Louis de Wohl

Rozniecić ogień


Скачать книгу

więcej. Wy... Wy wszyscy go przypominacie, i ty, i Favre, i Bobadilla, i Salmerón...

      – Salmerón przeszedł ze mną przez wszystko – oś­wiadczył Laynez. – To prawdziwy cud, zmienił się nie do poznania. Powiadają, że ja również się zmieniłem na lepsze, ale trudno oceniać samego siebie.

      – O czym ty mówisz? Jakie wszystko? Jaki cud?

      – Może któregoś dnia nadejdzie twój czas – odparł Laynez wymijająco. – Na razie nie ma sensu o tym rozmawiać. Zaczekajmy, aż to się zdarzy.

      – Czy to ma coś wspólnego z książką, którą trzyma w chlebaku? – drążył Franciszek.

      – Co o niej wiesz? – spytał Laynez.

      – Zatem jakiś związek istnieje, prawda? – Może Landivar nie był jednak aż tak głupi.

      – Cóż, rzeczywiście. Nigdy dotąd nie zaistniało nic podobnego. Oczywiście, musisz być odpowiednio przygotowany, a tylko on może zadecydować, czy już nadszedł stosowny moment.

      – A jeśli nadszedł, wówczas należy rozdać wszystko, co się posiada, przywdziać żebracze łachy i wywołać skandal, jak Peralto, Castro i Amador.

      – Może jeszcze nie całkiem dojrzeli – przyznał Laynez. – Zresztą, oni, podobnie jak García, stworzyli własny krąg zwolenników, którzy niezwykle hałaśliwie wtrącali się w sprawy, o czym ci wiadomo. Biedny rektor musiał znowu najeść się wstydu. Tym razem nie wybuchł skandal, prawda?

      – Podobno w sprawę wmieszała się Inkwizycja.

      – To prawda, Franciszku. Jakiś durny osioł postanowił wystosować skargę i, rzecz jasna, Inkwizycja musiała sprawdzić jej zasadność. Don Iñigo spotkał się z inkwizytorem i wszystko zostało wyjaśnione. W przeszłości przytrafiały mu się takie rzeczy.

      – Tak, też o tym słyszałem, i wcale mi się to nie podoba, Laynez. To niedobry sygnał, kiedy ktoś ma kłopoty z Inkwizycją, dokądkolwiek dotrze.

      Laynez zmarszczył brwi.

      – Pochodzę z Alcali – wyjaśnił. – Uczyłem się tam, kiedy przybył don Iñigo i zaczął głosić kazania. Słuchałem go. Został oskarżony i zamknięty w więzieniu. Wszyscy przychodzili go odwiedzać, także arcybiskup. Pewien uczony napisał list do zaprzyjaźnionego księdza, wyznając, że widział świętego Pawła w łańcuchach.

      – Proszę, proszę...

      – Moim zdaniem miał rację. Świat nie zmienił się tak bardzo, jak powinien, Franciszku. Nadal nie lubimy, gdy ktoś głosi słowo Chrystusa, a jeśli nie możemy go ukrzyżować ani spalić, przynajmniej próbujemy wsadzić za kraty. Im lepszy człowiek, tym więcej jego wrogów. To nieuchronne, jak sądzę.

      – Nie rozumiem, czemu nie można być chrześcijaninem i jednocześnie nie biegać za don Iñigiem de Loyolą – wykrzyknął Franciszek ze złością.

      – Można – zapewnił go Laynez z uśmiechem. – Podobnie jak można być chrześcijaninem, nie będąc księdzem. Po prostu niektórzy ludzie czują, że Bóg potrzebuje ich tylko dla siebie. Ta refleksja z początku wydaje się dość straszna. Pamiętam, że przeraziłem się nie na żarty. Potem jednak... – Zamilkł, lecz po chwili dodał: – Dowiesz się więcej, gdy nadejdzie pora.

      – Wątpię – odparł Franciszek sztywno.

      Laynez wyszedł, a za progiem minął Miguela Landivara. Służący posłał mu wrogie spojrzenie.

      – Więc teraz przysłali jego – zauważył, gdy tylko Laynez znalazł się poza zasięgiem słuchu.

      – Jak to? – zdziwił się Franciszek. – Co masz na myśli?

