Władysław Syrokomla

Marcin Studzieński


Скачать книгу

albo mieszczanie,

      Pachołek miejski!!! żartuj zdrów bracie!!»

      Tak stroją śmieszki z nocnego stróża.

      A w gospodarskiej pustej komnacie

      Została gości garstka nieduża:

      Został wójt miasta i dwaj ławnicy

      Z siwemi brody, z siwemi głowy,

      Czterech przyjaciół pana Kotwicy

      I magdeburski pisarz sądowy.

      Sama starszyzna – same sensaty8

      Znaczno po wąsach, co jeżą srogo,

      A w oddalonym końcu komnaty

      Pozostał rycerz ze swą niebogą.

      Czegoś tam w tańcu nie dogadali

      Nie dokończyli jakiejś chychotki,

      Więc od starszyzny siedli w oddali

      I wiodą z sobą rozhowor9 słodki,

      Rozhowor słodki, pusty, dziecinny

      Bez ładu, składu, jakby w pochmielu;

      Gdyby go z boku słyszał kto inny,

      Mógłby powiedzieć, że poszaleli.

      Spytaj się u nich, gadali o czem,

      To żadne z dwojga samo nie powie.

      «Ot! my gwarzymy, ot my chychoczem,

      Bo nam tak dobrze na téj rozmowie».

      Dobrze wam społem!… strzeżcie się młodzi:

      Starsi inaczej widzą te rzeczy!

      Pan wójt coś groźnie oczami wodzi,

      Pan ławnik szepce i ręką przeczy,

      Pan pisarz miejski nie kończy kwarty,

      A pan Kotwica czoło zachmurza;

      To zły prognostyk, nie żadne żarty:

      Ej będzie burza!

      VII

      «Panie szlachcicu! panie Marcinie! —

      Zawołał burmistrz, najpierwszy w radzie —

      Czy znasz przysłowie: że zła nie minie

      Kto między szparę w drzwi rękę kładzie?

      Czy znasz przysłowie sowy i kruka?

      Proszę na bacznym chować je względzie,

      Niech sobie równy równego szuka;

      Czem czart nie orał, tem siać nie będzie,

      A to się znaczy, że my choć prości,

      Choć naszych przodków szereg niedługi,

      Mieszczanie Jego Królewskiej Mości

      Tacyśmy dobrzy jak i kto drugi,

      A może lepsi… co to na świecie

      Nie ma szlachcianek, wojewodzianek,

      Że córki miejskie uwodzić chcecie?

      Dość tych chychotek i pogadanek!

      Ja wiem szlachcicu, co tobie w głowie,

      Że się odurzy biedna niewiasta,

      Wara10 tych myśli! – ja ci to mówię,

      Wójt wileńskiego sławnego miasta».

      VIII

      Marcin Studzieński powstał zdumiony,

      Krew mu do twarzy warem nabiegła,

      Wtém pisarz miejski wpadł z drugiéj strony,

      Groźny jak Jowisz, krasny jak cegła;

      Szeroko o tém gadano w mieście,

      Że k'pięknéj Marii11 miał afekt rzewny,

      Prawda czy kłamstwo – kto to wie wreszcie?

      Ale pan pisarz był bardzo gniewny.

      Poprawia pasa, czuprynę muska,

      A pogładziwszy ręką po głowie,

      Stylem statutu, po polsku z ruska

      Tak się odzowie:

      «Wszak król jegomość, Jagiełło stary

      Dał nam statuta i pargaminy12,

      Kto by niedobre knował zamiary,

      Ma być ukaran wedle swej winy;

      A waść kto taki! hej panie bracie,

      Co na nas wszystkich poglądasz z góry?

      Na miejskim gruncie, przy magistracie

      Do córki miejskiej stroisz konkury.

      Przecz się szlachice tutaj panoszą

      Pustą kieszenią i tarczą biedną?

      Możesz tańcować, kiedy cię proszą,

      Ale nie z jedną!…

      Ale nie z jedną… bo to zniewaga.

      Patrz, jak mu piękne smakują lica!..

      To przyzwoitej kary wymaga!

      Precz stąd szlachcica!

      Precz stąd szlachcica! – wszyscyśmy równi:

      Nam nie potrzeba szlachty widoku!»

      Pan Marcin k'miecza porwał się główni,

      Pan pisarz szukał czegoś u boku;

      Przyszłaby walka słowo po słowie,

      Lecz pan Kotwica huknął jak z beczki:

      «Co to się znaczy? Mości panowie!

      Wara w mym domie kłótnie i sprzeczki!

      Ja was prosiłem panie Studzieński

      Podzielać z nami chleb i zabawy,

      Bom siła liczył na wasz duch męski,

      Bo byłem pewien, żeś rycerz prawy.

      A waść się znęcasz nad moim progiem,

      Czyhasz na cnotę mojego dziecka:

      Jakeś tu przyszedł, idź z panem Bogiem!

      Nam niepotrzebna łaska szlachecka.

      Idź i nie wracaj – albo bądź gotów,

      Że cię niegrzecznie za drzwi wywiodę.

      Ty panno córko!… dość tych zalotów,

      Bo cię zasadzę na chleb, na wodę».

      IX

      Tak mówił stary groźnie i żwawo,

      Aż mu źrzenice iskrami gorą;

      Marcin Studzieński z godną postawą

      Poszedł ku niemu i rzekł z pokorą:

      «Sławetny rajco! nie w złym zamiarze

      Próg waszych komnat przestępowałem;

      Moje sumienie wyznać mi każe,

      Że waszą córkę kocham z zapałem;

      Chciałem odłożyć moje wyznanie,

      Aż przyjaźniejsza chwila posłuży,

      Lecz mnie zmuszacie… niech się więc stanie!…

      Żyć bez twej córki nie mogę dłużéj:

      Rad, że rozmowa ku temu zmierza,

      A jéj sprzyjania pewien po trosze,

      Raczcie