pty-line/>
Tytuł oryginału: The Fates Divide
Redakcja: Urszula Przasnek
Korekta: Ewa Mościcka, Renata Kuk
Skład i łamanie: Ekart
Opracowanie typograficzne polskiej okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart
Copyright © 2018 by Veronica Roth
All rights reserved
Jacket art TM & © 2018 by Veronica Roth
Jacket art by Jeff Huang
Jacket design by Erin Fitzsimmons
Used with permission. All rights reserved
Polish language translation copyright © 2018 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.
ISBN 978-83-7686-703-8
Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2018
Adres do korespondencji:
Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.
ul. Kazimierzowska 52 lok. 104
02-546 Warszawa
instagram.com/wydawnictwojaguar
facebook.com/wydawnictwojaguar
snapchat: jaguar_ksiazki
Wydanie pierwsze w wersji e-book
Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2018
Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta
Dla Franka, mojego taty, mojego brata Frankiego oraz siostry Cadice:
Być może nie łączy nas krew, ale cieszę się, że jesteśmy rodziną.
PROLOG EIJEH
– CZEGO SIĘ BOISZ? – PYTAMY.
– Ona zamierza nas zabić! – odpowiadamy.
Kiedyś niepokoiło nas, że żyjemy w dwóch ciałach jednocześnie. Przyzwyczailiśmy się jednak do tego w ciągu tych wszystkich cykli, które minęły od dnia przemiany. Od chwili, w której nasze dary nurtu złączyły się w jeden, nowy i wyjątkowy. Wiemy już, jak udawać, że jesteśmy dwiema różnymi osobami – choć w samotności wolimy pławić się w prawdzie: stanowimy bowiem jedną osobę w dwóch różnych ciałach.
Nie jesteśmy już na Urek tak jak wtedy, kiedy znaliśmy jeszcze nasze położenie. Dryfujemy w przestrzeni, a czerwonawe zwoje wstęgi nurtu stanowią jedyny wyimek pośród ciemności.
Tylko jedna z naszych cel ma okno. To wąskie pomieszczenie z cienkim materacem i butelką wody. Druga cela była magazynem i pewnie dlatego pachnie środkami czystości, gryzącymi i drażniącymi. Jedynym źródłem światła pozostaje lufcik w drzwiach, co prawda zamknięty, ale przepuszczający poświatę z korytarza.
Rozkładamy jednocześnie ramiona – jedną parę krótszych i brązowych, drugą dłuższych i bledszych. Pierwsze sprawiają wrażenie lekkich, drugie ciężkich, wręcz niezdarnych. Leki opuściły już jedno ciało, ale jeszcze nie drugie.
Jedno serce mocno bije, drugie utrzymuje miarowy rytm.
– Nas zabić – powtarzamy sobie. – Czy jesteśmy pewni?
– Tak pewni jak nasze losy. Ona chce, byśmy umarli.
– Losy…
Czujemy w tym pewien dysonans. Tak jak każdy może kogoś kochać i nienawidzić, tak my kochamy nasze losy i nienawidzimy ich zarazem. Wierzymy w nie i jednocześnie nie wierzymy.
– Jakiego słowa użyła nasza matka… – Mamy dwie matki, dwóch ojców, dwie siostry. I tylko jednego brata. – Zaakceptuj swój los. Spróbuj go przetrwać albo…
– Powiedziała: przecierpieć – odpowiadamy. – Bo cała reszta jest złudzeniem.
1
SHITHI. CZASOWNIK. W JĘZYKU THUVHE: „MÓC/MIEĆ POWINNOŚĆ/MUSIEĆ”
ROZDZIAŁ 1 CYRA
LAZMET NOAVEK, MÓJ OJCIEC I BYŁY TYRAN SHOTET, od ponad dziesięciu pór uchodził za zmarłego. Po pierwszej wyprawie urządziliśmy mu pogrzeb. Wysłaliśmy w przestrzeń jego starą zbroję, ponieważ ciała nie odnaleźliśmy.
