href="#uf40a7440-b385-5619-b674-22bfc21b1179">Rozdział LIII Akteon
Rozdział LVI Niewidzialne tarcze
Rozdział LX Plac Saint-Jean-en-Greve
Rozdział LXIII Taras na wieży zamku w Vincennes
Rozdział LXV Król umarł, niech żyje król!
Strona tytułowa
Aleksander Dumas (ojciec) KRÓLOWA MARGOT
Rozdział I Łacina Księcia Gwizjusza
Rozdział I
Łacina Księcia Gwizjusza
W poniedziałek 18 sierpnia 1572 roku w Luwrze obchodzono wielką uroczystość.
Okna dawnego zamku królewskiego, zawsze ciemne, zajaśniały dzisiaj rzęsistym światłem, a place sąsiednie i ulice, zwykle puste, skoro tylko uderzyła godzina dziewiąta na wieży Saint-Germain-l'Auxerrois, dnia tego jeszcze o północy były zapchane pospólstwem.
Tłum ten, groźny, zwarty, niespokojny, można było wziąć w ciemnościach nocnych za ponure i kołyszące morze, które wynurzając się z ulic des Fosses-Saint-Germain i de Lastruce, rozlewało się po bulwarach; fale jego podczas przypływu roztrącały się o ściany Luwru, w czasie zaś odpływu odbijały się o stojący naprzeciwko pałac Burbonów.
Pomimo uroczystości na dworze, a może właśnie z powodu tejże, spostrzegać się dawały jakieś groźne oznaki wśród ludu, który nie spodziewał się, że uroczystość ta jest tylko wstępem do nowej, w osiem dni nastąpić mającej, w której miał wziąć czynny udział.
Dwór obchodził zaślubiny Małgorzaty de Valois, córki Henryka II i siostry Karola IX, z Henrykiem de Bourbon, królem Nawarry.
Rzeczywiście, tego poranku, na Wzniesieniu urządzonym przy wejściu do katedry Notre-Dame, kardynał de Bourbon pobłogosławił temu związkowi według obrzędu stosowanego zwykle przy zaślubinach francuskich księżniczek.
Małżeństwo to zadziwiło wszystkich i dało dużo do myślenia tym, którzy głębiej rzeczy pojmowali; w istocie, trudno było pojąć zbliżenie się dwóch nieprzyjaznych stronnictw, jakimi byli protestanci i katolicy.
Pytano się, czy młody książę Kondeusz będzie mógł przebaczyć księciu Andegaweńskiemu, bratu króla, śmierć ojca swego, zabitego przez Montesąuiou pod Jarnac; czy młody książę Gwizjusz daruje admirałowi de Coligny śmierć ojca, zamordowanego w, Orleanie przez Poltrota de Merę.
Nie dosyć na tym: umarła przed dwoma miesiącami Joanna de Navarre, odważna małżonka słabego Antoniego de. Bourbon, która doprowadziła do skutku zaręczyny syna swego Henryka z księżniczką królewskiego domu.
Z powodu jej nagłej śmierci zaczęły się rozchodzić dziwne pogłoski. Wszędzie szeptano, że Katarzyna de Medici, obawiając się, ażeby się nie wydała straszna tajemnica wiadoma Joannie, otruła ją pachnącymi rękawiczkami, przyrządzonymi przez florentczyka nazwiskiem Renę, bardzo zdolnego do robót tego rodzaju.
Wieść owa jeszcze bardziej rozeszła się i ustaliła, skoro po śmierci tej wielkiej królowej dwaj lekarze, z których jednym był słynny Ambroży Pare, zostali na żądanie jej syna upoważnieni do sekcji całego ciała prócz głowy.
Ponieważ zaś Joanna de Navarre została otruta jadowitym zapachem, w mózgu więc jedynie należało szukać śladów strasznej zbrodni. Mówię — zbrodni, gdyż nikt nie wątpił, że popełniono tu zbrodnię.
To jeszcze nie wszystko.
Król Karol obstawał przy tym związku z uporczywą stałością; takie małżeństwo bowiem nie tylko przywracało w jego królestwie pokój, lecz nawet sprowadzało do Paryża znaczniejszych hugonotow francuskich.
Ponieważ narzeczony był wyznania protestanckiego, narzeczona zaś rzymskpkatolickiego, należało prosić o dyspensę zasiadającego wówczas w Stolicy Apostolskiej Grzegorza XIII.
Z wydaniem żądanej dyspensy ociągano się, co bardzo niepokoiło zmarłą ' królową Nawarry.
Pewnego dnia powierzyła ona Karolowi IX swą obawę w tym względzie, na co król odpowiedział:
— Nie martw się o to, moja ciotko. Nie jestem hugonotem, lecz też nie dam się oszukać; w najgorszym razie sam wezmę Margot za rękę i podczas kazania z synem twoim do ołtarza poprowadzę.
Słowa te rozniosły się po mieście i nadzwyczaj uradowały hugonotow, dały zaś dużo do myślenia katolikom, którzy sami nie wiedzieli, czy król ich. zdradza, czy też odgrywa komedię, której rozwiązania lada dzień należało oczekiwać.
Nade wszystko niepojętym było postępowanie Karola IX względem admirała de Coligny, już od pięciu czy sześciu lat prowadzącego z nim bezustanne kłótnie. Król wyznaczył za jego głowę sto pięćdziesiąt tysięcy talarów złotem; pomimo to na niego się tylko zaklinał, nazywał go swoim ojcem i oświadczył, że odtąd jemu powierzać będzie kierunek wojny.
Ta przemiana w postępowaniu króla zaczęła wreszcie niepokoić samą Katarzynę de Medici, dotychczas kierującą jego wolą, a nawet życzeniami; i rzeczywiście miała słuszny powód do obaw, pewnego bowiem razu Karol IX w chwili szczerości powiedział do admirała, rozmawiającego z nim o wojnie flandryjskiej:
— Mój ojcze, jest tu jeszcze pewna okoliczność, na którą niepodobna nie zwrócić uwagi. Idzie o to, aby królowa-matka, która jak wiesz, wszędzie lubi wścibić swój nos, nic nie wiedziała o naszych planach względem wojny flandryjskiej; trzeba więc, ażebyśmy je trzymali w największej tajemnicy, gdyż w wypadku poróżnienia się z nami, wszystko by nam popsuła.
Chociaż Coligny był bardzo rozsądnym i doświadczonym człowiekiem, nie zdołał jednak zadość uczynić zaufaniu, jakie w nim król pokładał;, i mimo że przybył do Paryża pełen podejrzeń, mimo że przy odjeździe z Chatillon jakaś wieśniaczka rzuciła mu się do nóg, wołając: „O! nasz dobry ojcze, nie jedź do Paryża, gdyż ty i wszyscy, co z tobą będą, zginiecie niechybnie" — mimo to wszystko podejrzenia te z biegiem czasu