Henryk Sienkiewicz

Quo vadis


Скачать книгу

ale również mówiłem sobie: co mi to szkodzi! Świat stoi na oszustwie, a życie jest złudzeniem. Dusza jest także złudzeniem. Trzeba mieć jednak tyle rozumu, by umieć rozróżnić złudzenia rozkoszne od przykrych. W moim hypocaustum[47] każę palić cedrowym drzewem posypywanym ambrą[48], bo wolę w życiu zapachy od zaduchów. Co do Kiprydy, której mnie także poleciłeś, doznałem jej opieki o tyle, że mam strzykanie w prawej nodze. Ale zresztą to dobra bogini! Przypuszczam, że i ty także poniesiesz teraz prędzej czy później białe gołębie na jej ołtarz.

      — Tak jest — rzekł Winicjusz. — Nie dosięgnęły mnie strzały Partów, ale trafił mnie grot Amora[49]... najniespodzianiej, o kilka stadiów od bramy miasta.

      — Na białe kolana Charytek[50]! Opowiesz mi to wolnym czasem — rzekł Petroniusz.

      — Właśnie przyszedłem zasięgnąć twej rady — odpowiedział Markus.

      Lecz w tej chwili weszli epilatorowie[51], którzy zajęli się Petroniuszem, Markus zaś zrzuciwszy tunikę wstąpił do wanny z letnią wodą, albowiem Petroniusz zaprosił go do kąpieli.

      — Ach, nie pytam nawet, czy masz wzajemność — odrzekł Petroniusz spoglądając na młode, jakby wykute z marmuru ciało Winicjusza. — Gdyby Lizypp był cię widział[52], zdobiłbyś teraz bramę wiodącą do Palatynu, jako posąg Herkulesa[53] w młodzieńczym wieku.

      Młody człowiek uśmiechnął się z zadowoleniem i począł zanurzać się w wannie, wychlustywując przy tym obficie ciepłą wodę na mozaikę przedstawiającą Herę w chwili, gdy prosi Sen o uśpienie Zeusa. Petroniusz patrzył na niego zadowolonym okiem artysty.

      Lecz gdy skończył i oddał się z kolei epilatorom, wszedł lector[54] z puszką brązową na brzuchu i zwojami papieru w puszce.

      — Czy chcesz posłuchać? — spytał Petroniusz.

      — Jeśli to twój utwór, chętnie! — odpowiedział Winicjusz — ale jeśli nie, wolę rozmawiać. Poeci łapią dziś ludzi na wszystkich rogach ulic.

      — A jakże. Nie przejdziesz koło żadnej bazyliki, koło termów[55], koło biblioteki lub księgarni, żebyś nie ujrzał poety gestykulującego jak małpa. Agryppa, gdy tu przyjechał ze Wschodu, wziął ich za opętanych. Ale to teraz takie czasy. Cezar pisuje wiersze, więc wszyscy idą w jego ślady. Nie wolno tylko pisywać wierszy lepszych od cezara i z tego powodu boję się trochę o Lukana... Ale ja pisuję prozą, którą jednak nie częstuję ani samego siebie, ani innych. To, co lector miał czytać, to są codicilli[56] tego biednego Fabrycjusza Wejenta.

      — Dlaczego „biednego”?

      — Bo mu powiedziano, żeby zabawił się w Odysa[57] i nie wracał do domowych pieleszy aż do nowego rozporządzenia. Ta odyseja o tyle mu będzie lżejsza niż Odyseuszowi, że żona jego nie jest Penelopą. Nie potrzebuję ci zresztą mówić, że postąpiono głupio. Ale tu nikt inaczej rzeczy nie bierze, jak po wierzchu. To dość licha i nudna książka, którą zaczęto namiętnie czytać dopiero wówczas, gdy autor został wygnany. Teraz słychać na wszystkie strony: „Scandala! Scandala!”[58] , i być może, że niektóre rzeczy Wejento wymyślał, ale ja, który znam miasto, znam naszych patres[59] i nasze kobiety, upewniam cię, iż to wszystko bledsze niż rzeczywistość. Swoją drogą każdy szuka tam obecnie — siebie z obawą, a znajomych z przyjemnością. W księgarni Awirunusa stu skrybów przepisuje książkę za dyktandem — i powodzenie jej zapewnione.

