Joe Haldeman

Wieczna wojna


Скачать книгу

spróbują utrzymać was przy życiu przez następny miesiąc. Słuchajcie ich… i bierzcie z nich przykład. Oni przetrwali tu znacznie dłużej niż wy. Kapitanie?

      Kapitan wyprężył się, a major opuścił salę.

      – Baa-czność!

      Ostatnia sylaba, niczym eksplozja, poderwała nas na nogi.

      – Powiem to tylko raz, więc lepiej słuchajcie – warknął. – To pole bitwy, a na polu bitwy jest tylko jedna kara za nieposłuszeństwo czy niesubordynację. – Wyrwał pistolet z kabury i trzymał go za lufę jak pałkę. – To automatyczny pistolet kaliber 0.45 z 1911 roku, broń prymitywna, ale skuteczna. Sierżant i ja mamy rozkaz użyć broni w razie potrzeby. Nie zmuszajcie nas do tego, ponieważ zrobimy to. Zrobimy. – Schował pistolet do kabury. Zatrzask głośno szczęknął w głuchej ciszy. – Razem z sierżantem Cortezem zabiliśmy więcej ludzi, niż siedzi teraz w tej sali. Obaj walczyliśmy w Wietnamie po stronie Amerykanów i obaj ponad dziesięć lat temu wstąpiliśmy do Międzynarodowych Sił ONZ. Dla przywileju dowodzenia tą kompanią czasowo zrezygnowałem ze stopnia majora, a sierżant Cortez ze stopnia kapitana, ponieważ obaj jesteśmy żołnierzami frontowymi, a to jest pierwsze pole bitwy od 1987 roku. Pamiętajcie o tym, co wam powiedziałem. Sierżant Cortez poinstruuje was szczegółowo o waszych obowiązkach. Proszę prowadzić dalej, sierżancie.

      Zrobił w tył zwrot i wymaszerował z sali. Podczas całej tej oracji wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet na jotę.

      Sierżant poruszał się jak ciężka machina z mnóstwem łożysk kulkowych. Kiedy drzwi zamknęły się z sykiem, powoli obrócił się do nas i zdumiewająco łagodnym głosem powiedział:

      – Spocznij, siadać. – Usiadł na stoliku. Mebel zatrzeszczał, ale wytrzymał. – Kapitan może budzić strach i ja też, ale obaj chcemy dobrze. Będziecie ze mną w stałym kontakcie, więc lepiej przyzwyczajcie się do wyglądu mojej głowy. Kapitana pewnie już nie zobaczycie, chyba że na manewrach. – Dotknął swojej czaszki. – A skoro mowa o głowie, nadal mam ją na karku, mimo wysiłków Chińczyków. Wszyscy starzy weterani, którzy zaciągnęli się na służbę ONZ, musieli spełnić te same kryteria co wy. Tak więc podejrzewam, że wszyscy jesteście mądrzy i twardzi, lecz pamiętajcie, że kapitan i ja jesteśmy mądrzy, twardzi, a w dodatku doświadczeni. – Przekartkował plan zajęć, nie czytając go. – Tak jak powiedział kapitan, podczas manewrów przewiduje się tylko jeden rodzaj kary. Najsurowszy. Ale zazwyczaj nie będziemy musieli zabijać was za nieposłuszeństwo; Charon oszczędzi nam kłopotu. Po powrocie do bazy… to całkiem inna historia. Nie obchodzi nas, co robicie na kwaterach. Możecie cały dzień uganiać się za dupami i pieprzyć się całą noc… Jednak kiedy wkładacie skafandry i wychodzicie na zewnątrz, macie być zdyscyplinowani w stopniu, jaki zawstydziłby centuriona. W pewnych sytuacjach jedna głupia pomyłka może zabić nas wszystkich. Pierwszą rzeczą, jaka was czeka, jest dopasowanie skafandrów bojowych. Zbrojmistrz czeka na kwaterach; zajmie się każdym po kolei. Idziemy.

      Rozdział 4

      Wiem, że na Ziemi uczono was, co potrafi kombinezon bojowy.

      Zbrojmistrz był niski, łysawy, w uniformie bez insygniów. Sierżant Cortez kazał nam mówić do niego „sir”, ponieważ był porucznikiem.

      – Jednak chcę zwrócić uwagę na kilka spraw, może dodać pewne rzeczy, o których zapomnieli lub nie wiedzieli wasi instruktorzy na Ziemi. Sierżant był tak uprzejmy, że zgodził się być moją pomocą dydaktyczną. Sierżancie?

      Cortez zdjął skafander i wkroczył na niewielkie podium, gdzie stał kombinezon bojowy, rozpięty jak muszla w kształcie człowieka. Wszedł w nią tyłem i wsunął ramiona w sztywne rękawy. Usłyszeliśmy kliknięcie i ubiór zamknął się z cichym westchnieniem. Miał jasnozieloną barwę, a na hełmie napis drukowanymi literami CORTEZ.

      – Kamuflaż, sierżancie.

