Отсутствует

Piketty i co dalej?


Скачать книгу

pogratulował Janet Yellen, szefowej Systemu Rezerwy Federalnej, że dostrzega poważne negatywne skutki wzrostu nierówności dla amerykańskiej gospodarki: „Zasługuje na uznanie za kilka mądrych rzeczy, które powiedziała o mobilności społecznej i nierównościach dochodowych, a które często uchodzą naszej uwadze. […] Nazwała rzeczy po imieniu”37. Dalej Mishel pozwolił sobie na obszerne zacytowanie wypowiedzi Yellen: „Dla nikogo nie jest tajemnicą, że ostatnie kilka dekad narastających nierówności można sprowadzić do istotnych korzyści majątkowych i dochodowych dla tych, którzy znajdują się na samym szczycie, oraz stagnacji poziomu życia dla zdecydowanej większości społeczeństwa. Moim zdaniem należy się zastanowić, czy ten trend wpisuje się w głęboko zakorzenione wartości wynikające z historii naszego narodu, w tym wartości tradycyjnie dla Amerykanów bardzo ważnej, czyli równych szans”.

      Słowa wypowiedziane przez Yellen nawiązują do obaw wykraczających dalece poza dane liczbowe i wykresy – obaw, które z pewnością spędzały sen z powiek nieekonomistom dokładnie tak samo jak szefowej Systemu Rezerwy Federalnej. Jej wzmianka o głęboko zakorzenionych amerykańskich wartościach sugeruje duży niepokój wywołany potencjalną zależnością między nasilaniem się nierówności a spadkiem mobilności społecznej. W 2012 roku Alan Krueger, przewodniczący Council of Economic Advisors, w jednym ze swoich wystąpień zwrócił uwagę na odwrotną zależność między nierównościami (mierzonymi na podstawie współczynnika Giniego) a mobilnością społeczną: im większe nierówności, tym mniejsza mobilność. Zależność ta została szybko okrzyknięta „krzywą Wielkiego Gatsby’ego” i szeroko nagłośniona w mediach38.

      Krótko mówiąc, sytuacja polityczna z początku 2014 roku była korzystna dla książki opisującej zmiany w dystrybucji bogactwa i dochodów oraz tłumaczącej zjawisko, co do którego obawy wyrażać zaczęli zarówno szarzy obywatele, jak i przywódcy polityczni. Przekonanie znacznej części społeczeństwa, że jest skazana na trwały status klasy gorszej, że nie ma szans na awans społeczny, stanowi zagrożenie dla demokracji. Możliwość awansu społecznego w drodze edukacji od zawsze była przecież fundamentem amerykańskiej demokracji.

      Oczywiście obserwacja o spadku mobilności społecznej w minionych latach wcale nie musi być słuszna. Wspólne badania Raja Chetty’ego, Emmanuela Saeza, współpracownika Piketty’ego, oraz innych sugerują, że powszechne przekonania w tej kwestii mogą być wyolbrzymione. Przekonania te mimo wszystko istnieją, być może dlatego, że rosnące nierówności dochodowe wzmacniają skutki stagnacji społecznej39. W rzeczy samej, obawy związane z mobilnością społeczną – zwłaszcza z mobilnością w dół – nasilają się szczególnie u ludzi należących do dokładnie tej grupy, którzy swoją względnie wysoką pozycję w rozkładzie dochodów zawdzięczają sukcesom edukacyjnym oraz nowym możliwościom, które dla wykształconych pracowników otwarły się po drugiej wojnie światowej. Piketty nazywa tę grupę „patrymonialną klasą średnią” i zalicza do niej górne 10–20 procent rozkładu dochodów. Wiele osób z tej grupy osiąga dzisiaj względnie znacznie wyższe dochody niż ich rodzice, posiada znacznie większy majątek i tenże znacznie większy majątek przekaże swoim dzieciom. Zaryzykowałbym stwierdzenie – trudne do obrony z uwagi na brak właściwych danych, ale moim zdaniem dość prawdopodobne – że właśnie do tej grupy należy większość czytelników książki Piketty’ego.