      — Twoich sprawek tam nie ma?

      — Są, ale autor chybił, albowiem jestem zarazem i gorszy, i mniej płaski, niż mnie przedstawił. Widzisz, my tu dawno zatraciliśmy poczucie tego, co jest godziwe lub niegodziwe, i mnie samemu wydaje się, że tak naprawdę to tej różnicy nie ma, chociaż Seneka, Muzoniusz i Trazea udają, że ją widzą. Mnie to wszystko jedno! Na Herkulesa, mówię, jak myślę! Ale zachowałem tę wyższość, że wiem, co jest szpetne, a co piękne, a tego na przykład nasz miedzianobrody poeta, furman, śpiewak, tancerz i histrio[60] — nie rozumie.

      — Żal mi jednak Fabrycjusza! To dobry towarzysz.

      — Zgubiła go miłość własna. Każdy go podejrzewał, nikt dobrze nie wiedział, ale on sam nie mógł wytrzymać i na wszystkie strony rozgadywał pod sekretem. Czy ty słyszałeś historię Rufinusa?

      — Nie.

      — To przejdźmy do frigidarium[61], gdzie wychłodniemy i gdzie ci ją opowiem.

      Przeszli do frigidarium, na środku którego biła fontanna zabarwiona na kolor jasnoróżowy i roznosząca woń fiołków. Tam siadłszy w niszach wysłanych jedwabiem, poczęli się ochładzać. Przez chwilę panowało milczenie. Winicjusz patrzył czas jakiś w zamyśleniu na brązowego fauna, który przegiąwszy sobie przez ramię nimfę szukał chciwie ustami jej ust, po czym rzekł:

      — Ten ma słuszność. Oto co jest w życiu najlepsze.

      — Mniej więcej! Ale ty prócz tego kochasz wojnę, której ja nie lubię, albowiem pod namiotami paznokcie pękają i przestają być różowe. Zresztą każdy ma swoje zamiłowania. Miedzianobrody lubi śpiew, zwłaszcza swój własny, a stary Scaurus swoją wazę koryncką, która w nocy stoi przy jego łożu i którą całuje, jeśli nie może spać. Wycałował już jej brzegi. Powiedz mi, czy ty nie pisujesz wierszy?

      — Nie. Nie złożyłem nigdy całego heksametru[62].

      — A nie grywasz na lutni i nie śpiewasz?

      — Nie.

      — A nie powozisz?

      — Ścigałem się swego czasu w Antiochii, ale bez powodzenia.

      — Tedy jestem o ciebie spokojny. A do jakiego stronnictwa należysz w hipodromie[63]?

      — Do Zielonych.

      — Tedy jestem zupełnie spokojny, zwłaszcza że posiadasz wprawdzie duży majątek, ale nie jesteś tak bogaty jak Pallas albo Seneka. Bo widzisz, u nas teraz dobrze jest pisać wiersze, śpiewać przy lutni, deklamować i ścigać się w cyrku, ale jeszcze lepiej, a zwłaszcza bezpieczniej jest nie pisywać wierszy, nie grać, nie śpiewać i nie ścigać się w cyrku. Najlepiej zaś jest umieć podziwiać, gdy to czyni Miedzianobrody. Jesteś pięknym chłopcem, więc ci to chyba może grozić, że Poppea zakocha się w tobie. Ale ona zbyt na to doświadczona. Miłości zażyła dość przy dwóch pierwszych mężach, a przy trzecim chodzi jej o co innego. Czy wiesz, że ten głupi Otho kocha ją dotąd do szaleństwa... Chodzi tam po skałach Hiszpanii i wzdycha, tak zaś stracił dawne przyzwyczajenia i tak przestał dbać o siebie, że na układanie fryzury wystarczy mu teraz trzy godziny dziennie. Kto by się tego spodziewał, zwłaszcza po Othonie.

      — Ja go rozumiem — odrzekł Winicjusz. — Ale na jego miejscu robiłbym co innego.

      — Co mianowicie?

      — Tworzyłbym wierne sobie legie z tamtejszych górali. To tędzy żołnierze ci Iberowie.

      — Winicjuszu! Winicjuszu! Chce mi się prawie powiedzieć, że nie byłbyś do tego zdolny. A wiesz dlaczego?