Генрик Сенкевич

Trylogia


Скачать книгу

mi uschnąć przyjdzie bez ciebie, aż mnie sam książę tu wyprawił.

      – To książę wie?

      – Powiedziałem mu wszystko. A on jeszcze rad był, na kniazia Wasyla wspomniawszy. Ej, chybaś ty mi co zadała, dziewczyno, że już i świata za tobą nie widzę!

      – Łaska to boża takie zaślepienie twoje.

      – A pamiętasz jeno ten omen, który raróg uczynił, gdy nam ręce ku sobie ciągnął. Znać było już przeznaczenie.

      – Pamiętam…

      – Jakem też od tęskności chodził w Łubniach na Sołonicę, tom cię tak prawie, jako żywą, widywał, a com wyciągnął ręce, toś nikła. Ale mi więcej nie umkniesz, gdyż tak myślę, że nic nam już nie stanie na wstręcie.

      – Jeśli co stanie, to nie wola moja.

      – Powiedzże mi jeszcze raz, że mnie miłujesz.

      Helena spuściła oczy, ale odrzekła z powagą i wyraźnie:

      – Jako nikogo w świecie.

      – Żeby mnie kto złotem i dostojeństwy obsypał, wolałbym takie słowa twoje, bo czuję, że prawdę mówisz, choć sam nie wiem, czym na takowe dobrodziejstwa od ciebie zarobić mogłem.

      – Boś miał litość dla mnie, boś mnie przygarnął i ujmował się za mną, i takimi słowy do mnie mówił, jakich wprzódy nigdy nie słyszałam.

      Helena zamilkła ze wzruszenia, a porucznik począł na nowo całować jej ręce.

      – Panią mi będziesz, nie żoną – rzekł.

      I przez chwilę milczeli, tylko on wzroku z niej nie spuszczał, chcąc sobie długie niewidzenie nagrodzić. Wydała mu się jeszcze piękniejszą niż dawniej. Jakoż w tej ciemnawej świetlicy, w grze promieni słonecznych rozłamujących się w tęczę na szklanych gomółkach okien, wyglądała jak owe obrazy świętych dziewic w mrocznych kościelnych kaplicach. A jednocześnie biło od niej takie ciepło i życie, tyle rozkosznych niewieścich ponęt i uroków malowało się w twarzy i całej postaci, że można było głowę stracić, rozkochać się na śmierć, a kochać na wieczność.

      – Od twojej gładkości chyba mi oślepnąć przyjdzie! – rzekł namiestnik.

      Białe ząbki kniaziówny wesoło błysnęły w uśmiechu.

      – Pewnie panna Anna Borzobohata ode mnie stokroć gładsza!

      – Tak jej do ciebie, jako właśnie cynowej misie do miesiąca.

      – A mnie imć Rzędzian co innego powiadał.

      – Imć Rzędzian wart w gębę. Co mnie tam po onej pannie! Niech inne pszczoły z tego kwiatu miód biorą, a jest ich tam niemało.

      Dalszą rozmowę przerwało wejście starego Czechły, któren przyszedł witać namiestnika. Uważał go on już za swego przyszłego pana, więc kłaniał mu się od proga, oddając mu wschodnim obyczajem salamy.

      – No, stary Czechły, wezmę i ciebie z panienką. Już też jej służ do śmierci.

      – Niedługo jej czekać, wasza miłość, ale póki życia, póty służby. Bóg jeden!

      – Za jaki miesiąc, gdy z Siczy wrócę, ruszymy do Łubniów – rzekł namiestnik, zwracając się do Heleny – a tam ksiądz Muchowiecki ze stułą czeka.

      Helena przestraszyła się:

      – To ty na Sicz jedziesz?

      – Książę posyła z listami. Aleć się nie bój. Osoba posła i u pogan święta. Ciebie zaś z kniahinią wyprawiłbym choć zaraz do Łubniów, jeno drogi straszne. Sam widziałem – i koniem nie bardzo przejedzie.

      – A długo w Rozłogach zostaniesz?

      – Dziś jeszcze na wieczór do Czehryna ruszam. Prędzej pożegnam, prędzej powitam. Zresztą służba książęca: nie mój czas, nie moja wola.

