Max Czornyj

Grzech


Скачать книгу

ma już dość materiału, żeby się wypowiedzieć. Zagońcie go do roboty.

      – A może… – zaczęła nieśmiało Nowak – a może jemu chodziło właśnie o to, żeby wzbudzić strach? Żeby Wolski myślał, że zginęła właśnie jego żona? A potem ten psychol dał mu ulgę.

      14

      Robert Wolski wrócił do domu wczesnym popołudniem. Zaparkował samochód przed wjazdem do garażu i z ulgą zauważył, że w domu nie ma jego siostry. Wcześniej nie zgodził się, by towarzyszyła mu przy identyfikacji zwłok, a kiedy okazało się, że zamordowaną nie jest Marta, odesłał ją z kwitkiem do domu. Nie chciał, żeby widziała go w tym stanie. Potrzebował samotności. Dzięki niej mógł się w całości poddać biegowi wydarzeń. Oddać cierpieniu, samoudręczeniu, a do tego kontemplacji jedynego, co mu pozostało – nadziei.

      Postanowił biernie czekać i zobaczyć, co się stanie. W ciągu kilku ostatnich godzin przeżył zaraz po sobie szok, żałobę i odprężenie. To ostatnie może zupełnie nieracjonalne, może głupie i naiwne, ale przyszło mimochodem. Spłynęło na niego jak łaska niebios i pozwoliło zebrać się w miarę do kupy. Może jest jakaś nadzieja? Kolejna myśl była taka, że łudzenie się happy endami zaboli go jeszcze bardziej, ale jakie to miało znaczenie?

      Zdjął płaszcz, zsunął buty i poszedł do kuchni. Do drzwi lodówki przypięta była kolorowa kartka od Klary. Zapewniała na niej, że jest pod telefonem, czeka w każdej chwili, a jej dom jest dla niego zawsze otwarty. Siostrzane frazesy. Na pewno marzyła o tym, żeby zwalił się do niej na święta i rozpaczał, mówiąc tylko o żonie, której ta nie znosiła. Może dociągnęliby tak do Wigilii, a potem wszyscy by się pozabijali. Najlepiej przy otwieraniu prezentów. Chociaż jak miałby wysiedzieć przy wspólnym stole? Jak miałby udawać, że nie myśli?

      Chciał być sam.

      Zmiął kartkę i wyrzucił ją do śmietnika. Otworzył szafkę, ale nie było w niej whisky. Musiał zostawić butelkę gdzieś indziej poprzedniego wieczoru. Przezornie zerknął jeszcze do lodówki, ale tam także jej nie było. Zirytowany popatrzył na parapecie, pod stołem i ciężko sapiąc, wrócił do salonu. Obok fotela, w którym zasnął, również nie było butelki. Zajrzał nawet pod złożony przez Klarę koc, za poduszkę na wersalce i za telewizor. Dopiero wtedy coś błysnęło mu obok stolika. No tak, nie popatrzył pod szklany, matowy blat.

      Niemalże podbiegł, chwycił flaszkę i jednym ruchem ją odkręcił. Nie zamierzał szukać szklanki. Wlał w siebie co najmniej pięćdziesiątkę, wypuścił powietrze i znowu pociągnął prosto z gwinta. Odstawił whisky na stolik i z plaśnięciem opadł na fotel. Robiło się już ciemno, ale nie chciał zapalać światła.

      Siedział od kilku minut całkowicie bez ruchu, gdy usłyszał dzwonek telefonu. Wyszarpnął go z kieszeni spodni i zerknął na wyświetlacz.

      Klara.

      Zapewne po raz setny chciała go pocieszyć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, i na koniec zaprosić do siebie. Gdyby odmówił, być może zaoferowałaby, że przyjedzie do niego. Wtedy musiałby odmówić po raz kolejny, a ona namawiałaby go nadal. Byłaby gorsza od bandy jehowych, zawracających dupę zasadami swojej wiary. Ostatecznie stwierdziłaby, że zrobiła już, co miała zrobić, i że zaraz będzie, całusy, pa, pa.

      Potrzymał chwilę telefon w dłoni, przyglądając się zdjęciu siostry. Zrobił je dwa lata temu, kiedy spędzali razem wakacje nad morzem. On, Marta, ona i jej mąż. Klara miała wtedy nieco dłuższe włosy, była oczywiście szeroko roześmiana i coś mówiła. Lubił to zdjęcie. To wtedy, po latach problemów, zaczęli prostować swoje relacje.