      Zieleń przeszła w biel, a ta w brudną szarość.

      – To barwy maskujące odpowiednie na Charonie i na większości planet przejść – powiedział Cortez jak z głębokiej studni. – Ale można także uzyskać kilka innych kombinacji.

      Szarość upstrzyły jaśniejsze, zielone i brązowe plamy.

      – Dżungla.

      Kolor zmienił się w jaskrawą żółć.

      – Pustynia.

      Ciemny brąz, ciemniejszy, do atramentowoczarnego.

      – Noc lub kosmos.

      – Bardzo dobrze, sierżancie. O ile wiem, to jedyna cecha tego skafandra, jaką udoskonalono po pańskim szkoleniu. Sterowanie znajduje się wokół lewego nadgarstka i jest naprawdę trudne do opanowania. Kiedy jednak znajdzie się właściwą kombinację, łatwo ją uzyskać. Na Ziemi nie mieliście zbyt wielu godzin ćwiczeń w skafandrach. Nie chcieliśmy, żebyście przyzwyczajali się do nich w przyjaznym otoczeniu. Kombinezon bojowy jest najbardziej śmiercionośną bronią osobistą, jaką kiedykolwiek wyprodukowano, a pozbawiony uzbrojenia łatwo może zabić nieostrożnego użytkownika. Obróć się, sierżancie. Sprawa najważniejsza – rzekł porucznik, stukając w duże prostokątne wybrzuszenie między łopatkami. – Radiatory układu chłodzenia. Jak wiecie, skafander próbuje utrzymać optymalną temperaturę ciała niezależnie od pogody na zewnątrz. Jego materiał jest tak zbliżony do idealnego izolatora, jak pozwalały na to wymagania wytrzymałościowe. Dlatego te żeberka są gorące, szczególnie w porównaniu z temperaturą na zewnątrz… oddają ciepło ciała. Wystarczy, że oprzecie się o bryłę zamarzniętego gazu, a jest ich tu mnóstwo. Gaz wyparuje szybciej, niż zdoła uciec z chłodnicy, a uciekając, rozepchnie otaczający go „lód” i skruszy go… tak że w jednej setnej sekundy zmieni się w granat ręczny wybuchający wam za plecami. Nawet nie zdążycie niczego poczuć. W minionych dwóch miesiącach w podobny sposób zginęło jedenastu ludzi. A oni po prostu budowali kilka chat. Zakładam, że wiecie, jak łatwo układ wspomagający może zabić was lub waszych towarzyszy. Czy ktoś chce uścisnąć rękę sierżantowi? – Przerwał, podszedł do Corteza i uścisnął mu urękawiczoną dłoń. – On ma duże doświadczenie. Dopóki go nie nabędziecie, bądźcie bardzo ostrożni. Zechcecie się podrapać, a skręcicie sobie kark. Pamiętajcie o semilogarytmicznej reakcji skafandra: nacisk z siłą dwóch funtów daje siłę pięciu funtów, trzy dają dziesięć, cztery to dwadzieścia trzy, a pięć da czterdzieści siedem. Większość z was będzie potrafiła ścisnąć coś z siłą znacznie przekraczającą sto funtów. Przy tym wzmocnieniu teoretycznie możecie złamać na pół stalową belkę. W rzeczywistości zniszczylibyście materiał rękawic i szybko zginęlibyście… przynajmniej tu, na Charonie. Dekompresja ścigałaby się z zamrożeniem. Umarlibyście bez względu na wynik tego wyścigu. Wspomaganie nóg również jest niebezpieczne, chociaż wzmocnienie nie jest tu aż tak duże. Dopóki nie nabierzecie wprawy, nie próbujcie biegać ani skakać. Możecie się potknąć, co oznacza niemal pewną śmierć. Grawitacja Charona to trzy czwarte ciążenia ziemskiego, więc nie jest tu tak źle. Jednak na naprawdę małej planecie, takiej jak Księżyc, możecie podskoczyć i nie opaść na powierzchnię przez dwadzieścia minut, tylko szybować aż za horyzont. I z prędkością osiemdziesięciu metrów na sekundę uderzyć w jakąś górę. Na małej asteroidzie łatwo osiągnąć prędkość ucieczki i polecieć na wycieczkę w przestrzeń międzygwiezdną. To dość powolny sposób podróżowania. Od jutra rana zaczniemy uczyć was, jak pozostać przy życiu w tej straszliwej maszynie. Przez resztę popołudnia będę wzywał was pojedynczo do przymiarki. To wszystko, sierżancie.

      Cortez podszedł do drzwi i pokręcił korbą, wpuszczając powietrze do śluzy. Zapalił się rząd lamp na podczerwień zapobiegających zamarzaniu powietrza. Kiedy ciśnienie się wyrównało, zakręcił zawór, otworzył drzwi i zamknął je za sobą. Pompa mruczała przez minutę, opróżniając komorę. Wtedy wyszedł z niej i zamknął drugie drzwi.

      Śluza była bardzo