Niall Ferguson

Rynek i ratusz


Скачать книгу

węzłów[5].

      Ale po co jedna sieć miałaby atakować jakąś inną, zamiast żyć z nią w przyjaźni, tworząc z nią połączenia? Odpowiedź brzmi: większość ataków na sieci społecznościowe nie jest wcale inicjowana przez inne sieci, ale jest zlecana, a przynajmniej umożliwiana przez struktury hierarchiczne. Dobry przykład to ingerencja Rosjan w amerykańskie wybory z 2016 roku. Według wywiadu USA (o czym była już wcześniej mowa) nastąpiła ona za wiedzą i zgodą samego prezydenta Putina, jednego z najbardziej niepodzielnie rządzących autokratów w całym współczesnym świecie. W dodatku kampania ta nie została wymierzona wyłącznie w komitet wyborczy Partii Demokratycznej, ale przeniknęła też do całego kompleksu medialnego funkcjonującego w Stanach Zjednoczonych. Jest to doskonała ilustracja fundamentalnej różnicy między sieciami a hierarchiami. Z powodu swojej stosunkowo zdecentralizowanej struktury, jak również ze względu na odwoływanie się do skupisk i słabych więzi, a wreszcie z uwagi na zdolność do adaptacji i ewoluowania, sieci przejawiają tendencję do większej kreatywności niż hierarchie. W ujęciu historycznym, jak wkrótce to zobaczymy, innowacje przychodziły raczej ze strony sieci, a rzadziej od struktur hierarchicznych. Problem polega na tym, że sieci nie da się tak łatwo zaprząc do realizacji wspólnego celu, „co wymaga koncentracji środków w przestrzeni i czasie za pośrednictwem dużych organizacji, takich jak armie, aparaty biurokratyczne, wielkie fabryki czy pionowo ustrukturyzowane korporacje”[6]. Owszem, sieci celują w spontanicznej kreatywności, ale nie ma ona charakteru strategicznego. Drugiej wojny światowej nie dałoby się wygrać za ich pomocą, choć oczywiście rozmaite świetnie rozwinięte sieci (np. skupiające fizyków atomowych czy kryptografów) odegrały w zwycięstwie aliantów bardzo ważną rolę. Problem zresztą nie tylko w tym, bo dodatkowo sieci są w równym stopniu skłonne rozprzestrzeniać i dobre, i złe idee. Jeśli chodzi o „zaraźliwość” społeczną, czyli powodowanie swoistych „lawin” idei, mogą przekazywać z dużą prędkością rozmaite życiowe mądrości, ale też rozsiewać fale paniki – tak samo łatwo udaje im się zaszczepić swoim użytkownikom nieszkodliwą manię fotografowania kociaków, co spowodować wybuch szaleństwa palenia czarownic na stosach.

      Faktem jest, że współczesne sieci zaprojektowane są lepiej niż system połączeń energetycznych w USA w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, który był tak niestabilny, że pojedyncza awaria na jakiejś peryferyjnej linii przesyłowej w zachodnim Oregonie mogła doprowadzić do wyłączenia setek kolejnych linii i przekaźników. Wiemy już jednak, że nawet najbardziej prężna sieć może stać się dysfunkcjonalna, w miarę jak będzie rosła i ewoluowała. Dobrym przykładem są tu tłumy i opóźnienia na głównych lotniskach amerykańskich, będące rezultatem rywalizowania linii lotniczych o dostęp do tych wielkich portów, co jednak skutkuje ich systematycznym zapychaniem się[7]. Pomijając już nawet możliwy atak na Internet, nie ma żadnych wątpliwości, że zmasowane uderzenie w amerykańską infrastrukturę energetyczną i transportową miałoby katastrofalne skutki dla jej spoistości. Jak zauważyła Amy Zegart, Stany Zjednoczone są zarazem najpotężniejszym i najbardziej bezbronnym aktorem w teatrze cyberwojny. Przestrzega ona: „Cyberzagrożenia jutra mogą obejmować obezwładnianie samochodów, którymi jeździmy, i samolotów, którymi latamy; mogą prowadzić do odcięcia dostaw prądu i wody dla miast na terenie całego kraju przez okresy kilku dni, tygodni, a nawet i dłuższe; mogą unieszkodliwiać naszą infrastrukturę militarną, a nawet zwracać naszą własną broń przeciwko nam samym”[8]. Mimo to Stany Zjednoczone „wydają się nie przyjmować do wiadomości podstawowych faktów na temat nowych cybertechnologii ani też naszej podatności na nie, nie mówiąc już o podejmowaniu niezbędnych środków w celu rozpoznania przyszłych ataków, zapobiegania im i obrony przed nimi”[9]. W maju 2017 roku epidemia spowodowana przez złośliwe „oprogramowanie szantażujące” WannaCry, które zakaziło setki tysięcy komputerów w stu pięćdziesięciu krajach przez zakodowanie ich twardych dysków tak, że można je było na powrót odkodować, jedynie płacąc określony „okup” w bitcoinach, wykazała bezbronność wobec takich bezprawnych ataków nie tylko państw europejskich, ale również – jak na ironię – Rosji.

