ostatniego zdania.
– Co ci jest?
– Przyjedź po mnie, proszę cię – powiedziała już innym tonem. – Źle się czuję, boję się być sama. Kilka dni… Ze mną koniec będzie…
– A czego się boisz?
– Że umrę w tym mieszkaniu i znajdą mnie dopiero, jak zaśmierdnę. Nie chcę zaśmierdnąć i rozłożyć się na dywanie. Ten dywan to dziadek jeszcze kupił, jak był na wycieczce w Kowarach, więc sama rozumiesz.
– Kilka dni… Masz przecież opiekunkę…
– Słuchaj. – Nagle babka ściszyła głos. – Jej nie można ufać! Ta dziewucha to tylko patrzy, jak mnie okraść.
– Myślę, że jednak…
– Kochana moja wnusiu, czy ja cię przez te wszystkie lata o coś prosiłam? – spytała.
– No… – Miranda zastanowiła się i w końcu musiała babce przyznać rację. Przecież nie rozmawiały ze sobą prawie przez dekadę.
– A widzisz. Teraz naprawdę potrzebuję pomocy, a mam tylko ciebie – powiedziała błagalnym tonem. – Ja tu umrę, boję się – zaszlochała.
– Ech… – westchnęła wnuczka. – Boisz się? – powtórzyła, zawieszając się tylko na tej części wypowiedzi. Wiedziała, że będzie żałować swojej decyzji, ale ostatecznie zgodziła się przywieźć do siebie babkę. – Dobrze, siedem dni, żebyś wydobrzała, a potem cię odwiozę, może tak być?
– Doskonale – odparła. – Powinnam dojść do siebie przez ten czas.
– Tylko pamiętaj, ja mam pracę – ostrzegła.
– Masz wreszcie normalną pracę? – Staruszka ucieszyła się.
– Nie, ciągle tę nienormalną. Siedzę, wymyślam historie i piszę.
– Czyli cały czas kłamiesz za pieniądze – podsumowała babka w swoim stylu. – A słuchaj… – znów zmieniła ton. – To jak już się zgodziłaś i mogę przyjechać, sąsiad mnie do ciebie podwiezie, nie będziesz musiała się fatygować, co? Byłoby szybciej. Jestem spakowana, więc to nie będzie problem.
Aha! Wszystko jednak babka przemyślała i zaplanowała! Telefon był tylko taką pseudokurtuazyjną próbą wproszenia się do niej na kilka dni.
– Babciu… – zaczęła, jednak staruszka weszła jej w słowo, że bardzo dziękuje i że jutro koło południa będzie, bo już się dogadała z sąsiadem. Nawet pieniędzy od niej nie chciał na paliwo, taki szarmancki. Potem jeszcze dopowiedziała, jak to wszyscy wokół bardzo ją lubią i są dla niej mili. Miranda chciała jej poradzić, że w takim razie nie ma co się ruszać z domu, ale babka zakończyła już swój wywód i się rozłączyła. – No to pięknie… – szepnęła. Kot otarł się o jej nogi i mruknął. – Niestety, Leosiu, nadchodzi armagedon i musimy się na niego psychicznie przygotować.
Miranda spojrzała na zegarek. Zdąży jeszcze pojechać na zakupy. Musiała zaopatrzyć lodówkę i posprzątać mieszkanie przed jutrzejszym najazdem Hunów, bo jeżeli babcia nie zmieniła się przez ostatnie dziesięć lat, to jej krucha postać wciąż była tylko przykrywką dla całego stada dzikich koczowników.
* * *
Nazajutrz Miranda w tym samym wyciągniętym dresie, w którym spędziła poprzedni dzień, sprzątała dom. Myła okno w pokoju, w którym miał mieszkać jej nieplanowany gość. Wycierała kurze, przygotowywała pościel. Doskonale wiedziała, że babka była lepsza niż oddział pracowników
sanepidu, a biała rękawiczka perfekcyjnej pani domu to przy niej mały pikuś. Sprawdzi każdy kąt, czy nie ma w nim drobinek kurzu.
– Leoś! – krzyknęła na kota, który wskoczył na czystą pościel. – Zakłaczysz!
Kocur przeciągnął się leniwie i jeszcze wygodniej się rozłożył. Nie spodziewał się przecież żadnego gościa.
