pewnie uważa mnie teraz za pieska na krótkiej smyczy. Wiesz, Lauro, nigdy nie zrozumiesz istoty prawdziwej męskiej przyjaźni, bo z nią wiąże się odrobina wolności.
– Nie wydaje mi się, żeby Christopher uważał to za problem.
– Nic nie mówi na ten temat, bo nie chce się wtrącać, a poza tym to porządny facet. Ale co sobie myśli, to jego, uwierz mi.
„Tylko że to ty przypisujesz przyjacielowi myśli i odczucia, które tak naprawdę są twoje” – pomyślała.
Poszła na górę, zajrzała do pokoju Sophie. Mała spała, oddychała spokojnie, głęboko.
„Może jednak powinnam była z nim pojechać – rozmyślała Laura. – Spędzić kilka słonecznych październikowych dni w naszym domu, podczas gdy Peter będzie żeglował. Nie byłabym taka samotna”.
Tylko że nigdy dotąd nie towarzyszyła mu w jesiennej wyprawie na żagle. Oczywiście przed czterema laty nie mieli jeszcze domku w La Cadiere, wtedy musiałaby się zatrzymać w hotelu, a nie uśmiechała jej się myśl o kilku samotnych dniach w hotelowym pokoju. Kiedyś – pewnie z pięć lat temu – zastanawiała się, czy nie zatrzymać się u Henriego i Nadine, w jednym z tych przytulnych i bardzo niewygodnych pokoi gościnnych na poddaszu, które od czasu do czasu wynajmowali.
– Byłabym w pobliżu, kiedy żeglujesz z Christopherem – tłumaczyła. Kolejny raz wydawało jej się, że nie przeżyje tygodniowego rozstania z Peterem.
Ale Peter był temu przeciwny.
– Moim zdaniem nie wypada akurat ten jeden raz zatrzymywać się u Henriego i Nadine. Zazwyczaj tego nie robimy i mogą sobie pomyśleć, że na co dzień ich pokoje nam nie odpowiadają, ale w ostateczności możemy się u nich zatrzymać.
Odkąd stali się posiadaczami własnego domu, ten problem rozwiązał się samoistnie, ale Peter nie zareagował na jej delikatną aluzję, że mogłaby pojechać z nim, a po raz drugi wolała nie ryzykować. Ten październikowy tydzień to czas dla Christophera. Peterowi najwyraźniej przeszkadzałaby obecność żony i córki, nawet gdyby zostały na brzegu.
Poszła do sypialni, rozebrała się, starannie powiesiła ubranie w szafie, włożyła powyciąganą koszulkę, w której zwykle sypiała. Dostała ją od Petera podczas ich pierwszego wspólnego urlopu na południu Francji. Wtedy była jeszcze wesoła i kolorowa, z czego niewiele zostało po niezliczonych praniach i Laura nie chciała wkładać jej nawet w domu. Ale Peter nie pozwalał jej wyrzucić.
– Chociaż w niej śpij – prosił. – Nie wiem dlaczego, jestem do niej bardzo przywiązany. Przypomina mi szczególne chwile w naszym życiu.
Byli wtedy świeżo zakochani. Laura miała dwadzieścia siedem lat, Peter – trzydzieści dwa. On był tuż po rozwodzie, ona rozstała się z poprzednim partnerem. Oboje pokonani, nieufni, niechętni angażowaniu się ponownie. Tuż po rozwodzie była żona Petera zabrała ich synka i wyprowadziła się na drugi koniec Niemiec, tym samym kpiąc sobie w żywe oczy z jego prawa do odwiedzin. Załamało go to. Potrzebował więcej czasu niż Laura, zanim odważył się pomyśleć o wspólnej przyszłości.
W starej koszulce poszła do łazienki, umyła zęby, wyszczotkowała włosy. Z lustra patrzyło na nią jej odbicie – była blada, jej usta otaczały zmarszczki oznaczające zmartwienie. Przypomniały jej się zdjęcia, na których jest na ulicach Cannes w tej samej koszulce, osiem lat wcześniej: opalona, roześmiana, z błyszczącymi oczami. Zakochana po uszy, oszołomiona, bezgranicznie szczęśliwa.
– Nadal jestem szczęśliwa – powiedziała do siebie. – Bezgranicznie szczęśliwa. Tylko że jestem też starsza. Trzydzieści pięć lat to nie to samo co dwadzieścia siedem.
