Erin Hunter

Odwet Wysokiej Gwiazdy


Скачать книгу

się winny. Nie powinien marzyć o bieganiu po wrzosowiskach jak Pochmurny Pęd i Osikowy Zachód. Pewnego dnia jego klan będzie na nim polegał. Może być dumny, że podąża śladami ojca. Wysunąwszy pazury, zaczął skrobać ziemię, rozrzucając ją na wszystkie strony.

      – Powoli. – Ojciec trzepnął go po grzbiecie ogonem. – Nie kopie się po to, by tworzyć stosy ziemi.

      Wyżek przysiadł i potrząsnął głową, by strącić pył. Czyli dało się jednak kopać inaczej?

      Piaszczysty Kolec wbił łapę w miękką glebę i nabrał jej grudkę. Odepchnął ją zdecydowanym ruchem, po czym nabrał kolejną. Wkrótce pogłębiał już dziurę, łapa za łapą, a u jego boku rosła schludna kupka ziemi. Kociak odczuł dumę z ojca, silnego i pewnego siebie, jak gdyby nie istniała dziura, której nie byłby w stanie wykopać; jak gdyby nie było gleby, której nie mógłby formować swoimi łapami.

      – Pozwól mi spróbować. – Wyżek wyciągnął łapę i nabrał sypkiej ziemi.

      Piaszczysty Kolec się cofnął. Malec czuł na sobie jego spojrzenie, gorętsze niż przygrzewające słońce. Kopał coraz bardziej zawzięcie, powiększając luźny kopczyk obok pogłębiającej się dziury.

      – Kopię tunele! – pisnął.

      – Uważaj! – Wraz z ostrzeżeniem ojca na uszy Wyżka spadła lawina sypkiej ziemi. Kichnął, wyprostował się i otrzepał futerko, patrząc zagniewany na pył grzebiący jego wysiłek.

      Ojciec powstrzymał łapą zawał.

      – To, co usypujesz, jest równie ważne jak to, co pogłębiasz. Przyklepuj z całej siły wszystko, co wydobędziesz, inaczej będziesz musiał powtórzyć każde machnięcie łapką.

      Wyżek zmarszczył wąsy. To było trudniejsze, niż sądził. Skupił się, wskoczył do otworu i wznowił pracę. Tym razem przyklepywał starannie glebę, dzięki czemu pozostawała na miejscu, aż w końcu mógł włożyć w dziurę obie łapki i zaczął nimi przebierać, powtarzając poprzednie czynności, jak nauczył go ojciec.

      – Bardzo dobrze, Wyżku. – Duma w głosie Piaszczystego Kolca była wyraźnie słyszalna.

      Malec stłumił mruczenie i kopał dalej. Dziura była już tak głęboka, że musiał przysiadać na tylnych łapkach, by sięgnąć w głąb.

      – Zwolnij.

      – Wszystko w po… – Nim zdążył dokończyć, nogi wyślizgnęły się spod niego i runął w otwór pyszczkiem. Ból przeszył jego łapki, które wygięły się pod dziwnym kątem, a pazury się wyciągnęły. Ziemia osypała się na niego, dusząc i spychając jeszcze głębiej.

      Pomocy! Zostanę pogrzebany żywcem! – pomyślał jeszcze.

      W jego ogonie zatopiły się zęby i poczuł szarpnięcie.

      – Wszystko dobrze? – spytał ojciec, wypuszczając malca i przypatrując mu się uważnie.

      – Nie! – Bródka Wyżka drżała, a pazurki paliły żywym ogniem. – Nie mogę tego robić! Nie cierpię kopania dołów i nie chcę być podkopkiem! – W jego gardle narastał szloch, a ziemia piekła go w oczy. – Blada Ptaszyno! – Ciężko dysząc, odwrócił się i popędził ku żłobkowi.

      Rozdział 2

      Piaszczysty Kolec popędził za synem.

      – Świetnie sobie radziłeś!

      – Wcale nie! – W Wyżku wzbierał gniew. Oczy łzawiły mu z wysiłku. – Wpadłem do środka i zraniłem się w pazurki!

