Henryk Sienkiewicz

Krzyżacy


Скачать книгу

Jagienki oświeconą blaskiem płomienia i rzekł z mimowolnym zdziwieniem:

      — Ale takiej drugiej dziewczyny jak ty, to chyba na świecie nie ma. Tobie by na wojnę chodzić!

      Ona zaś spojrzała mu na chwilę w oczy, po czym odrzekła prawie smutno:

      — Ja wiem... ale nie śmiej się ze mnie.

      Rozdział trzynasty

      Jagienka sama wytopiła duży garnek niedźwiedziego sadła, którego pierwszą kwartę[922] wypił Maćko z ochotą, albowiem było świeże, nie przypalone i miało zapach dzięgielu, którego znająca się na lekach dziewczyna dorzuciła w miarę[923] do garnka. Pokrzepił się też zaraz Maćko na duchu i nabrał nadziei, że wyzdrowieje.

      — Tego mi było trzeba — mówił. — Jak się w człeku wszystko godnie[924] wytłuści, to się może i ta, psia mać, drzazga którędy wypsnie[925].

      Następne kwarty[926] nie smakowały mu jednak tak dobrze jak pierwsza, ale pił przez rozum[927]. Jagienka dodawała mu też otuchy, mówiąc:

      — Będziecie zdrowi. Biludowi z Ostroga wbili ogniwa od kolczugi[928] głęboko pod karkiem, a od sadła mu wyszły. Jeno[929], jak się rana otworzy, trzeba skromem[930] bobrowym zatykać.

      — A skrom masz?

      — Mamy. Jeśli zasie świeżego będzie trzeba, to pójdziem ze Zbyszkiem do żeremiów[931]. O bobra nietrudno. Ale nie wadziłoby[932] także, żebyście jakiemu świętemu co przyobiecali, takiemu, który jest patronem od ran.

      — Mnie już to przez głowę przechodziło, tylko że nie wiem dobrze: któremu? Święty Jerzy[933] jest patronem rycerzów: on ci strzeże wojennika[934] od przygody i wżdy[935] męstwa we wszelakiej potrzebie mu przydawa[936], a powiadają, że często osobą własną po sprawiedliwej stronie staje i niemiłych Bogu bić pomaga. Ale taki, co sam rad[937] bije, rzadko rad sam smaruje, i od tego może być inny, któremu on nie będzie chciał wchodzić w drogę. Każdy święty ma w niebie swój urząd i swoją gospodarkę — to się wie! A jeden do drugiego nigdy się nie miesza, bo z tego mogłyby niezgody wyniknąć, w niebie zaś nie przystoi się świętym wadzić alibo się potykać... Są Kosma i Damian[938], też wielcy święci, do których się medycy modlą o to, by choróbska na świecie nie wyginęły, gdyż inaczej nie mieliby co jeść. Jest także święta Apolonia[939] od zębów i święty Liboriusz [940]od kamienia — ale to wszystko nie to! Przyjedzie opat[941], to mi powie, do kogo mam się udać — bo i nie byle kleryk wszystkie tajemnice boskie posiadł, i nie każdy takie rzeczy wie, chociaż ma głowę wygoloną[942].

      — A żebyście samemu Panu Jezusowi ślubowali.

      — Pewnie, że On nad wszystkimi. Ale to byłoby tak, jakoby mi, nie przymierzając, twój ojciec chłopa pobił, a ja bym do Krakowa do króla na skargę jechał. Co by mi ta król powiedział? Powiedziałby tak: „Ja nad całym Królestwem gospodarz, a ty do mnie z twoim chłopem przychodzisz! A to nie masz urzędów? nie możesz iść do grodu, do mojego kasztelana[943] i pośrzednika[944]?” Pan Jezus jest gospodarzem nad całym światem — rozumiesz? — a od mniejszych spraw ma świętych.

      — To ja wam powiem — rzekł Zbyszko, który nadszedł na koniec rozmowy — ślubujcie naszej nieboszczce królowej, że jeśli się za wami przyczyni, to pielgrzymkę do Krakowa, do jej grobu odprawicie. Albo to się tam mało cudów już w naszych oczach przygodziło[945]? Po co obcych świętych szukać, kiedy jest swoja Pani od innych lepsza.

      — Ba! Żebym to wiedział, że ona od ran!

      — A choćby ta i nie była od ran! Nie będzie się śmiał na nią skrzywić byle święty, a skrzywi się, to jeszcze sam od Pana Boga oberwie, boć to przecie nie żadna zwyczajna nawojka[946], ale królowa polska...

      — Która w ostatku[947] pogańską krainę do krześcijańskiej wiary przywiodła. Toś mądrze rzekł — odpowiedział Maćko. — Wysoko ona tam musi siadać w boskim wiecu i pewno, że lada pachołek przeciw niej nie wskóra. Tak też uczynię, jak radzisz, żebym tak zdrów był!

      Rada ta podobała się i Jagience, która nie mogła oprzeć się podziwieniu dla Zbyszkowego rozumu, a Maćko uczynił uroczysty ślub tego samego wieczora i odtąd z większą jeszcze otuchą pił niedźwiedzie sadło, wyglądając z dnia na dzień niechybnego uzdrowienia. Po tygodniu jednak począł tracić nadzieję. Mówił, że sadło „burzy” mu w żywocie[948], a na skórze, wedle[949] ostatniego żebra, coś mu rośnie jakoby guz. Po dziesięciu dniach było jeszcze gorzej: guz urósł i poczerwieniał, a sam Maćko zesłabł bardzo, i gdy przyszła gorączka, począł znów gotować się na śmierć.

      Aż pewnej nocy zbudził nagle Zbyszka:

      — Zapal wartko[950] łuczywo — rzekł — bo cości się dzieje ze mną, ale nie wiem, czy co dobrego, czy złego.

      Zbyszko zerwał się na równe nogi i nie krzesząc ognia, rozdmuchał w przyległej do komory izbie ognisko, zapalił od niego smolną szczypkę[951] i wrócił.

      — Co z wami?

      — Co ze mną! Guz mi coś przebodło, pewno zadziora! Trzymam ci ją, ale wydobyć nie mogę! czuję jeno, jako mi pod pazdurami[952] brzęka i zbyrczy[953]...

      — Zadziora! nic innego. Chyćcie[954] dobrze i ciągnijcie.

      Maćko jął się przekręcać i syczeć z bólu, ale tkał [955]palce coraz głębiej, póki nie objął dobrze twardego przedmiotu: wreszcie szarpnął i wyciągnął.

      — O Jezu!

      — Jest? — spytał Zbyszko.

      — Jest. Aż na mnie zimne poty uderzyły. Ale jest: patrzaj!

      To rzekłszy, pokazał Zbyszkowi podługowatą, ostrą drzazgę, która się była od źle ukutego grotu odłupała i od kilku miesięcy tkwiła w ciele.

      — Chwała Bogu i królowej Jadwidze! Teraz będziecie zdrowi.

      — Może[956], że mi ulżyło, ale okrutnie boli — mówił Maćko, wyciskając