      Rzeczywistość wygląda tak, że faktycznie jest nam niezwykle trudno pojąć wszystkie implikacje olbrzymiego wzrostu sieci, jaki odbywa się obecnie. Na każdy artykuł wychwalający ich pozytywne skutki dla wzmacniania młodej i odzyskującej siły demokracji – jak w wypadku rewolucji w świecie arabskim z lat 2010–2012 – przypada inny, przestrzegający przed ich negatywnym wpływem przejawiającym się dopuszczaniem do głosu rozmaitych niebezpiecznych sił, na przykład politycznego islamu. Na każdą książkę prorokującą „osobliwość” polegającą na tym, że oto z Internetu wyłoni się jakiś „globalny mózg” czy też „planetarny superorganizm”[10], przypada inna, przewidująca nasz upadek i wyginięcie jako gatunku[11]. Anne-Marie Slaughter spodziewa się, że „Stany Zjednoczone i inne mocarstwa będą stopniowo dochodziły do złotego środka w dziedzinie kontroli nad sieciami: ani nazbyt skoncentrowanej, ani też nazbyt rozproszonej”, a zarazem wyczekuje pojawienia się „prostszego, szybszego i bardziej elastycznego systemu, który będzie działał tyleż na poziomie państw, co samych obywateli”[12]. Z kolei jeszcze przed wydarzeniami z pamiętnego 11 września 2001 roku Graham Allison szczerze wierzył, że Stany Zjednoczone zachowają swoją naturalną przewagę w świecie globalnych sieci[13]. Ale już Joshua Ramo zdradza o wiele mniejszy optymizm. „Prosta i niegdyś do wszystkich przemawiająca koncepcja, że połączenie oznacza wyzwolenie, jest z gruntu fałszywa – pisze. – Dziś połączyć się oznacza wniknąć w obszar potężnego i dynamicznego napięcia”. Powszechna wśród tradycyjnych przywódców nieumiejętność odnalezienia się w epoce sieciowej jest „powodem, dla którego [ich] legitymizacja (…) słabnie, przyczyną, dla której nasza wielka strategia jest niespójna, powodem, dla którego nasz wiek jest rzeczywiście rewolucyjny”. Jego zdaniem „fundamentalnym zagrożeniem dla amerykańskich interesów nie są ani Chiny, ani nawet Al-Kaida czy Iran. Jest nim ewolucja samej sieci”[14].

      Pod jednym wszakże względem wydaje się panować pełen konsensus. Niewielu futurologów spodziewa się, by ustalone hierarchie – w tym zwłaszcza tradycyjne elity polityczne, ale również istniejące od dawna korporacje – miały w przyszłości radzić sobie jakoś szczególnie dobrze[15]. Wyjątkiem jest Francis Fukuyama, który argumentuje, że hierarchia zawsze musi ostatecznie uzyskać przewagę w tym sensie, że same sieci nie są w stanie zapewnić stabilnych instytucjonalnych ram dla rozwoju gospodarczego czy porządku politycznego. Jego zdaniem „struktura hierarchiczna (…) jest być może j e d y n y m sposobem, w jaki może się w ogóle zorganizować społeczeństwo charakteryzujące się niskim poziomem zaufania”[16]. Na przeciwnym biegunie sytuuje się z kolei obrazoburczy brytyjski działacz polityczny Dominic Cummings, który stawia hipotezę, że państwo przyszłości będzie musiało funkcjonować bardziej jak ludzki układ odpornościowy czy kolonia mrówek niż tradycyjnie pojmowane państwo – innymi słowy, bardziej jak sieć, dysponująca właściwościami samokształtowania się i zdolnością do samoorganizacji, bez odwoływania się do żadnych planów czy jakiegoś ośrodka centralnej koordynacji, a zamiast tego polegająca na probabilistycznym eksperymentowaniu, promowaniu sukcesu i odrzucaniu porażek, a wreszcie nabywaniu odporności, częściowo przez redundancję[17]. Możliwe jednak, że takie stanowisko nie docenia zarówno odporności starych hierarchii, jak i podatności na zagrożenia nowych sieci – nie wspominając już o ich potencjale powołania do życia zupełnie nowych struktur siłowych, których możliwości wydają się nawet większe od tych dobrze nam znanych z historii dwudziestowiecznych państw totalitarnych.

      9

      Siedem założeń

      Dla historyka zatem założenia dotyczące teorii sieci, we wszystkich jej formach, mają głębokie implikacje. Podjąłem próbę zebrania ich razem poniżej w siedmiu odrębnych punktach:

      1. N i k t n i e j e s t s a m o t n ą w y s p ą. Ludzi postrzeganych