowi o tej adopcji, ale nie mogłam już znieść tego poczucia wstydu. Moja matka odwiedzała mnie w tajemnicy przed ojcem. Postanowiłam, że ja będę lepszą matką niż ona, mimo że nie udało mi się zatrzymać tego malucha. Przynajmniej przyznałam, że istniał.

      Chciałam dodać jej otuchy. Już nie ciągnęło mnie do ucieczki, wolałam trzymać się tej kobiety – innej wyrodnej matki, kogoś, kto jak ja udaje rodzica, jedynej znanej mi osoby, która wie, jak to jest żyć z tępym bólem pustki, której nie da się niczym wypełnić. Musiałam zrozumieć, jak udało się jej przetrwać i nie zwariować, mając świadomość, że myśli o synku – o tym, że nigdy już go nie zobaczy, nie dowie się, czy ktoś się nim opiekuje, kocha go, czy jest dla kogoś ważny – mogą ją doprowadzić do szaleństwa.

      Opuściła wzrok i drapała sandałami po krawężniku.

      – Wiesz, to był taki słodki chłopaczek. Miał gęstą czuprynkę. Rudą, oczywiście. Nie chciałam go oddawać. Ale co za życie mogłam mu dać, hm? Mamę na zasiłku i bez dachu nad głową. Zresztą i tak nie miałyśmy szans z tymi zakonnicami, które czaiły się za każdym rogiem, żeby nam wydrzeć nasze maluchy. – Spojrzała na mnie, błagając wzrokiem o potwierdzenie. – Prawda?

      – Tak, nie miałyśmy szans. Pamiętasz siostrę Patricię?

      Zmrużyła oczy na to wspomnienie.

      – Suka.

      Miała rację, lecz mimo to ja nadal nie potrafiłam tak mówić o zakonnicach. Co nie przeszkadzało mi podziwiać Lizzy za jej brak hipokryzji.

      Skinęłam głową w stronę niemowlęcia.

      – Urodzenie następnego pomogło?

      Jej wzrok przesuwał się po mojej twarzy, jakby oceniając, ile prawdy jestem w stanie znieść. Westchnęła.

      – Bardzo chciałam mieć następne dziecko. Zaszłam w ciążę niecałe dwa miesiące po ślubie z Simonem. Od tej pory nie mogę przestać ich rodzić. Już mam czworo. – Spuściła głowę. – Ale myślę o sobie jako o matce pięciorga, cały czas czuję, że tego jednego mi brak.

      Próbowała się uśmiechnąć, ale ja rozpoznałam ból na jej twarzy, tę znajomą tęsknotę w głosie. Nie świadczy to o mnie dobrze, lecz poczułam się lepiej. Ktoś jeszcze na świecie dźwigał taki sam ciężar jak ja, odczuwał taki sam smutek, którego nie sposób się pozbyć – niewidoczne trujące ziarno gnijące od środka.

      Ściszyła głos.

      – Jestem świetna, jak chodzi o zachodzenie w ciążę, ale beznadziejna w wyborze mężczyzn.

      Nie mogłam nie zauważyć ironii losu.

      – Ja jestem beznadziejna w zachodzeniu w ciążę, ale mój mąż okazał się w porządku. – Nie chciałam, żeby to zabrzmiało, jakbym się chwaliła, dodałam więc: – To znaczy, ciągle zostawia skarpetki na podłodze i nie opróżnia popielniczek, ale jest dobrym ojcem.

      Niemowlę zaczęło płakać, przerywając nam tę chwilę zwierzeń. Lizzy podała mi chłopca, który głośno protestował pozbawiony wygodnego oparcia na jej biodrze. Był ciężki i trudno mi było go utrzymać. Natychmiast to wyczuł i odepchnął mnie, płacząc za mamą i próbując do niej wrócić.

      Lizzy pochyliła się nad dziewczynką w wózku, która wsuwała sobie paluszki do buzi.

      – Muszę już iść, jest głodna. – Odebrała chłopca ode mnie i zaczęła całować go po policzkach, tak że już po chwili odchylał główkę, zanosząc się śmiechem. Zazdrościłam jej tych naturalnych gestów, tej beztroski. Ja już nie pamiętałam, kiedy ostatni raz śmiałam się razem z Louise. Za mało czasu spędziłam z nią na dmuchaniu baniek mydlanych, robieniu babek czy budowaniu zamków z plasteliny, gdy była mała. Za bardzo koncentrowałam się na tym, żeby umiała pisać i czytać, zanim pójdzie do szkoły. Może tym razem uda mi się lepiej rozłożyć akcenty.

      – Popcham ci wózek do rogu ulicy – zaproponowałam, chcąc jeszcze przez chwilę cieszyć się radosnym towarzystwem Lizzy.

      Objęła mnie wolnym ramieniem.

      – Miło było cię spotkać. Zawsze po południu jestem w parku Edwarda. Mniej więcej do trzeciej, bo potem starsze dzieciaki kończą szkołę. Przyjdź, kiedy zechcesz. Pa, Rita.

      Kiwnęłam głową, oceniając w duchu, czy mogę jej zaufać.

      – Jestem Susie.

      – Jeanie.

      ROZDZIAŁ 10

      Grudzień 1977

      Moja druga córka urodziła się 1 grudnia 1977 roku. Położna roześmiała się, kiedy w pierwszym odruchu zapytałam, czy dziecko