jedno. Mój identyfikator jest zdezaktywowany, więc nie dostanę się do pokoju. Możesz zabrać mój służbowy pistolet z dolnej szuflady i spotkać się ze mną koło Olympen za dwadzieścia minut?
– Pistolet? Po co ci pistolet?
– Muszę się bronić przed złem tego świata.
– Twoja szuflada jest zamknięta na klucz.
– Ale ty sobie załatwiłeś zapasowy.
– Co? Dlaczego tak uważasz?
– Bo widziałem, że poprzesuwałeś tam rzeczy. A raz przechowywałeś grudkę haszyszu zatrzymaną przez tych z antynarkotykowego, sądząc po torebce. Żeby nie znaleźli jej w twojej szufladzie, gdyby zaczęli szukać.
Truls nie odpowiedział.
– I co?
– Za piętnaście – burknął. – Punkt. Nie mam zamiaru sterczeć i marznąć.
Kaja Solness stała z rękami założonymi na piersi i wyglądała przez okno w salonie. Zmarzła. Zawsze było jej zimno. W Kabulu, gdzie temperatura skakała od minus pięciu do ponad trzydziestu, nocne dreszcze pojawiały się u niej zarówno w grudniu, jak i w lipcu – niewiele mogła wtedy zrobić oprócz czekania na poranek i pustynne słońce, które ją rozmrozi. Jej brat też tak odczuwał. Raz spytała, czy jego zdaniem urodzili się zmiennocieplni, niebędący w stanie regulować własnej temperatury ciała, jak gady uzależnieni od zewnętrznego ciepła, żeby całkiem nie zdrętwieć i nie zamarznąć na śmierć. Długo uważała, że tak właśnie jest. Że sama nie ma nad tym kontroli. Że jest bezradnie zdana na otoczenie. Zdana na innych. Zapatrzyła się w ciemność. Powiodła wzrokiem wzdłuż płotu otaczającego ogród.
Czy on gdzieś tam stał?
Niemożliwe do odgadnięcia. Czerń była nieprzenikniona, a ktoś taki jak on i tak zna wszystkie sposoby na ukrywanie się.
Zadrżała, ale się nie bała. Bo wiedziała już, że nie jest zależna od otoczenia. Że nie potrzebuje innych. Że może sama kształtować swój los.
Pomyślała o głosie tamtej drugiej kobiety.
Nie, jest u Alexandry.
Swój los. I innych.
17
Dagny Jensen gwałtownie się zatrzymała. Wracała ze swojego stałego niedzielnego spaceru nad rzeką Aker. Karmiła podczas niego kaczki. Uśmiechała się do rodzin z małymi dziećmi i do właścicieli psów. Wypatrywała pierwszych zawilców. Robiła wszystko, żeby nie myśleć. Bo rozmyślała całą noc, a teraz chciała jedynie zapomnieć.
Ale on jej nie pozwolił. Zapatrzyła się w mężczyznę stojącego przed wejściem do bloku. Przytupywał w miejscu, jakby zmarzł. Jakby czekał długo. Już chciała zawrócić i odejść, gdy nagle uświadomiła sobie, że to przecież nie on. Ten mężczyzna był wyższy niż Finne.
Podeszła bliżej.
Nie miał też długich włosów, tylko sterczącego jasnego jeża. Zbliżyła się jeszcze bardziej.
– Dagny Jensen? – zagadnął.
– Tak.
– Harry Hole. Policja z Oslo.
Słowa zabrzmiały tak, jakby wydobywały się z młynka do kawy.
– O co chodzi?
– Chciała pani wczoraj zgłosić gwałt.
– Zmieniłam zdanie.
– Rozumiem to. Pani się boi.
Dagny mu się przyjrzała. Był nieogolony, miał przekrwione oczy, a w poprzek połowy twarzy biegła blizna w kolorze wątroby, jak linia na znaku zakazu. Lecz choć ta twarz miała w sobie nieco brutalności rysów Sveina Finne, to jednak coś ją zmiękczało, czyniło niemal piękną.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.