      – Proszę na posiłek, jeśli amorów i gruchania dosyć – rzekła wchodząc kniahini. – Ho! ho! policzki ma dziewczyna czerwone, snadź nie próżnowałeś, panie kawalerze! No, ale się wam nie dziwię.

      To rzekłszy poklepała łaskawie Helenę po ramieniu i poszli na obiad. Kniahini była w doskonałym humorze. Bohuna odżałowała już dawno, a teraz wszystko składało się tak dzięki hojności namiestnika, że Rozłogi „cum boris, lasis, graniciebus et coloniis” mogła już uważać za swoje i swoich synów.

      A były to przecie dobra niemałe.

      Namiestnik wypytywał o kniaziów, czy prędko wrócą.

      – Lada dzień się już ich spodziewam. Gniewno im było z początku na waćpana, ale potem, zważywszy twoje postępki, bardzo cię jako przyszłego krewniaka polubili, bo prawią, że takiej fantazji kawalera trudno już w dzisiejszych miękkich czasach znaleźć.

      Po skończonym obiedzie namiestnik z Heleną wyszli do sadu wiśniowego, który tuż do fosy za majdanem przytykał. Sad był, jako śniegiem, wczesnym kwieciem obsypany, za sadem czerniała dąbrowa, w której kukała kukułka.

      – Na szczęśliwą to nam wróżbę – rzekł pan Skrzetuski – ale trzeba się popytać. I zwróciwszy się ku dąbrowie pytał:

      – Zazulu niebożę, a ile lat będziem żyć w stadle z tą oto panną?

      Kukułka poczęła kukać i kukać. Naliczyli pięćdziesiąt i więcej.

      – Dajże tak, Boże!

      – Zazule zawsze prawdę mówią – zauważyła Helena.

      – A kiedy tak, to jeszcze będę pytał! – rzekł rozochocony namiestnik.

      I pytał:

      – Zazulu niebożę, a siła mieć będziem chłopczysków?

      Kukułka, jakby zamówiona, zaraz poczęła odpowiadać i wykukała ni mniej, ni więcej, jak dwanaście.

      Pan Skrzetuski nie posiadał się z radości.

      – Ot, starostą zostanę, jak mnie Bóg miły! Słyszałaś waćpanna? hę?

      – Zgoła nie słyszałam – odpowiedziała czerwona jak wiśnia Helena – nawet nie wiem, o coś pytał.

      – To może powtórzyć?

      – I tego nie trzeba.

      Na takich rozmowach i zabawach zeszedł im dzień jak sen. Wieczorem nadeszła chwila czułego, długiego pożegnania – i namiestnik ruszył ku Czehrynowi.

      Rozdział VIII

      W Czehrynie zastał pan Skrzetuski starego Zaćwilichowskiego w wielkim wzruszeniu i gorączce; wyglądał on niecierpliwie książęcego posłańca, bo z Siczy coraz groźniejsze dochodziły wieści. Nie ulegało już wątpliwości, że Chmielnicki gotował się zbrojną ręką swoich krzywd i dawnych kozackich przywilejów dochodzić. Zaćwilichowski miał o nim wiadomości, iż w Krymie bawił u chana, żebrząc pomocy tatarskiej, z którą już lada dzień był w Siczy spodziewany. Gotowała się tedy walna z Niżu do Rzeczypospolitej wyprawa, która przy pomocy tatarskiej mogła być zgubna. Burza rysowała się coraz bliżej, wyraźniej, straszniej. Już nie głuche, nieokreślone trwogi przebiegały Ukrainę, ale po prostu pewność rzezi i wojny. Hetman wielki, który z początku niewiele sobie z całej sprawy robił, przysunął się teraz z wojskiem do Czerkas; wysunięte placówki wojsk koronnych dochodziły aż do Czehryna, a to głównie, by zbiegostwo powstrzymać. Kozacy bowiem grodowi i czerń masami poczęli na Sicz uciekać. Szlachta kupiła się po miastach. Mówiono, że pospolite ruszenie ma być w południowych województwach ogłoszone. Niektórzy też i nie czekając na wici, odsyłali żony i dzieci do zamków, a sami ciągnęli pod Czerkasy. Nieszczęsna Ukraina rozdzieliła się na