Jessie Burton

Wyznanie


Скачать книгу

był jeden z najbardziej szalonych wieczorów mojego życia – stwierdziła Connie.

      – Nie wiedziałam, że Matt jest poetą – rzuciła Elise.

      Connie zaśmiała się głośno.

      – Taaak. Matt i jego pieprzona poezja.

      Elise wzdrygnęła się, zdumiona tonem, jakim zostały wypowiedziane te słowa, a Connie zauważyła, że chyba przesadziła.

      – No co, nie słyszałaś jego wierszy. On je czasem czyta przy obiedzie, rozumiesz? Musisz odłożyć pieprzony widelec i słuchać. A gdybym ja coś takiego robiła? Tylko sobie wyobraź…

      – Shara zachowywała się dziwnie – zauważyła Elise. – Jakby Matt ją irytował.

      – Ona ostatnio rzadko wychodzi z domu.

      – Tak? Dlaczego?

      Connie wyglądała przez okno taksówki.

      – W zeszłym roku poroniła. – wytłumaczyła. – W szóstym miesiącu.

      – O mój Boże…

      – Nie było z nią za dobrze, a Matt sobie z tym nie poradził.

      – To znaczy?

      Connie westchnęła.

      – Nie znam całej historii. Wiem tylko, że go nie było, kiedy go potrzebowała.

      – A dlaczego on miałby sobie z czymś takim radzić lepiej niż ona?

      Connie zastanawiała się nad tym przez chwilę.

      – Może i racja. Ale z tego, co wiem, on nawet nie próbował zrozumieć, jak to się na niej odbiło. Shara… zamknęła się w sobie, a on nie naciskał. Chyba teraz chce go za to ukarać.

      – A niech mnie. Trzeba przyznać, że niewiele daje po sobie poznać.

      – Najwyraźniej Barbara nie jest jedyną dobrą aktorką w tym gronie. – Connie objęła Elise, a Elise wtuliła się w jej ramię.

      – Żadne z nich nie jest temu winne – mruknęła Elise.

      – Oczywiście, że nie. I fakt, to musiało być straszne. Ale bardziej chodzi o to, jak ludzie sobie radzą już po wszystkim. Ona jest w moim wieku, El. Ma trzydzieści osiem lat, a on całe życie przed sobą. Jeśli dobrze czytam między wierszami, ciąża w jej przypadku była niemalże cudem.

      Elise zamknęła oczy. Jak to jest, że na każdej wspólnej kolacji toczą się te drugie rozmowy, przeznaczone dla uszu wtajemniczonych? Matt, Shara i niewidzialne dziecko, którego duch unosił się nad ich małżeństwem. Czy w ciele Shary została choć odrobina bólu, czy też istniał on wyłącznie w jej głowie? Jak gość, pojawiający się tam od czasu do czasu, żeby zamykać się z nią w pokojach, do których nikt inny nie miał dostępu.

      11.

      Następnego dnia, już przy ich bungalowie, Elise moczyła nogi w basenie i rozmyślała o matce. Miała siedem lat, kiedy Patricia Morceau oparła się o kuchenną szafkę i wyznała córce, że w jej głowie urósł śmieszny guzek. Niedługo potem chirurdzy usunęli go wraz ze zdolnością mowy i mimo że Patricia zdołała ją częściowo odzyskać, nigdy już nie była sobą, bo straciła kontrolę nad swoim językiem. Od tego czasu ani córka, ani jej mąż nie wiedzieli, co z niego za chwilę spłynie: jad czy najczystsza słodycz.

      Kilka tygodni po operacji rodzina Elise zorganizowała przyjęcie, by uczcić ostatni pokaz przedstawienia, do którego Patricia projektowała kostiumy. Zmiana, jaka w niej zaszła, z początku nie była oczywista – do chwili, gdy spojrzała na córkę. Jej oczy były… inne. Dotąd tak ciemnoszare, że prawie niebieskie, stały się zupełnie blade, jakby ktoś wyprał je z kolorów. Źrenice miała maleńkie i nierówne. Matka odchodziła.

