Joanna Opiat-Bojarska

Kryształowi. Tom 3. Polowanie


Скачать книгу

i zdecydowanym ruchem wybrała odpowiedni numer.

      – Driver? Widzę cię u mnie. MASZ PIĘĆ SEKUND! – wydarła się i zakończyła połączenie.

      Zwichrzyła grzywkę. Wstała i ponownie usiadła na fotelu, tym razem w pozycji bardzo niewygodnej, ale bardzo dobrze wyglądającej.

      – Co jest? – Driver wpadł do gabinetu.

      Kilka miesięcy służby w jednym pokoju sprawiło, że znała nie tylko jego zwyczaje, ale i wszystkie miny. Przymrużone oczy i mięsień drgający na prawym policzku świadczyły o tym, że oderwała go od czegoś ważnego.

      – Drzwi! – warknęła.

      Westchnął ciężko, cofnął się, by zamknąć drzwi, po czym podszedł do jej biurka. Usiadł.

      – Nie rozsiadaj się! – Pokazała mu gestem, że ma wstać. Nie zareagował, więc zamilkła, wpatrując się w niego z wyrzutem. Odezwała się, dopiero kiedy wykonał polecenie. – Góra ma sraczkę. Media szaleją. Jakiś krymek chyba zbyt dużo grał na konsoli i pomylił podejrzanego z zombie, kurwa mać. Dlaczego takie akcje dzieją się u nas, w Poznaniu?

      – Poznań, miasto doznań. – Twarz Drivera wykrzywił sztuczny uśmiech.

      – Ciekawe, czy będziesz się tak, kurwa, kielczyć, jak media cię obskoczą. Masz nową sprawę. Krymki mieli zrobić przesłuchanie, a zrobili noc, kurwa, trupów.

      – Trupów? To ilu jest zastrzelonych?

      – Jeden, ale wystarczy. Cywil. Wydział kontroli oczywiście się tym zajął, ale podobno wersja fuszy nie zgadza się z wersją świadka. Góra ma sraczkę, bo media robią nam czarny pijar. Że jesteśmy jak ZOMO. Zabijamy niewinnych. To sprawa na wczoraj.

      – Dobra, zajmę się tym.

      – Nie pytam, czy się zajmiesz. Zajmiesz się, bo ja ci…

      – Zajmę się – wtrącił, bezczelnie wchodząc jej w słowo – jak tylko skończę raport.

      – Gówno skończysz. Jedziesz! Teraz! Już cię nie widzę!

      – Mogę? – Hubi wychylił się zza drzwi i spojrzał na siedzącego przy biurku przełożonego.

      – Czego? – Naczelnik wydziału narkotykowego odwrócił głowę od komputera.

      Hubi uznał to za pozytywną odpowiedź. Pewnie wszedł do środka, chociaż wiedział, że ciąg dalszy nie będzie tak pozytywny. Nadrabiał miną. Nie odzywał się. Zmierzał w kierunku biurka z ręką wyciągniętą przed siebie. Musiał wyglądać jak młodziak, któremu matka kazała wyrzucić do śmieci pełną pieluchę.

      – Czy to jest to, o czym myślę? – Przełożony się skrzywił.

      Niemalże równocześnie spojrzeli najpierw na zadrukowaną kartkę, którą Hubi trzymał przed sobą, a później sobie w oczy. Hubi starał się zachować spokój. Nie chciał się zatrzymywać. Nie chciał niczego tłumaczyć. Nie chciał udzielać odpowiedzi, którą znali, zanim padło pytanie.

      Bał się. Najzwyczajniej w świecie trząsł portkami, z niesmakiem zauważając, że z całej palety dostępnych emocji strach był jedyną, którą Hubi mógł jeszcze odczuwać. Lubił nazywać się twardzielem, ale tylko wtedy, gdy sporadycznie zbierał się na odwagę, by spojrzeć prawdzie w oczy. To nie był pancerz ochronny – tylko depresja.

      Kartka trafiła na biurko.

      – Raport o zwolnienie ze służby? Kurwa, Hubi. Spierdalaj i weź to ze sobą.

      – Nie ma mowy. Podjąłem decyzję. Proszę o pokwitowanie na kopii z dzisiejszą datą.

