Kirsty Moseley

Chłopak, który o mnie walczył


Скачать книгу

proste rzeczy, a raczej takie, które wydawały się proste, jak na przykład wybór kwiatów, zajmowały całe godziny. Inne z kolei, takie jak projektowanie programu uroczystości i znalezienie porządnego miejsca, w którym można go wydrukować, trwały jeszcze dłużej. Niemal każdą wolną chwilę spędzałam na wyszukiwaniu zdjęć ojca, wybieraniu jego ulubionych utworów oraz cytatów, które byłyby odpowiednie na tę okazję. To była ciężka, niezwykle bolesna praca, która zdawała się nie mieć końca. Każda fotografia albo piosenka, która coś dla niego znaczyła, raniła moje serce. Ledwo się trzymałam i tylko czekałam, aż stoczę się w ziejącą otchłań rozpaczy. Wiedziałam, że w końcu się rozsypię. Na szczęście dobrze mi szło powstrzymywanie emocji – przynajmniej do teraz.

      Dziś jednak o mały włos nie pękłam. Zadanie, które miałam do wykonania, mocno nadwyrężyło moją psychikę.

      Opuściłam wzrok na pięknie kaligrafowany adresownik mamy i przesunęłam palcem w dół strony, zatrzymując się przy ostatnim wpisie. Julie i Peter Watkinsowie. Pominęłam ich adres, odszukując numer telefonu i wystukując go na klawiaturze. Wsłuchując się w sygnał łączenia, zaczęłam masować czoło – liczyłam, że zmniejszy to nieco ból głowy, który dokuczał mi od dwóch dni z braku snu.

      – Słucham? – w słuchawce odezwał się wesoły kobiecy głos.

      Zamknęłam oczy, szykując się na kolejną bolesną rozmowę – czterdziestą drugą tego dnia; stopniowo przebijałam się przez adresownik mamy, zaczynając od litery A, aż doszłam do ostatniego nazwiska – państwa Watkins.

      – Dzień dobry, czy rozmawiam z Julie Watkins?

      – Owszem.

      – Mówi Ellie Pearce. Pewnie mnie pani nie pamięta, widziałyśmy się ostatnio, gdy miałam szesnaście albo siedemnaście lat – wyjaśniłam. Wiedziałam, że rodzice utrzymywali kontakt z Watkinsami, z którymi przyjaźnili się od college'u, ale po raz ostatni widziałam ich przed kilkoma laty, na chrzcinach ich syna.

      – Ellie! Oczywiście, że cię pamiętam – odparła ciepło i radośnie. – Jak się miewasz?

      Otworzyłam oczy i spojrzałam na jej nazwisko w notesie, zdając sobie sprawę, że za chwilę jej głos straci radosny ton.

      – Muszę przekazać pani złą wiadomość. – Przełknęłam ślinę, marszcząc brwi; bez względu na to, jak często to dziś powtarzałam, nie było mi łatwiej. – W weekend rodzice mieli wypadek samochodowy. Ojciec nie żyje, a mama trafiła do szpitala w krytycznym stanie.

      Nagły wdech na drugim końcu linii, chwila ciszy i wreszcie padły słowa, które słyszałam dzisiaj tak często, że przestały dla mnie cokolwiek znaczyć. Wiedziałam, że wypowiadano je w dobrej wierze, ale teraz były już tylko pustymi frazesami.

      – Ellie, tak mi przykro! – krzyknęła.

      Tak mi przykro; przykro mi z powodu twoich rodziców; przykro mi, że tak się stało. Przykro – wszystkim było przykro, jakby to oni zawinili.

      – Dziękuję – wycedziłam. – Wiem, że przyjaźnili się państwo z mamą i tatą od wielu lat, dlatego dzwonię. Pogrzeb taty odbędzie się w piątek o trzeciej po południu, w domu pogrzebowym przy Everglade Drive, gdybyście chcieli w nim uczestniczyć. Po uroczystości zapraszam na poczęstunek u nas w domu.

      – Oczywiście oboje się zjawimy – zapewniła mnie drżącym głosem Julie. – Jak się czuje teraz twoja mama?

      Podczas każdej rozmowy starałam się nie wzruszać, nie myśleć o tym, co mówię, i nie zastanawiać nad tym, jak inni reagowali na tę smutną wiadomość. Było mi o wiele łatwiej, gdy udawałam, że chodzi o kogoś innego, o inną rodzinę, o jakąś osobę, która nic dla mnie nie znaczyła. Tylko w ten sposób mogłam to przetrwać. Gdybym dopuściła do siebie emocje, nie dałabym rady obdzwonić tych wszystkich ludzi i pewnie rozkleiłabym się już po pierwszym telefonie.