– Jestem wykończona… – Miranda przysiadła obok Leosia i pogłaskała go po futerku. – Spociłam się jak mysz. – Wytarła pot z czoła. Jej policzki były rozgrzane. Związała mocniej włosy, bo mokre kosmyki opadały jej na twarz. I wtedy rozbrzmiał dzwonek domofonu. Kobieta podeszła do monitora, by sprawdzić, kto przyszedł. Od razu miała ochotę schować się za szafą i udawać, że nikogo nie ma w domu. Jednak przyzwoitość zwyciężyła. Nacisnęła przycisk z kluczykiem. Zamek zazgrzytał. Dopiero wtedy podeszła do drzwi, bo babka przekroczyła już próg posesji. Furtka trzasnęła. Staruszka wchodziła po schodach, wspierając się jedną ręką o drewnianą laskę.
Miranda czuła, że najbliższe dni zmienią się w koszmar. Przerabiała to wiele lat temu, ale nigdy na tak długo. Zawsze dwa dni z babką kończyły się wielką awanturą, obrazą i fochami staruszki, a u niej pojawiały się wizje morderczych scen, a także tytuł jednego z jej ulubionych filmów Starsza pani musi zniknąć.
– Cześć, babciu – powiedziała, siląc się na uprzejmy ton.
– Tutaj walizkę zostawiam! – krzyknął kierowca i po chwili wsiadł do auta.
Dziwne, pomyślała Miranda, nawet nie pomógł starszej pani wnieść bagażu do środka, tylko odjechał. Może bał się, że babka zdecyduje się od razu na powrót? Zachichotała w myślach. Kilka godzin z Hunem w małym aucie było pewnie ponad siły tego faceta. Na jego miejscu wiałabym, gdzie pieprz rośnie, dodała.
– No, nareszcie jestem! Ty nawet nie wiesz, jak ten mój sąsiad jeździ! Jak wariat! Mówię ci, wokół same wariaty! Idź po tę walizkę, bo zaraz ukradną.
– Tu nikt nie kradnie, to spokojna dzielnica.
– Znam takie spokojne dzielnice – odparła babka, rozglądając się. – Domy jak u Żydów – dodała, a Mirandzie aż ciarki przeszły po plecach. – Dawniej to tak Żydzi mieszkali w moim miasteczku.
„Tak”, czyli jak?, zastanowiła się Miranda, ale babcia kontynuowała swój wywód. Od razu więc dowiedziała się, że w bliżej nieokreślonej przeszłości Żydzi mieszkali w parterowych domach krytych czerwoną dachówką. Aż bała się zapytać, jak w takim razie mieszkali porządni polscy katolicy. Nie skomentowała jednak wypowiedzi seniorki.
– Tu będziesz spała. – Wnuczka pokazała pokój gościnny i starannie zaścielone łóżko. Babka rozejrzała się po wnętrzu i stwierdziła, że może być. Przeszkadzały jej tylko regały z książkami, bo od tego tylko kurz i choroby, ale potem machnęła ręką i powiedziała, że się przemęczy.
– A tu są moje zastrzyki. – Podała Mirandzie plastikową torebkę. – Będziesz mi je dawać wieczorami.
– Ja? – zdziwiła się i ostrożnie wzięła pakunek, jakby zawierał dynamit i nie można nim było wstrząsnąć, by nie spowodować spektakularnej rozpierduchy. – Przypominam ci, że nie jestem fachowcem w tej dziedzinie.
– Tego nie da się zapomnieć – mruknęła babka. – Na niczym się nie znasz. A co to za filozofia wbić igłę w dupę i wycisnąć zawartość strzykawki? Każdy głupi to umie.
– Aha – westchnęła. – Każdy głupi oprócz mnie… Pójdę później do sąsiadki, jest pielęgniarką, to poproszę ją, żeby dawała ci te zastrzyki.
– No i rychtig.
Miranda nie dopytywała już, na co są te lekarstwa, ale gdy babka po chwili zaczęła kaszleć, wycofała się z pokoju i dała jej czas na rozpakowanie. Przeszła do kuchni, by postawić na kuchence zupę, którą gotowała od rana. Nie miała pojęcia, co lubiła jej babka, więc ugotowała zupę pietruszkową. Nie wymagało to zbyt dużo wysiłku, a było smaczne i pożywne. Nie wyobrażała sobie też, że nagle na jej stole znajdzie się mięso, więc czekało