Henryk Sienkiewicz

W pustyni i w puszczy


Скачать книгу

choć cichym głosem:

      — Szlachetna Fatma zakazała tym dzieciom czynić krzywdy, albowiem wstawiały się za nią...

      — Zaćwiczę! — powtórzył Gebhr.

      — A ja ci powiadam, że nie podniesiesz na żadne z nich korbacza. Jeśli to uczynisz, za każde uderzenie oddam ci dziesięć.

      I począł nim trząść jak gałęzią palmy, po czym tak dalej mówił:

      — Te dzieci są własnością Smaina i gdyby które z nich nie dojechało żywe, sam Mahdi (niech Bóg przedłuży dni jego nieskończenie) kazałby cię powiesić. Rozumiesz, głupcze!

      Imię Mahdiego sprawiało tak wielkie na wszystkich jego wyznawcach wrażenie, że Gebhr opuścił natychmiast głowę i jął powtarzać jakby z przestrachem:

      — Allach akbar! — Allach akbar!

      Staś podniósł się zziajany i zbity, ale czuł, że gdyby ojciec mógł go w tej chwili widzieć i słyszeć, byłby dumny z niego, albowiem nie tylko skoczył był bez namysłu na ratunek Nel, ale i teraz, choć razy korbacza paliły go jak ogniem, nie myślał o własnym bólu, a natomiast począł pocieszać dziewczynkę i wypytywać, czy uderzenia nie zrobiły jej krzywdy.

      A następnie rzekł:

      — Com dostał, tom dostał, ale on się więcej na ciebie nie porwie. Ach, gdybym miał jaką broń!

      Mała kobietka objęła go obu rękoma za szyję i mocząc mu łzami policzki jęła zapewniać, że nie bardzo ją bolało i że płacze nie z bólu, tylko z żalu nad nim. Na to Staś przesunął usta do jej ucha i rzekł szepcząc:

      — Nel, nie za to, że mnie zbił, ale za to, że ciebie uderzył, przysięgam, że mu nie daruję.

      Na tym skończyło się zajście. Po pewnym czasie Gebhr i Idrys, pogodzeni już z sobą, porozciągali na ziemi opończe i pokładli się na nich, a Chamis poszedł wkrótce za ich przykładem. Beduini zasypali wielbłądom durry, po czym wsiadłszy na dwa luźne, pojechali w stronę Nilu. Nel oparła główkę o kolana starej Dinah i usnęła. Ognisko przygasło i wkrótce słychać było tylko chrzęst durry w zębach wielbłądów. Na niebo wytoczyły się małe obłoczki, które zakrywały chwilami księżyc, ale noc była widna. Za skałami odzywało się ciągłe żałosne skomlenie szakali.

      Po dwóch godzinach Beduini wrócili z wielbłądami dźwigającymi napełnione wodą skórzane wory. Podsyciwszy ogień zasiedli na piasku i zabrali się do jedzenia. Przybycie ich zbudziło Stasia, który się poprzednio był zdrzemnął, oraz dwóch Sudańczyków i Chamisa, syna Chadigiego. Wtedy przy ognisku rozpoczęła się następująca rozmowa:

      — Możemy jechać? — zapytał Idrys.

      — Nie, albowiem musimy odpocząć — my i nasze wielbłądy.

      — Czy nie widział was nikt?

      — Nikt. Dotarliśmy do rzeki między dwiema wioskami. Z daleka tylko szczekały psy.

      — Trzeba będzie zawsze jeździć po wodę o północy i czerpać ją w pustych miejscach. Byle minąć pierwszą challal (kataraktę), to dalej wsie już rzadsze i prorokowi przychylniejsze. Pościg pójdzie za nami z pewnością.

      Na to Chamis przewrócił się plecami do góry i podparłszy dłońmi twarz rzekł:

      — Mehendysi będą naprzód czekali dzieci w El-Fachen przez całą noc i do następnego pociągu, potem pojadą do Fajum, a stamtąd do Gharak. Tam dopiero zrozumieją, co się stało, i wówczas muszą wrócić do Medinet, aby wysłać słowa lecące po miedzianym drucie do miast nad Nilem — i jeźdźców na wielbłądach, którzy będą nas ścigali. Wszystko to zabierze najmniej trzy dni. Przedtem nie potrzebujemy męczyć naszych wielbłądów i możemy spokojnie „pić dym” z cybuchów.