      Elise poruszała nogami w czystej, błękitnej wodzie, wspominając, jak na przyjęciu Patricia co rusz wbijała w nią wzrok, jak gdyby próbowała odcisnąć na córce piętno, którego ta nie chciała zaakceptować. Elise nie wiedziała, jak zareagować, w jaki sposób zwrócić się do kobiety, której czaszkę, tuż za tymi obcymi oczami, wypełniał mrok wyschniętej skalnej niecki. Potrzebowała czasu, żeby móc coś powiedzieć, cokolwiek, co pomogłoby matce, lecz Patricia dawała jej jasno do zrozumienia, że nic się nie da zrobić. Wycięcie guza spowodowało zatrzaśnięcie bram do matczynego świata. Nie było o czym rozmawiać, próby zagajenia choćby i błahej pogawędki mijały się z celem. W końcu to Elise zabrakło słów i jedyne, co mogła zrobić, to zachować niechciane współczucie dla siebie.

      Za każdym razem, kiedy Connie pytała Elise o zmarłą matkę – a robiła to dość często – Elise czuła, że tylko jej mogłaby wyjawić prawdę, której nie zdradziła dotąd nikomu innemu. Powiedziała, że dwa lata później guz powrócił, ale tym razem zbyt duży i niszczycielski, żeby matkę dało się uratować. „Tak mi przykro – pocieszała ją Connie. – Musisz za nią bardzo tęsknić”.

      Wówczas Elise skłamała, że można się przyzwyczaić. Powiedziała, że wszystko jest w porządku, bo przecież takie rzeczy się zdarzają. Ku jej zaskoczeniu Connie przyjęła te wyjaśnienia bez mrugnięcia powieką, pozwalając ich bylejakości zapuścić mocne korzenie.

      Ja chyba też potrafię nieźle kłamać, pomyślała Elise, rozchlapując nogami wodę.

      – Mamie na pewno by się tu spodobało – dodała już na głos. Gdy tylko to powiedziała, poczuła, że zadrżał jej głos. Co się z nią działo w tym miejscu?

      Connie, która skryła swoją bladą angielską skórę w cieniu parasola i pisała coś w notesie, podniosła wzrok.

      – Słucham?

      – Myślałam o Sharze.

      – Biedna kobieta… – westchnęła Connie.

      – Bardzo chciała tego dziecka?

      – Och, z pewnością. Jeśli się nie mylę, jej siostra ma już czwórkę.

      – A ty? Myślisz czasem o dzieciach? – zaciekawiła się Elise.

      – O własnych? – Connie odłożyła długopis. – Ostatnio raczej niewiele. Kiedyś myślałam, ale teraz nie byłoby mi żal, gdybym przestała miesiączkować, bo już nigdy więcej nie musiałabym o nich myśleć. Skąd nagle te wszystkie pytania? – Connie zmarszczyła brwi.

      – Przecież ci mówiłam – burknęła Elise. – Przez Sharę.

      – W porządku – powiedziała Connie pojednawczym głosem. – Skoro to dla ciebie takie istotne, powtórzę: nie, El, nie chcę. Nie mam na to czasu. To by oznaczało mnóstwo ciężkiej pracy, a ja nie jestem aż tak zainteresowana dziećmi. I chyba nigdy nie byłam. Podobają mi się ich stópki i maleńkie uszka, uważam, że są piękne, tyle że dzieci w końcu dorastają, a ich jedyny cel to zostawić cię samą. Taki jest naturalny porządek rzeczy. Jeśli mam być zupełnie szczera, uważam, że to straszne. Że ktoś mógłby zrobić mi to, co ja zrobiłam swoim rodzicom.

      – Czyli jesteś po prostu mięczakiem, który się boi, że ktoś mu złamie serce.

      – Ha. Sama nie wiem. – Connie urwała, jakby naprawdę dało jej to do myślenia. – Ale jest coś jeszcze. Coś, co nie tak łatwo wytłumaczyć.

      – To znaczy?

      – Cóż, z tego, co udało mi się zaobserwować, ludzie, którzy mają dzieci, szczególnie małe, żyją głównie w teraźniejszości. To coś jakby wieczne czuwanie. Musisz być nieustannie skupiona na tu i teraz, na najbliższej sprawie.

      – To chyba prawda.

      – Choć przecież muszą także myśleć o przyszłości. Natomiast z pisaniem jest odwrotnie. Mam wrażenie, jakbym przebywała w różnych wymiarach czasowych