Edyta Świętek

Pokłosie przekleństwa


Скачать книгу

Chcesz mu jeszcze dokładać?

      – Ja? Skądże znowu!

      – Więc nie zadawaj mu głupich pytań. Dobrze wiesz, że on nie zrozumiałby takiego sposobu na rozrywkę. Ale przecież nie ma w tym nic złego! Chcesz przyprawić go o zawał serca?

      – No, zawał w tym przypadku byłby niemalże murowany – przyznała. – W sumie mogłabym pod pewnymi warunkami odpuścić sobie drążenie tematu.

      – Jakie są te warunki?

      Ogarnął go strach, że nie zdoła zaspokoić oczekiwań siostry. Ta jednak okazała się nad wyraz wspaniałomyślna. Przynajmniej w jego odczuciu.

      – Dobrze, powiedzmy, że puszczę w niepamięć to, co zobaczyłam w Savoyu. Ale w zamian oczekuję od ciebie, że będziesz omijał firmę szerokim łukiem. Twoja noga nigdy tam nie postanie! Nawet gdyby Malczewski wyjebał cię na zbity pysk, masz nie przyjmować żadnych ofert taty! To, że ja tam nie pracuję, jest sytuacją przejściową – powiedziała dobitnie. – Za kilka dni wszystko wróci do normy. Co ty na to?

      Chłopak odetchnął z ulgą. To nie było trudne zadanie i nie kosztowało go ani grama wysiłku.

      – Możesz być spokojna. Dłutex w ogóle mnie nie interesuje – odparł bez zawahania.

      I co z tego, że ojciec zarabiał fortunę? Jasiek dobrze wiedział, że nigdy w życiu nie mógłby pójść w jego ślady. Nie byłby w stanie ugrzęznąć wśród młotków, śrubokrętów i innych narzędzi. Nawet gdyby stracił pracę w butiku, nie zwróciłby się do Tymka po pomoc.

      Może wtedy poprzestałby wyłącznie na występach w przebraniu Rity?

      Za oknami panowały ciemności. W salonie Dereniów włączone były tylko dwa kinkiety, które zaledwie rozpraszały mrok. Znacznie więcej światła dawał ogień trzaskający w kominku. Z głośników starej diory, której Roman nie spieniężył przed operacją Karoliny, dobiegała mocno wyciszona muzyka. Dziewczynka spała spokojnie w swoim pokoju. Elektroniczna niania przekazywała jedynie delikatny, równomierny szmer oddechu – tak bywało każdej nocy, która minęła od operacji. Rodzice wciąż jeszcze nie przywykli do błogiego uczucia ulgi. Z przyzwyczajenia nasłuchiwali, czy nie zaczyna się atak epileptyczny.

      Rano do Romana zadzwonił Piotr. Wydarzenie to było doniosłe i o tyle zaskakujące, że tym razem nie chodziło o sprawy związane z kwestą. Jesienią ubiegłego roku Kost zebrał wśród swoich znajomych oraz współpracowników datki, które przekazał na leczenie siostry. Gdy Dereń próbował mu za to podziękować, syn uciął rozmowę stwierdzeniem, że zrobił to wyłącznie dla małej. Żal mu było chorego dziecka. Z ojcem natomiast nie ma ochoty utrzymywać kontaktu.

      Tym razem pogawędka miała zupełnie inny charakter. Mniej było w niej napięcia, więcej serdeczności. Piotrek wypytywał głównie o zdrowie Karolinki. Na ostatek rzucił coś o szacunku, jaki żywi do Romana za jego heroiczną walkę.

      Tego wieczoru Dereniowie w końcu pozwolili sobie na mały luz. Nie było ku temu szczególnej okazji: żadnych imienin, urodzin, rocznicy upamiętniającej ważne wydarzenie. Siedzieli w ogołoconym salonie, sącząc tanie wino musujące i udając, że mają w kieliszkach najdroższego szampana. Poranna rozmowa z synem mocno podbudowała mężczyznę. W głębi duszy Romek żywił nadzieję, że zdoła ocieplić relacje z Piotrem. Na razie jednak chciał uczcić coś innego.

      – Za zdrowie Karolci! – wzniósł toast.

      – O tak, za Karolinkę! Moja dzielna dziewczynka! Przetrwała najgorsze – odparła Janina.

      Stuknęli się kieliszkami, skosztowali alkoholu. Kobieta parsknęła śmiechem, odstawiając naczynie na stolik.

      – Ech… Kiedyś bym tego nie tknęła. A teraz rozpiera mnie szczęście, że mam co celebrować zwykłym sikaczem.

