Karolina Kuszyk

Poniemieckie


Скачать книгу

to memento, przestroga, jak dla Magdaleny Grzebałkowskiej, autorki książki reportażu o roku czterdziestym piątym, która jako dziecko martwiła się, że skoro coś jest poniemieckie, to kiedyś może stać się popolskie?

      Szukając odpowiedzi na te pytania, zaczęłam przyglądać się historii własnej polsko-niemiecko-ukraińskiej rodziny, której obie części – kresowa i wielkopolska – osiadły na poniemieckim. Zaczęłam rozmawiać z ludźmi, którzy mieszkają w poniemieckich domach i korzystają z poniemieckich przedmiotów. Pytałam kolekcjonerów i poszukiwaczy o poniemieckie dzieła sztuki i wciąż czekające na odkopanie niemieckie skarby. Czytałam materiały archiwalne, przede wszystkim pamiętniki osadnicze, pokłosie konkursów organizowanych przez Instytut Zachodni w Poznaniu w latach 1957, 1966 i 1970, które do dziś znajdują się w poznańskim archiwum, oraz prace polskich i niemieckich badaczy i badaczek kultury materialnej. Rozmawiałam z historykami i historyczkami, regionalistami i regionalistkami, aktywistami i aktywistkami, pracownikami i pracownicami muzeów, pisarzami i pisarkami. Do historii przedmiotów dołączyłam próbę prześledzenia dziejów domu poniemieckiego – i tego, jak bardzo musiał się napracować, by zostać domem polskim – a także opowieść o powojennych losach niemieckich cmentarzy.

      Przyglądałam się pierwszemu i drugiemu życiu poniemieckiego – temu, jaki był emocjonalny stosunek nowych właścicieli do przejętego mienia, jak go używano i jakimi znaczeniami obrastało na przestrzeni lat. Byłam ciekawa, w sąsiedztwie jakich przedmiotów ustawiano te poniemieckie, w jakich okolicznościach je gromadzono albo się ich pozbywano. Wreszcie – na czym polegała zmiana nastawienia do poniemieckich przedmiotów, która w moim odczuciu dokonuje się od lat dziewięćdziesiątych, gdy z gratów i śmieci stają się one na powrót rzeczami zasługującymi na uwagę i szacunek.

      Niniejsza książka nie rości sobie pretensji do bycia pracą badawczą. Jest osobistym przewodnikiem po losach poniemieckiego w jego codziennej, domowej odmianie, obserwacją uczestniczącą i zapisem z podróży po Polsce, nie tylko zachodniej i północnej – bo poniemieckie, jak się okazało, można znaleźć nawet w Kieleckiem. Pisząc o tym, jak biografie ludzi splatały się z biografiami rzeczy, chciałam choć w części dopowiedzieć to, co – jak mi się wydawało – domagało się dopowiedzenia.

1

      …wracaliśmy do domu, ale już nie do domu niemieckiego, ale do domu polskiego.

      Ze wspomnień osadnika Stanisława Bani, sołtysa Będlina (obecnie Bydlina)

      Był gość, jakich mało, korytarza mu się chciało,

      Ale przegrał na tym, panie, bo zabrano mu mieszkanie.

      Z piosenki warszawskiego kabaretu z lat czterdziestych

      Rozklekotana ciężarówka, a dookoła obcy świat.

      Na głowie zmięta rogatywka, a w głowie i w kieszeni wiatr.

      Na zachód wiodły wszystkie drogi, z dalekich ziem, z dalekich stron,

      Kto by pomyślał, Boże drogi, że tutaj będzie jego dom.

      Z piosenki Szli na Zachód osadnicy, słowa Jacek Kasprowy

      Majątki Państwowych Nieruchomości Ziemskich w powiecie Złotoria mają duże zapotrzebowanie na wszystkie rodzaje pracowników rolnych. Mieszkanie zapewnione poniemieckie.

      Ogłoszenie w dwutygodniku „Osadnik na Ziemiach Odzyskanych”, 1947

      Mieszkam z rodziną w poniemieckim domu, czy to już na całe życie będzie ciągle tylko strach i strach?

      Z listu mieszkanki Opolszczyzny do senator Doroty Simonides, 1995

      Parę lat temu podczas kilkudniowej wizyty w Warszawie korzystałam z mieszkania przyjaciół, którzy wyjechali na urlop. Mieszkanie jest duże, nowoczesne, z wygodami. I bez przerwy coś robi. Na przykład samo zapala dyskretne boczne światło, gdy zapada zmrok. Albo zasłania okna. Gdy pierwszego dnia usłyszałam od strony podwórka niepokojący szelest i zamarłam ze strachu, przekonana, że włamuje się psychopata, okazało się, że to zapuszczają się żaluzje w salonie. Mieszkanie w regularnych interwałach nawadniało też roślinność na tarasie za pomocą zmyślnego systemu rurek, kategorycznie pozbawiając mnie nawet sposobności podlania kwiatków w skromnym geście wdzięczności za gościnę. Brakowało tam tylko historii, które same się zmyślały, i samorozgryzających się orzechów jak w piosence śpiewanej przez Hannę Banaszak.

