Генрик Сенкевич

Trylogia


Скачать книгу

waćpan, mości Zagłobo, i mnie z panem namiestnikiem Skrzetuskim… poznajomijże!

      – A i owszem, i owszem. Mości namiestniku, oto jest pan Powsinoga.

      – Podbipięta – poprawił szlachcic.

      – Wszystko jedno! herbu Zerwipludry…

      – Zerwikaptur – poprawił szlachcic.

      – Wszystko jedno. Z Psichkiszek.

      – Myszykiszek – poprawił szlachcic.

      – Wszystko jedno. Nescio, co bym wolał, czy mysie, czy psie kiszki. Ale to pewna, że bym w żadnych mieszkać nie chciał, bo to i osiedzieć się tam niełatwo, i wychodzić niepolitycznie. Mości panie! – mówił dalej do Skrzetuskiego ukazując Litwina – oto tydzień już piję wino za pieniądze tego szlachcica, któren ma miecz za pasem równie ciężki jak trzos, a trzos równie ciężki jak dowcip. Ale jeślim pił kiedy wino za pieniądze większego cudaka, to pozwolę się nazwać takim kpem, jak ten, co mi wino kupuje.

      – A to go objechał! – wołała śmiejąc się szlachta.

      Ale Litwin nie gniewał się, kiwał tylko ręką, uśmiechał się łagodnie i powtarzał:

      – At, dałbyś waćpan pokój… słuchać hadko!

      Pan Skrzetuski przypatrywał się ciekawie tej nowej figurze, która istotnie zasługiwała na nazwę cudaka. Przede wszystkim był to mąż wzrostu tak wysokiego, że głową prawie powały dosięgał, a chudość nadzwyczajna wydawała go wyższym jeszcze. Szerokie jego ramiona i żylasty kark zwiastowały niepospolitą siłę, ale była na nim tylko skóra i kości. Brzuch miał tak wpadły pod piersią, że można by go wziąć za głodomora, lubo ubrany był dostatnio, w szarą opiętą kurtę ze świebodzińskiego sukna, z wąskimi rękawami, i wysokie szwedzkie buty, które na Litwie zaczynały wchodzić w użycie. Szeroki i dobrze wypchany łosiowy pas, nie mając na czym się trzymać, opadał mu aż na biodra, a do pasa przywiązany był krzyżacki miecz tak długi, że temu olbrzymiemu mężowi prawie do pachy dochodził.

      Ale kto by się miecza przeląkł, wnet by się uspokoił, spojrzawszy na twarz jego właściciela. Była to twarz chuda, również jak i cała osoba, ozdobiona dwiema zwiśniętymi ku dołowi brwiami i parą tak samo zwisłych konopnego koloru wąsów, ale tak poczciwa, tak szczera, jak u dziecka. Owa obwisłość wąsów i brwi nadawała jej wyraz stroskany, smutny i śmieszny zarazem. Wyglądał na człeka, którego ludzie popychają, ale panu Skrzetuskiemu podobał się z pierwszego wejrzenia za ową szczerość twarzy i doskonały moderunek żołnierski.

      – Panie namiestniku – rzekł – to waszmość od księcia pana Wiśniowieckiego?

      – Tak jest.

      Litwin ręce złożył jako do modlitwy i oczy podniósł w górę.

      – Ach, co to za wielki wojennik! co to za rycerz! co to za wódz!

      – Daj Boże Rzeczypospolitej takich jak najwięcej.

      – I pewno, i pewno! A czyby nie można do niego pod znak?

      – Będzie waści rad.

      Tu pan Zagłoba wtrącił się do rozmowy:

      – Będzie miał książę dwa rożny do kuchni: jeden z waćpana, drugi z jego miecza, albo najmie waści za mistrza, albo każe na wasanu zbójów wieszać lub sukno na barwę będzie waspanem mierzył! Tfu, jak się waćpan nie wstydzisz, będąc człowiekiem i katolikiem, być tak długim, jak serpens lub jak pogańska włócznia!

      – Słuchać hadko – rzekł cierpliwie Litwin.

      – Jakże też godność waszeci? – spytał pan Skrzetuski – bo gdyś mówił, pan Zagłoba tak waści podrywał, że z przeproszeniem nic nie mogłem zrozumieć.