      Gdyby miał dobry humor, uśmiałby się sam z siebie. Owszem, decyzję o odejściu z policji podjął kilka miesięcy temu. Bezzwłocznie poinformował o niej przełożonego.

      – Tylko ja mam pieprzone déjà vu? Kurwa, Hubi! Serio jest na to czas? Przecież wiemy, jak to się skończy.

      – Zamknąłem wszystkie sprawy, tak jak się umawialiśmy. Mówiłeś, że jak posprzątam ten bałagan, to mogę złożyć raport.

      – Znam cię, Hubi, i wiem, że kochasz tę robotę.

      Westchnął ciężko. Oczywiście, że ją kochał. Był jednak jak filmowy Karol, w którego mieszkaniu zjawiają się nagle wszystkie jego kobiety. Sam na siebie ukręcił bat i jeśli chciał żyć, musiał się ewakuować.

      – Jestem stary, wypalony. Od lat cierpię na depresję. Czas, kurwa, pomyśleć o zdrowiu – wyrecytował.

      Sam nie wierzył w to, co mówił. Nie wyobrażał sobie życia bez depresji. Miałby się cieszyć, że świeci słońce? Zachwycać się, że udało mu się wjechać na skrzyżowanie na żółtym świetle? Nie! Nie myślał o zdrowiu. Ani o życiu. Chciał spokoju.

      – Dam ci urlop. Od dziś? Ile chcesz? Miesiąc? Dwa?

      – To jest raport. Nie, kurwa, prośba o urlop.

      – Zabieraj! Nie pokwituję tego.

      – Gówno mnie to obchodzi. Aaa, no i dziś muszę wyjść wcześniej. Pogrzeb mam.

      Sierżant Michał Iwański w dwóch zdaniach opowiedział o strzelaninie w środku lasu. Driver nie prosił jednak o streszczenie. Tylko pełna wersja mogła stanowić dobry punkt zaczepienia w sprawie, którą wcisnęła mu Zocha.

      – Tak właśnie było.

      – Czyli jak?

      – Tak jak mówią koledzy i koleżanka. – Iwański posłał mu cwaniacki uśmiech.

      Driver odpowiedział tym samym. Mieli sprzeczne interesy. W takich sytuacjach przesłuchiwani policjanci zawsze trzymali się jednej wersji, co było o tyle śmieszne, że przecież nigdy nie jest tak, że cztery osoby uczestniczące w zdarzeniu zapamiętują je tak samo. Mają przecież różną perspektywę – a to z racji miejsca, w którym się znajdowali, a to z racji życiowych doświadczeń.

      – Rozumiem. Nie rozmawiałem jeszcze z nikim z waszej ekipy. Będę wdzięczny za pełne informacje. Chyba że ma pan coś do ukrycia?

      – Co też pan?! – oburzył się policjant. – Od początku?

      – Będę zobowiązany.

      Iwański był niższy od Drivera o głowę i miał brzuch wielkości sporej piłki lekarskiej. Nie nosił obrączki, a jego przydługie i niezadbane włosy mogły świadczyć o tym, że albo jest starym kawalerem, albo kobieta, z którą mieszka, dawno przestała go zauważać.

      – To chwilę zajmie – mruknął niezadowolony i rozejrzał się.

      Stali na korytarzu Komisariatu Policji Poznań Nowe Miasto. Rzeczywiście nie było to dobre miejsce na prowadzenie tego typu rozmowy, ale Driver najpierw chciał podpytać uczestników zdarzenia z zaskoczenia, a dopiero później zaprosić ich na oficjalne przesłuchanie.

      – Może gdzieś usiądziemy? – zapytał.

      Policjant zajrzał do najbliższego pokoju. Był pusty, więc weszli do środka. Nawet nie usiedli.

      – Wracaliśmy z czynności na Głuszynie, gdy dyżurny powiedział, że jest potrzebna pomoc w pościgu. Dotarliśmy na miejsce. Auto Endriu i Honoraty stało na poboczu. Seat toledo był wbity w drzewo. Wbiegliśmy do lasu.

      – Gdzie dokładnie?

      – Obok auta była dróżka. Uznałem, że kierowca auta pobiegł właśnie tamtędy. Nie miał dużego wyboru. Po drugiej stronie też był las, ale ogrodzony drutem kolczastym. Nie ładowałby się tam po kolizji.

      – Wbiegliście.