      Gdy już jako tako uporałam się z ciągłą aktywnością nowoczesnego domu, który bez przerwy coś bez mojej wiedzy, a czasem nawet zgody ułatwiał i optymalizował, zaczęłam myśleć o tym, co robi dom poniemiecki. Tak już mam, że wszystko mi się z poniemieckim kojarzy, prawdopodobnie dlatego, że – jak uznała kiedyś znajoma parająca się astrologią – jest wprawdzie dwanaście domów astrologicznych, ale dla mnie planety zrobiły wyjątek i obdarzyły mnie jeszcze trzynastym, poniemieckim. Myślałam też o tym, jak bardzo dom poniemiecki musiał się napracować, żeby zostać domem polskim. Bo czym jest dom poniemiecki? Niemieckim, który udaje polski? A może domem schizofrenicznym, „murem podzielonym” jak w piosence Kultu, domem, którego mieszkańcy bez przerwy obserwują to jedną, to drugą stronę? A może jest jeszcze gorzej i obie strony nie chcą nic o sobie wiedzieć, jak w tych skrzywdzonych domkach jednorodzinnych, z jedną połową pomalowaną na niebiesko, a drugą na czerwono, bo lokatorzy nie wpadli na to, żeby ze sobą porozmawiać? Czy dom poniemiecki, dom z podwójnym rodowodem, jest politycznie podejrzany, tak jak zdaniem niektórych osoby z podwójnym obywatelstwem?

      Życie na poniemieckim najczęściej jest kojarzone ze słowiańskim rozmemłaniem, które umościło się z wszelkimi blaskami i cieniami prowizorki w germańskim Ordnungu. „Słowiański, sielski żywioł wlazł tu w poniemieckie domy”, pisał o lubuskiej wsi Ziemowit Szczerek przy okazji wizyty na festiwalu w Kostrzynie nad Odrą [Küstrin][2] latem 2017 roku. Słowiański żywioł, dopowiadam, który rozwalił się na pokojach, stronił od koniecznych remontów i drapiąc się po brzuchu, rzucał co jakiś czas: „No to cyk”. Ale skojarzenia z domem poniemieckim nie kończą się przecież na opozycjach dbania o porządek i niedbalstwa, protestanckiego minimalizmu i katolickiej wystawności, teutońskiej zapobiegliwości i słowiańskiego odkładania na później.

      Cóż to takiego – dom poniemiecki? To przede wszystkim dom zbudowany najpóźniej w 1945 roku. Czyli stary. Pewnie dlatego wychowanym na „Ziemiach Odzyskanych” zdarza się mianem poniemieckich określać stare budynki również w innych częściach Polski. Wrocławski pisarz Piotr Adamczyk przyznał mi się, że kiedy podczas pobytu w Łodzi powiedział o pewnej tamtejszej kamienicy, że jest poniemiecka, jego łódzcy rozmówcy byli cokolwiek zdezorientowani. Niektórzy widzą poniemiecką architekturę nawet za granicą. Pisarka, dziennikarka i tłumaczka Katarzyna Weintraub zapamiętała, jak w latach osiemdziesiątych pewna spotkana w Kolonii Polka zachwycała się secesyjną zabudową miasta, namawiając przyjezdnych znajomych, aby koniecznie obejrzeli piękne poniemieckie kamienice.

      Dom poniemiecki może być wiejską zagrodą, miejską willą, kamienicą, może być i modernistycznym kubusem, chociaż te ostatnie laik zakwalifikuje raczej jako budowle z lat sześćdziesiątych – ze względu na płaskie dachy. Poniemieckie kojarzy się bowiem ze spadzistym dachem, czasem z datą budowy ułożoną z dachówek w innym niż całość odcieniu, czerwoną cegłą i ciemną klatką schodową z kolorowymi szybkami oraz łazienką z bateriami z napisami kalt i warm. Są poniemieckie kamienice, które melancholijnie niszczeją, razem z ozdobnymi piecami kaflowymi przypominającymi piętrowe torty, rzeźbionymi poręczami na klatkach schodowych i sklepieniami z wyblakłym niebkiem. Są coraz słabiej opierające się czasowi poniemieckie pałace, które każą myśleć o porosłej chwastami siedzibie Marquezowskiego generała w jego ostatniej jesieni, z dywanami rozszarpanymi przez krowie racice i ścianami inkrustowanymi grzybami we wszystkich kolorach tęczy. Są domy poniemieckie, którym się nie wiodło, bo mieszkali w nich ludzie, którzy traktowali