      Warto zwrócić jeszcze uwagę na inny aspekt kontekstu społecznego publikacji książki w Stanach Zjednoczonych: zdaniem wielu polityków wyrok Sądu Najwyższego w sprawie Citizens United otworzył drogę najbogatszym do wywierania wpływu na polityków. Potencjalna zdolność skoncentrowanego bogactwa do zniekształcania demokratycznego procesu politycznego stanowi jeden z głównych motywów przewodnich książki Piketty’ego, choć trzeba przyznać, że autor mógł ten wątek nieco bardziej rozwinąć. Piketty sugeruje, że tego rodzaju oddziaływanie odpowiada za przekształcenie Stanów Zjednoczonych z kraju charakteryzującego się dynamicznie progresywnym podatkiem od dochodów i majątku w kraj, w którym krańcowa stopa opodatkowania nawet najwyższych dochodów pozostaje względnie niska. Zmiany te zachęcają menedżerów do żądania coraz wyższych pakietów wynagrodzeń, co umożliwia im gromadzenie nadwyżki dochodów w formie aktywów dziedziczonych. W ten oto sposób dochodzi do sytuacji, w której „przeszłość […] pochłania przyszłość”, jak ujmuje to Piketty w jednym ze swoich bardziej pamiętnych stwierdzeń. Jeżeli moje przypuszczenia są słuszne i czytelnicy książki Piketty’ego należą w dużej mierze do patrymonialnej klasy średniej, w tym motywie pojawia się coś odrobinę paradoksalnego, ponieważ z danych wynika, że członkowie tej grupy społecznej byli po 1980 roku beneficjentami netto zjawiska rosnącej koncentracji bogactwa.

      Paradoks ten znika jednak, jeśli tylko założymy, że należący do tej grupy czytelnicy Piketty’ego pochodzą z liberalno-postępowego skraju politycznego spektrum. Mam tu na myśli należących do patrymonialnej klasy średniej profesjonalistów, którzy zawdzięczają swój status w dużej mierze własnym osiągnięciom edukacyjnym i którzy wyznają często liberalno-postępowe wartości polityczne i społeczne.

      Owszem, zdaję sobie sprawę, że często kwestionuje się sprawiedliwość amerykańskiego systemu szkolnictwa. Jednym z bardziej problematycznych aspektów amerykańskiej edukacji jest rola elitarnych uczelni wyższych, które ograniczają dostęp do wielu zawodów, rezerwując go dla członków społecznych elit – wysokie czesne i preferowanie dzieci absolwentów w procesie rekrutacji powoduje, że społeczeństwo ma ograniczone możliwości wstępu do tych szkół, a elity zamieniają się w kasty uprawiające chów wsobny40. Przez okres trzydziestu lat po drugiej wojnie światowej, który Piketty wyróżnia jako okres malejących nierówności, podejmowano wysiłki na rzecz poszerzenia dostępu do elitarnego szkolnictwa wyższego. Wprowadzono na przykład ustandaryzowane egzaminy, takie jak Scholastic Aptitude Test41. Kiedy po 1980 roku nierówności zaczęły ponownie rosnąć, skuteczność tego typu środków została stłumiona przez strukturę amerykańskiego systemu edukacyjnego. Szkoły publiczne finansowane z lokalnych podatków od nieruchomości mają tę cechę, że kierują zasoby edukacyjne ku zamożniejszym społecznościom. Odpłatne kursy przygotowujące do egzaminów i zatrudnianie prywatnych trenerów, o coraz większym dążeniu przedstawicieli klas wyższych do korzystania wyłącznie ze szkolnictwa prywatnego nawet nie wspominając, w pewnym stopniu zniwelowały działania podjęte po drugiej wojnie światowej na rzecz wyrównywania szans. Działania te po części miały być odpowiedzią na zapotrzebowanie w kraju na naukowców, inżynierów i innych profesjonalistów z dyplomami uczelni wyższych.

      Członków profesjonalnej grupy społeczeństwa w szczególności niepokoi coraz bardziej widoczna rola skrajnie zamożnych i skrajnie konserwatywnych darczyńców, finansujących prawe skrzydło Partii Republikańskiej. Ich zabiegi okazały się na tyle skuteczne, że niegdyś prawicowe skrzydło dzisiaj niemal wchłonęło całą partię.

      Można zatem snuć domysły, że liberalno-profesjonalna część patrymonialnej klasy średniej cierpi na coś w rodzaju „obaw o status” – przypadłość, którą Richard Hofstadter diagnozował u innych grup społecznych we wcześniejszych okresach amerykańskiej historii. Wielu patrymonialnych liberałów swoją zamożność zawdzięcza możliwościom w sferze edukacji i zatrudnienia, które otworzyły się przed nimi w powojennym okresie prosperity. Dzisiaj ci sami ludzie obawiają się, że ich dzieci mogą nie mieć tych samych możliwości i to pomimo tego, że ich względna zamożność powinna im to umożliwiać z finansowego punktu widzenia. Najbardziej nie podoba im się zjawisko niszczenia liberalnego konsensusu – tego, co Arthur Schlesinger nazywał „ważnym środkiem” amerykańskiego życia politycznego – przez prawicowy populizm finansowany przez tych, których Theda