      Zatrzymał się przed wejściem do żłobka i wyciągnął demonstracyjnie łapkę.

      – Tylko je nadwyrężyłeś, nic ci nie będzie.

      Kociak zamrugał.

      – Nie możesz tego wiedzieć! – Jak przez mgłę dostrzegł czarno-białą sierść matki.

      – Wyżku! – Kotka wypełzła na trawę. – Co się stało?

      Malec otarł się o jej miękką sierść.

      – Wpadłem do dołu i ziemia dostała mi się do oczu! – Zacisnął powieki, gdy Blada Ptaszyna zaczęła delikatnie je lizać.

      – Już lepiej?

      Czekała, aż ostrożnie otworzy oczy. Pieczenie ustąpiło. Potrząsnął głową, strącając ziemię z uszu.

      – Zraniłem sobie też łapki!

      Pochyliła się i je obwąchała.

      – Nic im nie jest – miauknęła. – Wejdźmy.

      – Wyżku! – Piaszczysty Kolec zrobił krok do przodu. – Nie poddawaj się jeszcze.

      – Daj mu spokój – mruknęła Blada Ptaszyna. – Jest przerażony.

      Kociak spojrzał za siebie. Bursztynowe oczy ojca zaokrągliły się ze zmartwienia.

      – Spróbuję później – miauknął kocurek z wahaniem.

      – Zobaczymy. – Matka popchnęła go głową ku wnętrzu żłobka.

      – Musi się nauczyć… – zaczął rudy kocur.

      Wyżek nie usłyszał reszty zdania. Sierść Bladej Ptaszyny szumiała mu w uszach, gdy kotka prowadziła go ku ich legowisku. Zwinął się w kłębek na wełnianym posłaniu.

      – Gdzie jest Orlicowe Skrzydło? – spytał, nie dostrzegłszy matki Kaszelka. – I Mglista Mysz? – Gniazdo brązowej karmicielki było puste; po Żytce, Łańce i Rogatku też nie pozostało ani śladu.

      – Orlicowe Skrzydło jest przy stercie zdobyczy – powiedziała matka, moszcząc się obok niego. – Mglista Mysz poszła na łowy.

      – Łowy? – powtórzył z niedowierzaniem.

      Karmicielki przecież nie polowały, opiekowały się tylko kociakami.

      Blada Ptaszyna westchnęła.

      – Przez ostatnie kilka księżyców tęskniła za przebywaniem na wrzosowiskach, a jej kocięta już jej nie potrzebują.

      U wejścia do żłobka coś zaszeleściło; Orlicowe Skrzydło wcisnęła się do środka. Przyniosła woń świeżego królika.

      – Kto tęskni za wrzosowiskami? – Usadowiła się w swoim legowisku.

      – Mglista Mysz.

      Druga kotka oblizała pyszczek.

      – Sama zbyt długo już nie czułam wiatru w sierści – miauknęła rzewnie.

      Wyżek odwrócił się do matki, która przed jego narodzinami była podkopkiem.

      – A ty? Tęsknisz za przebywaniem pod ziemią? – spytał.

      – Oczywiście.

      Kociak nie był przekonany. Któż chciałby spędzać cały dzień w ciemnościach?

      Orlicowe Skrzydło położyła ogon na łapach.

      – Jeszcze trochę potrwa, zanim znów będziesz kopać, Blada Ptaszyno. – Miauknięcie karmicielki zabrzmiało złowróżbnie.

      – Dlaczego? – spytał Wyżek, z zaciekawieniem przyglądając się matce.

      – Gdy się kociłam, przebiegało to w trudach. Straciłam Ziębkę. – Kotka się wzdrygnęła. – Trochę mi zajmie, nim dojdę do siebie.

      Malec odszukał jej wzrok; nigdy nie był w stanie ocenić, czy jego matka była smutna, czy po prostu zmęczona.

      – Dlaczego Ziębka zmarła? Czy źle ją urodziłaś?

      – Sza!