Nerwowość, z jaką rozczesywała włosy, uświadomiła jej, jak bardzo jest spięta.
„Mój mąż nie dzwoni zaledwie jeden jedyny raz – tłumaczyła sobie. – Dlaczego nawet taki drobiazg do tego stopnia wyprowadza mnie z równowagi?”
Od przyjaciółek wiedziała, że ich mężowie są pod tym względem o wiele gorsi. Ciągle zapominali zadzwonić – albo o określonej porze, albo w ogóle. Nie dotrzymywali obietnic, ważne terminy wypadały im z głowy. Elisabeth, jej matka, w kółko powtarzała, że w postaci Petera trafił jej się wyjątkowo udany egzemplarz.
– Jest bardzo spolegliwy i cały czas koncentruje się na tobie. Trzymaj go z całej siły, drugiego takiego ze świecą nie znajdziesz.
Wiedziała o tym. I naprawdę nie chciała być małostkowa. Ale właśnie dlatego, że Peter zawsze był taki spolegliwy, nie mogła się uspokoić.
Oczywiście za bardzo się na nim skupiała – Anne, jej przyjaciółka, w kółko jej to powtarzała, ale jednak…
Dzwonek telefonu wyrwał ją z bolesnych rozważań.
– W końcu! – krzyknęła i pobiegła do sypialni. Aparat telefoniczny stał przy łóżku.
– Już myślałam, że zasnąłeś i całkiem o mnie zapomniałeś – powiedziała na przywitanie.
W słuchawce odpowiedziała jej pełna konsternacji cisza.
– Szczerze mówiąc, nie rozumiem, co ma pani na myśli – odezwała się w końcu Britta, była żona Petera.
Laurze zrobiło się głupio.
– Przepraszam bardzo, myślałam, że to Peter.
W głosie Britty jak zawsze czaiła się nutka dezaprobaty.
– Wnioskuję z tego, że nie ma go w domu. Chciałabym z nim porozmawiać.
„W sobotę o wpół do jedenastej wieczorem? – pomyślała gniewnie Laura. – To nie jest normalna pora na rozmowę. Nawet z byłym mężem”.
– Peter pojechał do La Cadiere. Wraca w przyszłą sobotę.
Britta westchnęła ciężko.
– Te cholerne jesienne żagle z Christopherem chyba nigdy mu się nie znudzą. Co roku to samo, od jakichś piętnastu lat.
Britta zawsze chętnie podkreślała, że wie wszystko o gustach i zamiłowaniach Petera i że zna go o wiele dłużej niż Laura.
– Bogu dzięki, że to już nie moja sprawa – dodała.
– Czy mam mu przekazać, żeby się z panią skontaktował, kiedy do mnie zadzwoni? – zapytała Laura, puszczając ostatnią uwagę Britty mimo uszu.
– Tak, koniecznie. Wciąż nie przesłał mi alimentów na Olivera, a dziś jest już szósty października.
– Cóż, uważam…
– Oczywiście mam na myśli kwotę za wrzesień. Którą powinnam otrzymać pierwszego września. Nie wydaje mi się, żebym przedwcześnie wszczynała alarm. Oczywiście kwoty październikowej także nie otrzymałam.
– O ile mi wiadomo, Peter przekazuje alimenty jako stałe zlecenie – zauważyła Laura. – Może zaszła pomyłka w banku.
– Stałe zlecenie skończyło się ponad rok temu – oznajmiła Britta. Nie udało jej się ukryć tryumfu w głosie na myśl o tym, że są rzeczy, o których aktualna żona Petera nie ma pojęcia. – Teraz przelewa te pieniądze sam i niestety prawie zawsze z pewnym opóźnieniem. Nie ukrywam, że to denerwujące, że muszę czekać na należne mi pieniądze. A już nie wspomnę, jak to wpływa na Olivera. Wiara, którą nadal mimo wszystko pokłada w ojcu, chwieje się, ilekroć mu tłumaczę, że nie mogę mu czegoś kupić, bo Peter po raz kolejny spóźnia się z alimentami.
Laura musiała ugryźć się w język, żeby nie odpowiedzieć złośliwie. Wiedziała, że Britta, kierowniczka oddziału banku, sama zarabia całkiem