      To rzekłszy wydobył z ogniska płonący pręcik róży jerychońskiej i zapalił nim fajkę, a Idrys począł, zwyczajem arabskim, cmokać z zadowolenia.

      — Dobrze to urządziłeś, synu Chadigiego — rzekł — ale nam trzeba korzystać z czasu i zajechać przez te trzy dni i noce najdalej na południe. Odetchnę spokojniej dopiero wówczas, gdy przejedziemy pustynię między Nilem a Kharge (wielka oaza na zachód od Nilu). Dałby Bóg, aby wielbłądy wytrzymały.

      — Wytrzymają — ozwał się jeden z Beduinów.

      — Ludzie mówią też — wtrącił Chamis — że wojska Mahdiego (niech Bóg przedłuży jego żywot) dochodzą już do Assuanu.

      Tu Staś, który nie tracił ani słowa z tej rozmowy i zapamiętał również, co przedtem mówił Idrys do Gebhra, podniósł się i rzekł:

      — Wojska Mahdiego są pod Chartumem.

      — La! La! (nie, nie) — zaprzeczył Chamis.

      — Nie zważajcie na jego słowa — odpowiedział Staś — bo on ma nie tylko skórę, ale i mózg ciemny. Do Chartumu, choćbyście co trzy dni kupowali świeże wielbłądy i pędzili tak jak dziś, zajedziecie za miesiąc. A i tego może nie wiecie, że drogę przegrodzi wam armia, nie egipska, ale angielska...

      Słowa te uczyniły pewne wrażenie, a Staś spostrzegłszy to mówił dalej:

      — Zanim znajdziecie się między Nilem a wielką oazą, wszystkie drogi na pustyni będą już pilnowane przez szereg straży wojskowych. Ha! słowa po miedzianym drucie prędzej biegną od wielbłądów! Jakże zdołacie się przemknąć?

      — Pustynia jest szeroka — odpowiedział jeden z Beduinów.

      — Ale musicie trzymać się Nilu.

      — Możemy się nawet przeprawić i gdy nas będą szukać z tej strony, my będziemy z tamtej.

      — Słowa biegnące po miedzianym drucie dojdą do miast i wsi po obu brzegach rzeki.

      — Mahdi ześle nam anioła, który położy palec na oczach Anglików i Turków (Egipcjan), a nas osłoni skrzydłami.

      — Idrysie — rzekł Staś — nie zwracam się do Chamisa, którego głowa jest jak pusta tykwa, ani do Gebhra, który jest podłym szakalem, ale do ciebie. Wiem już, że chcecie nas zawieźć do Mahdiego i oddać w ręce Smaina. Lecz jeśli to czynicie dla pieniędzy, to wiedz, że ojciec tej małej bint (dziewczynki) jest bogatszy niż wszyscy Sudańczycy razem wzięci.

      — I co z tego? — przerwał Idrys.

      — Co z tego? Wróćcie dobrowolnie, a wielki mehendys nie pożałuje wam pieniędzy i mój ojciec także.

      — Albo oddadzą nas rządowi, który każe nas powiesić.

      — Nie, Idrysie. Będziecie wisieli niezawodnie, lecz tylko w takim razie, jeśli was złapią w ucieczce. A tak się stanie z pewnością. Ale jeśli sami wrócicie, żadna kara was nie spotka i prócz tego zostaniecie bogatymi ludźmi do końca życia. Ty wiesz, że biali z Europy dotrzymują zawsze słowa. Otóż daję wam słowo za obu mehendysów, że będzie tak, jak mówię.

      I Staś pewien był istotnie, że ojciec jego i pan Rawlison będą stokroć woleli dotrzymać uczynionej przez niego obietnicy niż narażać ich oboje, a zwłaszcza Nel, na okropną podróż i jeszcze okropniejsze życie wśród dzikich i rozszalałych hord Mahdiego.

      Toteż z bijącym sercem oczekiwał na odpowiedź Idrysa, który pogrążył się w milczeniu i dopiero po długiej chwili rzekł:

      — Mówisz, że ojciec małej bint i twój dadzą nam dużo pieniędzy?

      — Tak jest.

      — A czy wszystkie ich pieniądze potrafią otworzyć nam drzwi do raju, które otworzy jedno błogosławieństwo Mahdiego?

      — Bismillach! — krzyknęli na to obaj Beduini wraz z Chamisem i Gebhrem.