      – Podbipięta.

      – Powsinoga.

      – Zerwikaptur z Myszykiszek.

      – Masz babo pociechę! Piję jego wino, ale kpem jestem, jeśli to nie pogańskie imiona.

      – Dawno waść z Litwy? – pytał namiestnik.

      – At, już dwie niedziele w Czehrynie. Dowiedziawszy się od pana Zaćwilichowskiego, że waść tędy ciągnąć będziesz, czekam, by pod jego opieką księciu moje prośby przedstawić.

      – Powiedzże mi waszmość, proszę, bom ciekaw, czemu też taki katowski miecz pod pachą nosisz?

      – Nie katowski to, mości namiestniku, ale krzyżacki, a noszę, bo zdobyczny i dawno w rodzie. Już pod Chojnicami służył w litewskim ręku – tak i noszę.

      – Ale to sroga machina i ciężka być musi okrutnie – chyba do obu rąk?

      – Można do obu, można do jednej.

      – Pokażże wasze!

      Litwin wydobył i podał, ale panu Skrzetuskiemu ręka zwisła od razu. Ni się złożyć, ni cięcia wymierzyć swobodnie. Na dwie ręce poradził, ale jeszcze było za ciężko. Więc pan Skrzetuski zawstydził się trochę i zwróciwszy się do obecnych:

      – No, mości panowie – rzekł – kto krzyż uczyni?

      – My już próbowali – odrzekło kilkanaście głosów. – Jeden pan komisarz Zaćwilichowski podniesie, ale krzyża i on nie uczyni.

      – No, a waćpan? – pytał pan Skrzetuski zwracając się do Litwina.

      Szlachcic podniósł miecz jak trzcinę i machnął nim kilkanaście razy z największą łatwością, aż powietrze warczało w izbie, a wiatr powiał po twarzach.

      – A niechże waści Bóg sekunduje! – zawołał Skrzetuski. – Pewną masz służbę u księcia pana!

      – Bóg widzi, że jej pragnę, bo mi miecz w niej nie zardzewieje.

      – Ale dowcip do reszty – rzekł pan Zagłoba – gdyż nie umiesz waść tak samo nim obracać.

      Zaćwilichowski wstał i obaj z namiestnikiem zabierali się do odejścia, gdy naraz wszedł do izby biały jak gołąb człowiek i spostrzegłszy Zaćwilichowskiego rzekł:

      – Mości chorąży komisarzu, ja tu do pana umyślnie!

      Był to Barabasz, pułkownik czerkaski.

      – To chodźże waszmość do mnie na kwaterę – rzekł Zaćwilichowski. – Tu już się tak ze łbów kurzy, że i świata nie widać.

      Wyszli razem, a Skrzetuski z nimi. Zaraz za progiem Barabasz spytał:

      – Czy nie ma wieści o Chmielnickim?

      – Są. Uciekł na Sicz. Oto ten oficer spotkał go wczoraj na stepie.

      – To nie wodą pojechał? Pchnąłem gońca do Kudaku, by go łapano, ale jeśli tak, to na próżno.

      To rzekłszy Barabasz zatknął rękami oczy i począł powtarzać:

      – Ej! spasi Chryste! spasi Chryste!

      – Czego wać trwożysz?

      – A czy waszmość wiesz, co on mi zdradą wydarł? Czy wiesz, co to znaczy takie dokumenta w Siczy opublikować? Spasi Chryste! Jeśli król wojny z bisurmanem nie uczyni, to iskra na prochy…

      – Rebelię waszmość przepowiadasz?

      – Nie przepowiadam, bo ją widzę, a Chmielnicki lepszy od Nalewajki i od Łobody.

      – A kto za nim pójdzie?

      – Kto? Zaporoże, regestrowi, mieszczanie, czerń, futornicy – i tacy ot!

      Tu pan Barabasz wskazał na rynek i na uwijających się po nim ludzi. Cały rynek był zapchany wielkimi siwymi wołami pędzonymi ku Korsuniowi dla wojska, a przy wołach szedł mnogi lud pastuszy, tak zwani czabanowie,