      – Podczas wypadku doznała urazu głowy, w wyniku którego pojawił się krwotok w obrębie mózgu. Chwilowo jest w śpiączce. Czekamy na dalszy rozwój sytuacji. – Mówiłam rzeczowo, bez emocjonalnego zaangażowania.

      Krwiak, czyli krwotok w obrębie mózgu, o czym dowiedziałam się później, był z tego wszystkiego najgorszy. Lekarze poradzili sobie ze złamaniami, wewnętrznym krwawieniem i innymi urazami, ale krwiak powodował duży ucisk na mózg. Pierwszego dnia, gdy rozmawiałam z doktorem, sam na sam, błagałam go, by był ze mną szczery, i usłyszałam coś, czego tak naprawdę nie chciałam usłyszeć. Lekarze po prostu nie wiedzieli, czy się wybudzi; kazali mi się zająć planowaniem pogrzebu i nie czekać. Stan mamy był ciężki; czas miał wszystko pokazać. Istniało także duże ryzyko trwałego uszkodzenia mózgu, ale lekarze nie potrafili ocenić stopnia ubytków neurologicznych, dopóki się nie obudzi… jeśli w ogóle się obudzi.

      – Mój boże, biedna Ruth! – zaskrzeczała Julie, pociągając nosem. – Wyjdzie z tego?

      Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.

      – Nie wiemy. Mamy nadzieję.

      – Ellie, tak mi przykro.

      I znów to samo: przykro mi.

      – Dziękuję. Niestety, muszę już kończyć i powiadomić pozostałych. Do zobaczenia w piątek po południu, jeśli da pani radę – odparłam.

      – Myślami jestem przy tobie i Kelsey. Daj znać, jeśli będziecie czegoś potrzebować. Będę się modlić za waszą mamę – zasypała mnie oklepanymi frazesami, których już się dziś nasłuchałam.

      Nie byłam religijną osobą – tak jak reszta mojej rodziny – ale doceniłam ten gest. W takich chwilach ludzie robili to, co uważali za stosowne i co dawało im pewne pocieszenie. Niech się modli, skoro chce; na pewno nie zaszkodzi.

      Nie odpowiedziałam, po prostu się rozłączyłam i rozparłam na krześle. Koniec. Spojrzałam na zegar, dochodziła czwarta – obdzwonienie tych wszystkich osób zajęło mi ponad trzy godziny. Odłożyłam telefon na duże dębowe biurko ojca, kilkakrotnie zaciskając i rozwierając pięść, żeby rozkurczyć zesztywniałe palce.

      Powoli ogarnęłam wzrokiem gabinet taty. Czasem pracował tu wieczorami, a nawet okazjonalnie w weekendy. Utkwiłam spojrzenie w wypłowiałym przetartym obiciu fotela stojącego przy oknie. Mama nieraz suszyła mu głowę, żeby wyrzucił to szkaradztwo, ale tata bardzo lubił ten fotel i walczył jak lew, żeby go zatrzymać.

      Wstałam i podeszłam do niego. Przesuwałam palcami po aksamitnym materiale, który obudził we mnie miłe wspomnienia. Tata czasami pozwalał mi tu siedzieć, kiedy pracował; odrabiałam wtedy lekcje, czytałam książkę lub jakieś gazetki, albo po prostu sobie rysowałam. Niekiedy tylko udawałam, że czytam, a tak naprawdę potajemnie przyglądałam się, jak siedzi za biurkiem i niestrudzenie stuka w klawiaturę laptopa albo rozmawia przez telefon z jakimś ważnym klientem. A kiedy mnie na tym przyłapywał, przybierał głupią minę – robił zeza i wystawiał język na bok – po czym wracał do rozmowy, jakby nigdy nic. Spędziłam tu wiele godzin, ot tak, patrząc, jak pracuje, i tak jak on korzystając z okazji, by poczytać w spokoju. Czasami sadzał mnie sobie na kolanach i czytaliśmy razem. W tym fotelu wspólnie z tatą odkryłam magię Harry'ego Pottera.

      Uśmiechnęłam się do siebie, badając palcem dziurę w podłokietniku. Właśnie takie drobiazgi, które kiedyś wydawały się nieistotne, z czasem nabierają największego znaczenia. Przypominają nam nagle o rzeczach, które braliśmy za pewnik, myśląc, że nasz świat nigdy się nie zawali.

      Stałam tak jeszcze przez kilka minut, zanim wyszłam z gabinetu, zamykając za sobą drzwi, i udałam się do salonu. Zastałam tam Kelsey i babcię. Kelsey odwróciła się w moją stronę i zmrużyła oczy; na jej czole między brwiami pojawiła się cienka, pionowa linia. Wstała i bez słowa opuściła pokój. Poirytowana jej zachowaniem, zacisnęłam szczęki. Powtarzała ten rytuał od kilku dni – gdy