      – Jest najinteligentniejszy spośród nich, prawda, panie? A przecież wiedzą, że nie lubisz rozmawiać z samym świętym żebrakiem. Dlatego wysłali jego oficera.

      – Po co?

      – Aby przekonać cię do swojej sprawy, panie. Chcą z ciebie uczynić żebraka, podobnego sobie.

      Franciszek podniósł wzrok, zdumiony nienawiścią w głosie służącego.

      – Ta myśl najwyraźniej nie jest ci miła – zauważył żartobliwie.

      – Mój pan jest wielkim człowiekiem – powiedział Landivar. – Za kilka tygodni będzie profesorem i czeka go wspaniała przyszłość... Kto wie, może z czasem zostanie diukiem albo księciem Kościoła. Przed moim panem świat stoi otworem. Tymczasem ci żebracy nie mają żadnych perspektyw. Dlatego usiłują sprowadzić ciebie, panie, do swojego poziomu. Chcą zrobić z ciebie żebraka.

      – Wystarczy – nakazał Franciszek i zmarszczył brwi. – Jeśli będę ponownie potrzebował twojej rady, sam o nią poproszę. Jesteś wolny.

      Miguel Landivar odszedł bez słowa, lecz jego bunt był wręcz wyczuwalny.

      Franciszek pomyślał, że służący bardziej przejmuje się jego przyszłością, niż on sam. Może nie całkiem: czasami także Franciszek myślał o mieczu diuka, lasce marszałkowskiej lub kardynalskiej piusce. Czasami. Kapituła kanoników pampeluńskich wydawała się zbyt spokojna i cicha. W najbliższych dniach będzie musiał podjąć ostateczną decyzję.

      – Czasami myślę o mieczu diuka, lasce marszałkowskiej lub kardynalskiej piusce – wyszeptał Franciszek. – A kapituła kanoników pampeluńskich wydaje mi się zbyt cicha i spokojna.

      – Znam to uczucie – odszepnął mężczyzna na sienniku, oddalony zaledwie o dwa metry. – Pragnąłem dla siebie tego samego, a nawet więcej, gdy byłem w twoim wieku.

      – Tego samego? Nawet więcej? Czego więcej można chcieć?

      – Snułem plany podboju nowych krain dla króla, a także rządzenia nimi w jego imieniu. Chciałam zyskać miłość królowej, a w tym celu zamierzałem mieczem wywalczyć sobie dostojeństwo i zaspokoić ambicje.

      Blady mężczyzna o drobnej, ostro zakończonej brodzie, łysiejący. Człowiek, któremu łagodny Pierre Favre miał udzielać lekcji z podstaw filozofii arystotelesowskiej. Kulawy, niski inwalida, który przerwy w nauce poświęcał na żebraninę: w prowincjach, w Holandii, w Anglii, aż nagle płacił złotem, by szlachcic nie musiał sprzedawać konia.

      – Miałeś wspaniałe marzenia. Dlaczego z nich zrezygnowałeś?

      – Bo nie były dość wspaniałe.

      – Co takiego? – krzyknął Franciszek, niemal zbyt głośno. Rozejrzał się i nadstawił uszu, ale nikt się nie poruszył. Favre i de Peña spali jak zabici.

      – Nie dość wspaniałe – powtórzył mężczyzna na sąsiednim sienniku. – Diuk jest niższy rangą od króla, więc król może go niesprawiedliwie traktować. Królowa to wspaniała dama, lecz może ofiarowywać i cofać łaski zależnie od humoru. Tymczasem człowiek, który służy Królowi królów oraz Królowej niebios, nie musi obawiać się niczego z wyjątkiem własnych ułomności. Wartość jego nagród przewyższy wszystkie ludzkie ambicje.

      – Ale czy w związku z tym musi do śmierci żyć jak żebrak?

      – Gdy ludzkiej ambicji brak kresu, człowiekowi nie wolno ograniczać się do błahostek. Niepotrzebna mu własność, bo wszystko posiada w Bogu. Niepotrzebne mu godności, bo w Bogu ma najwyższą godność. Służyć Bogu to rządzić.

      Franciszek pokręcił głową.

      – To nie brzmi po arystotelesowsku. Nie jest to także Piotr Lombard ani święty Tomasz z Akwinu...

      – Odkryłem to w sypialni domu Loyolów,