wyczytywać imiona wchodzących gości, z których wielu znało jego wcześniejszą pozycję, a wszystko w obecności Klaudii. Zachowała się bardzo dobrze. Po prostu udawała, że go nie widzi. Kto mógł powiedzieć o tym Sejanowi? Może trybun Celiusz, Skaurus lub Apicjusz. Nie, Apicjusz interesował się tylko swoim nowym wynalazkiem, powiększaniem świńskiej wątroby poprzez dietę z fig, dzięki czemu była dwa razy większa i trzy razy smaczniejsza. Potrafił rozprawiać o tym godzinami. Może Afraniusz. Próżno było zgadywać – Sejan wszędzie miał informatorów. Celiusz nie wyglądał na zadowolonego z nowego niewolnika, choć nic nie powiedział, a parę kobiet żałowało chyba, że stanowiący dobrą partię młodzieniec z człowieka stał się rzeczą. Może… może Klaudia powiedziała Sejanowi. Mimo jej pozornej obojętności musiało to zrobić na niej wrażenie. Gdzie był teraz młody bohater sprzed paru tygodni, dumnie rzucający włócznią! Była zbyt inteligentna i zbyt wrażliwa, by nie zrozumieć: tak dzieje się z tymi, którzy sprzeciwiają się woli Balbusa.
Trudno było ją zdobyć. Jednak Afraniusz, jej bankier, powiedział, że ma nie więcej niż kilkaset tysięcy na swoim koncie. Wkrótce będzie musiała podjąć decyzję – a teraz wiedziała, co może przytrafić się temu, kto poświęca jej zbyt wiele uwagi. Niektóre kobiety znalazłyby przyjemność w takim zagrożeniu, ale ona do nich nie należała. Miała silną potrzebę bezpieczeństwa.
Szkoda, że nie można powtórzyć tego przedstawienia. Znaczenie słów Sejana dotyczących Kasjusza Longinusa było jasne: „Los młodej żmii mnie nie interesuje, oczywiście pod warunkiem, że nie zostanie pogwałcone żadne obowiązujące prawo”. Innymi słowy: nie zabijaj tego człowieka tylko dlatego, że go nienawidzisz, bo nie będę mógł cię ochronić przed pretorem. Dlaczego chciał zabić starą żmiję, a oszczędzić młodą?
Można było odnieść wrażenie, że Sejan bał się opinii publicznej, jak gdyby nie czuł się całkiem pewny siebie.
Czy też była to część jakiegoś większego planu? Jeśli tak, co to mogło być?
Balbus wziął piękny kawałek pergaminu i zanurzył pozłacaną trzcinę w purpurowym atramencie. „Nie ma oszczędności, kiedy Balbus pisze do Sejana”, pomyślał ponuro. Napisał:
„Marek Balbus do Lucjusza Eliusza Sejana, prefekta gwardii pretoriańskiej, wiceregenta cesarstwa:
Kiedy pozwoliłem, by sprawa starej żmii przybrała nieco inny obrót, miałem nadzieję udoskonalić pierwotny pomysł i od niczego nie byłem tak daleki, jak od postąpienia wbrew twoim życzeniom. Teraz widzę, że się myliłem, i postaram się zadowolić Ciebie szybkim działaniem. Ty, który wiesz wszystko, na pewno masz świadomość, jak bardzo mnie interesuje pani Klaudia Prokula. Czy mogę mieć nadzieję, że w swej wielkoduszności napomkniesz tej szlachetnej damie, że jej związek ze mną zadowolił by Ciebie?”.
To tyle. Ale teraz trzeba spełnić życzenie wielkiego człowieka.
Balbus zawołał Firminusa.
– Wyślij to do Castra Praetoria. I chcę, żeby Spurio zjawił się tutaj po południowym posiłku.
Trzy tygodnie. Trzy tygodnie wśród spoconych, prężących mięśnie kretynów, których słownictwo składało się z kilkuset wyrazów, w większości sprośnych.
Pobudka o wschodzie słońca, ćwiczenia na ponurym dziedzińcu, śniadanie złożone z pulsum, owsianki z sokiem cytrynowym i rozwodnionego wina. Wielkie ilości pulsum. Atakowali je brudnymi palcami, rozpychając się jak świnie przy korycie.
Słyszał, że mówiono o Senece, iż lubi jeść ze swoimi niewolnikami. To nie mogła być prawda, chyba że był zupełnie niewrażliwy na maniery, odgłosy i zapachy. Zapachy! Było coś niezdrowego w tych ludziach, których wybrano dla ich wyjątkowego zdrowia i siły. Życie wśród prostych ludzi nie było dla Kasjusza niczym nowym. Ale jakże różnili się regularni żołnierze, legioniści, od tej zbieraniny muskularnych półzwierząt!