      Nacisnął przycisk rozłączenia.

      Sięgnął po raz kolejny po butelkę, pociągnął łyk i otarł usta wierzchem dłoni. Z trudem podniósł się z fotela i na lekko zmiękczonych nogach skierował się w stronę schodów. Podciągając się za poręcz, wszedł na górę i poczłapał do gabinetu. Podszedł do biurka, ale mimo że jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, nie mógł przez chwilę znaleźć szuflady. Przebiegł palcami po drewnianym rancie, wyczuł opuszkami szczelinę i dopiero wtedy trafił na metalowy kluczyk. Pociągnął za niego, wyciągając szufladę. Przez chwilę przebierał w niej po omacku, wreszcie znalazł to, czego szukał.

      W gwałtownym, gniewnym tiku lewą dłonią strącił stertę leżących na blacie kartek. Starannie ułożona kupka rozpadła się i z szelestem sfrunęła na podłogę wokół biurka. To, co napisał, nie miało już żadnego znaczenia. Historie, które wymyślał, wiedząc, że Marta jest tuż obok, nie były warte opowiedzenia.

      W prawej ręce ściskał wielki sportowy nóż. Czuł szorstkość jego idealnie wyważonej rękojeści i cieszył się znacznym ciężarem. Dotknął ostrzem policzka. Poczuł, że rozcina mu skórę, a wtedy przycisnął jeszcze mocniej. Na tyle mocno, że ostrze drasnęło kość.

      Nie bolało. A chciał czuć ból.

      Zszedł na dół i wewnętrznymi drzwiami dostał się do garażu. Tym razem musiał zapalić światło, bo ze względu na brak okien w środku panowała całkowita ciemność. Blask wiszącej tuż nad nim setki na chwilę go oślepił. Miał ochotę z całej siły rąbnąć pięścią w żarówkę, ale się opanował.

      Przeszedł przy ścianie i nachylił się nad wielkim tekturowym pudłem. O wiele większym od tego, w którym trzymali rzeczy tej nieszczęsnej ofiary. O wiele większym, o wiele brudniejszym, a do tego śmierdzącym smarem i farbą. Jednym ruchem wyszarpnął je, wyrzucając na cementową podłogę śrubokręty, klucze i puszki. Tę, która potoczyła mu się pod nogę, kopnął z całej siły wprost w bramę wjazdową. Sięgnął po leżącą za pudłem grubą deskę. Z zadowoleniem ustawił ją pionowo pod ścianą i zataczając się, odszedł na drugi koniec garażu.

      Wyprostował się, lekko wygiął do tyłu i rzucił.

      Nóż zanurzył się w drewnie jak w maśle.

      15

      Komisarz Deryło usiadł na kanapie i włączył telewizor. Jego żona właśnie wyjęła z mikrofalówki talerz spaghetti i obficie posypała je serem w proszku. W żadnym z okolicznych sklepów nie mogli znaleźć parmezanu, o grana padano nawet nie wspominając.

      – Otworzyć wino? – zapytał.

      – Jeśli masz ochotę.

      Nacisnął guzik na pilocie telewizyjnym. Wstał i wyciągnął z barku czerwone Chianti Riserva, obracając przez chwilę butelkę w dłoniach. Wreszcie odkorkował ją i nalał wina do kryształowych kieliszków. Postawił je na stole i poczekał, aż Ewa przyniesie oba talerze. Kurtuazyjnie odsunął jej krzesło i zerkając w stronę telewizora, podsunął, kiedy usiadła.

      – Dostałeś awans, że robisz tu kolację w Wersalu?

      – Raczej ostatni posiłek na Titanicu.

      – Ciągle zmierzasz w stronę góry lodowej?

      – Gorzej. W stronę Trójkąta Bermudzkiego. Chciałbym wyparować razem z tymi wszystkimi problemami. Marzę o odpoczynku. Ale na zdrowie!

      Stuknęli się kieliszkami.

      Przez chwilę jedli w milczeniu, nawijając co chwilę makaron na widelce. Odkąd Deryło dowiedział się, że Włosi nie używają do tego łyżki, również odrzucili ten pogański obyczaj.

      – To jedna z zaginionych? – zapytała Ewa, zgarniając ostatni kawałek mięsa.

      – Nie. – Komisarz upił wina. – Nie została oficjalnie zgłoszona, a do tego pomyliłem ją z kimś zupełnie innym. Zafundowałem człowiekowi identyfikację nieznanych zwłok.

      Kobieta