      – No, no! Ty się nie śmiej! – Romek zrobił minę człowieka wielce oburzonego, lecz w jego oczach migotały radosne ogniki. – Zobaczysz, że jeszcze wrócą czasy, gdy będziemy pili dom pérignona. Przetrwaliśmy najtrudniejszy okres. Forsę na spłatę długów jakoś zorganizuję. Będzie dobrze, Janeczko! – zakończył z wielkim optymizmem.

      Podziwiała go szczerze. Skąd brał siłę na to, by myśleć o przyszłości i snuć wizję dobrobytu? Wszak był już po sześćdziesiątce! Ona od dawna żyła tylko tu i teraz. Miała zaplecze finansowe w postaci wypracowanej wcześniejszej emerytury. Również mąż otrzymywał podobne świadczenie – na szczęście w znacznie wyższej kwocie. Na życie im nie zabraknie, lecz spłata długów na pewno będzie bolesna i długotrwała – choćby sprzedali dom, a na to wciąż nie było perspektyw.

      – Wierzę ci, Romku. – W tej kwestii miała do niego pełne zaufanie. Razem jechali na tym samym wózku. Nawet gdyby teraz, po szczęśliwie wykonanej operacji, mąż zażądał rozwodu, to i tak solidarnie odpowiadaliby za tarapaty finansowe. I choć poczuła smutek na myśl o tym, że znowu mieliby się rozstać, tym razem nie zamierzała mu tego utrudniać. Wszak w dniu, gdy uzgadniali jego warunki powrotu na Miedzyń, była mowa o tym, że to rozwiązanie tymczasowe – dla dobra dziecka. Każde z nich miało prawo do szczęśliwego życia. Bądź co bądź bardzo mocno przywiązała się do Romka w minionych kilku latach, a szczególnie przez ostatnie półtora roku. – Dziękuję, że byłeś przy mnie w najciemniejszych chwilach. Nie zostawiłeś nas, gdy wszystko wskazywało na to, że trzeba porzucić wszelką nadzieję.

      Mężczyzna ujął jej dłoń. Złożył na niej pocałunek.

      – Nie mógłbym postąpić inaczej – odparł. – Zawsze dzieci były dla mnie na pierwszym miejscu.

      – Jesteś wspaniałym ojcem.

      – Oj tam. Po prostu robię, co do mnie należy. I wiesz co, Janeczko? Cieszę się, że tak mężnie to znosiłaś. Nie upadałaś na duchu. Walczyłaś o każdy uśmiech Karoliny. Niemalże nie odstępowałaś jej na krok. Nie okazywałaś słabości. Podziwiam cię za to. – Pochylił głowę i jeszcze raz ucałował jej rękę.

      – Przeceniasz mnie. Bez ciebie nie dałabym sobie rady – odparła.

      Zapadła cisza. Wciąż siedzieli zwróceni do siebie, trzymając się za ręce. On delikatnym, pieszczotliwym gestem pogładził jej przywiędłą skórę. Ona wstrzymała oddech. Przepełniał ją lęk przed tym, co Roman zaraz może powiedzieć. Przed stwierdzeniem, że jego misja dobiegła końca i czas na rozstanie.

      – Jesteś wspaniałą kobietą. To ironia losu, że człowiek pewne sprawy ogarnia umysłem dopiero w podbramkowej sytuacji. Że tak późno czasami do nas dociera to, co jest w życiu najważniejsze. Ja… – Urwał dla złapania oddechu. Ważył myśli, które zamierzał wypowiedzieć. Bał się, że może nimi wszystko przekreślić. Zniszczyć sojusz, który zapanował pomiędzy nimi z chwilą, gdy zrozumieli, jak wielkiemu muszą sprostać wyzwaniu. – Janeczko… Chciałbym, abyśmy dali sobie nową szansę. Abyśmy spróbowali być prawdziwym małżeństwem. Na dobre i na złe, do samego kresu naszych dni. Właściwie teraz to już chyba tylko na dobre, bo najtrudniejsze momenty zdołaliśmy razem przetrwać.

      Po raz pierwszy w spojrzeniu tego twardego człowieka dostrzegła ciepły blask. Wyciągnęła dłoń i przesunęła nią po jego całkowicie posiwiałych włosach. Potem dotknęła twarzy Romana. Opuszkami powiodła po zmarszczkach mimicznych, głębokiej bruździe biegnącej obok ust. Czas odcisnął piętno na przystojnej męskiej twarzy. A ona właśnie pojęła, że kocha każdy siwy włos na jego skroni i każdą zmarszczkę. Kocha usta, które z taką determinacją wyrażają pragnienia. Oczy, których jedno spojrzenie potrafi zdziałać więcej niż setki słów.

      – Tak. Myślę, że powinniśmy spróbować. A właściwie nie tyle spróbować, co dobrze wykorzystać życie, które wciąż jeszcze mamy przed sobą – stwierdziła.

      Nie potrzebowali nic więcej mówić. Ich ciała,