A teraz mój brat Ryzek, więzień naszego statku transportowego, powiedział: „Lazmet wciąż żyje”.
Czasami matka nazywała ojca „Laz”. Nikt inny się nie odważył, tylko Ylira Noavek. „Laz”, mawiała. „Odpuść”. I słuchał jej, o ile nie żądała tego zbyt często. Szanował ją, choć przecież nikogo nie szanował, nawet swoich przyjaciół.
Bywał dla niej łagodniejszy, ale dla innych… cóż.
Mój brat zaczął życie jako człowiek łagodny, ale potem zmężniał i stał się osobą gotową torturować własną siostrę. Od Lazmeta nauczył się wyłupiać oczy. I konserwować je, by nie zgniły podczas przechowywania. Zanim zrozumiałam, co zawierają słoje w Sali Oręża, nieraz chodziłam je oglądać. Stały wysoko nad moją głową, mieniąc się bladym światłem. Zielone, brązowe i szare tęczówki pływały niczym rybki szukające pokarmu tuż przy powierzchni akwarium.
Mój ojciec sam nikomu nie wyciął znaku. Nigdy też nie wydał takiego rozkazu. Dzięki darowi nurtu przejmował ciała innych ludzi. Zmuszał ich, by sami to sobie robili.
Śmierć nie jest jedyną karą, jaką można wymierzyć ludziom. Można też zafundować im koszmary.
Akos Kereseth odnalazł mnie na pokładzie nawigacyjnym niewielkiego statku transportowego wiozącego nas z mojej rodzinnej planety, gdzie Shotet szykowali się do wojny z jego narodem zwanym Thuvhe. Siedziałam na fotelu kapitańskim, a raczej wierciłam się, próbując się uspokoić. Chciałam powiedzieć Akosowi, że według mojego brata mój ojciec – o ile Lazmet był moim ojcem, a Ryzek moim bratem – wciąż żył. Ryzek był przekonany, że nie łączy nas krew i w rzeczywistości nie należę do rodziny Noaveków. Dlatego właśnie, powiedział, nie mogłam otworzyć zamku genetycznego jego prywatnego apartamentu i nie zdołałam zabić go, kiedy po raz pierwszy próbowałam to zrobić.
Nie wiedziałam jednak, od czego zacząć rozmowę z Akosem. Od śmierci ojca? Od ciała, którego nigdy nie znaleźliśmy? Od niepokojącego wrażenia, że Ryzek fizycznie nie jest do mnie podobny na tyle, byśmy z całą pewnością byli rodzeństwem?
Akos również nie chciał mówić. Na podłodze, pomiędzy fotelem kapitańskim a ścianą, rozłożył koc znaleziony gdzieś na statku. Wyciągnęliśmy się na nim tuż obok siebie i patrzyliśmy w przestrzeń. Cienie nurtu – moja wiecznie żywa, bolesna dolegliwość – owinęła moje ramiona czarnymi nićmi, przesyłając głęboki ból aż do koniuszków palców.
Nie bałam się pustki. Czułam się nic nieznacząca. Niewarta spojrzenia, choćby przez sekundę. Było w tym coś kojącego, ponieważ zbyt często niepokoiłam się, że potrafię krzywdzić ludzi. Gdybym rzeczywiście była nieważna i skutecznie unikała świata, nikogo bym nie skrzywdziła. Chciałam tylko tego, co znajdowało się na wyciągnięcie ręki.
Palec wskazujący Akosa zahaczył o mój najmniejszy. Cienie zniknęły, jego dar nurtu pochłonął mój.
To, co znajdowało się na wyciągnięcie ręki, całkowicie mi wystarczyło.
– Czy… powiesz coś w thuvhe? – poprosił.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Wciąż patrzył w okno i niewyraźnie się uśmiechał. Piegi nakrapiały jego nos, a także jedną z powiek, tuż