Po śniadaniu ćwiczenia. Sieć, trójząb, walka na tępe miecze. Przyjemność, jaką czerpali z robienia na arenie okrutnych sztuczek niczego nie podejrzewającym nowicjuszom. Podnosisz tarczę, by Spurio nie widział, i uderzasz mocno kolanem w genitalia przeciwnika; chowasz w zaciśniętej pięści gwóźdź lub ostry kamień; nadeptujesz komuś na stopę, by unieruchomić go na krótką chwilę, jakiej potrzebujesz; małe brudne sztuczki stosowane przez ludzi chełpiących się ciągle swoją przewagą. Brenno, germański jeniec, był jedynym, który nie stosował takich metod. Pogardzał nimi. Ale kiedy wygrywałeś walkę, musiałeś uważać, by nie odwrócić się do niego plecami. Nie znał sztuczek, ale nie znosił przegrywać. Trak Polemon był najlepszym zawodnikiem w całej grupie, ale najgorszym łotrem.
Południowy posiłek: znowu pulsum i dużo warzyw. Okazjonalnie kawałek ryby lub mięsa. Potem godzina odpoczynku i znów trening, bieganie, skoki, wszelkie ćwiczenia lekkoatletyczne. Kolacja: warzywa i nieśmiertelne pulsum – i gaszenie świateł.
Cztery ściany palestry, szkoły treningowej, piasek dziedzińca: to przypominało życie w więzieniu.
Ale po zapadnięciu nocy więzienie stawało się po stokroć straszniejsze.
W ciemnym pomieszczeniu, wystarczającym dla pięciu czy sześciu mężczyzn, spało ich szesnastu, na pryczach tak wąskich i ustawionych tak blisko siebie, że zdawały się na siebie nachodzić. Te odrażające ciała rzeczywiście układały się we śnie w różnych kierunkach. Powietrze było wilgotne i wypełnione chrapliwymi oddechami. Sen, już nie łagodny brat śmierci, był złym duchem, patrzącym zaczerwienionymi oczami i szydzącym z ciebie. Myśli, zawsze te same, zjawiały się jak armia oberwańców, osaczając zmęczony umysł, wszystkie bezlitosne, szydercze, bez odpowiedzi.
Głupiec. Nędzny głupiec. Odrzuciłeś swoje życie, i po co? Aby jakiś starzec mógł żyć w małym gospodarstwie, wstawać, brać kąpiel, jeść, siedzieć w słońcu, gawędzić z sąsiadami o bohaterskich czynach z przeszłości, znów jeść i znowu spać. Ty żyjesz w strasznym więzieniu, żeby tamten stary człowiek mógł żyć w więzieniu komfortowym.
Życie samo w sobie nie było lepsze od więzienia. Mogłeś być strażnikiem lub więźniem, to cała różnica.
Niech starzec wegetuje w swoim gospodarstwie. Czy obchodził go los jego syna? Prawdopodobnie nie – albo bardzo mało. A nawet jeśli tak, jaka to różnica?
Tłusta świnia Balbus nigdy nie przychodził do palestry. Od dnia nacięcia ucha Kasjusz widział go tylko dwa razy. Raz, kiedy wydał kolejny bankiet i popisywał się przed gośćmi nowym niewolnikiem. To nie miało znaczenia. Nie miało znaczenia nawet to, że ona tam była.
Niewolnik nie był mężczyzną. Nie był w ogóle człowiekiem. Był „czymś”, żywą mumią, parą rąk, rodzajem ducha.
Ciekawie było patrzeć na tych ludzi, którzy wciąż żyli. Ciekawie i niemal strasznie. Duchy, oczywiście, nie mogły się bać. Ale ci pijący bez umiaru, śmiejący się, rozgadani ludzie – to oni byli w niebezpieczeństwie. Jutro lub za tydzień oni z kolei mogli zostać zrujnowani, sprzedani w niewolę albo mogli popełnić samobójstwo. Teraz to wiedział.
A ona? Może zdobędzie ją Balbus. A gdyby nawet? Była zepsuta i tchórzliwa jak cała reszta. Jakie miało znaczenie, czy jeden zepsuty tchórz poślubi drugiego czy nie?
Jadła przysmaki Balbusa i rozmawiała z sąsiadami przy stole. Świat jej nie interesował, ale za jej twarzą była trupia czaszka, a pod ciałem szkielet. Pod tłuszczem Balbusa też był szkielet. Widział całą salę zaludnioną szkieletami ubranymi w ciała, na bankiecie w Hadesie.
Taki był prawdziwy obraz, ale mógł go widzieć tylko niewolnik. Jeśli byłeś filozofem, mogłeś gadać o siedmiokrotnej miłości, a potem zniknąć, gdy tylko zrobiło się niebezpiecznie.
Niewolnik przynajmniej wiedział, że jest duchem.